|
Paweł Timofiejuk
Komiksowa rzeźnia
Pana T, czyli marudzenie...
...o roku 2005 na polskim rynku komiksowym
Spoglądając
wstecz na miniony rok w komiksie, zastanawiam się czy płakać czy się śmiać?
Czy może powtarzać: a nie mówiłem? W ostateczności puścić pawia.
Jednak po głębszym namyśle, albo "głębszym" można powiedzieć,
że przecież do jasnej nic się nie zmieniło w polskiej rzeczywistości komiksowej
i wszystko jest po staremu. Więc po kiego te gromkie przeżywania bywalców
komiksowego getta? Chyba już dla zasady, aby zrobić burzę w szklance wody. Nowością przecież nie jest to, że niektórzy wydawcy padają, a w ich
miejsce pojawiają się nowi, których kiedyś zapewne zastąpią jeszcze
nowsi. No,
może nie mieliśmy do tej pory jednak tak przykładnej klęski i "wywalenia
się na ryj" jak w przypadku Axla Springera. Z biznesowego punktu
widzenia nie było jednak nic niezwykłego w klęsce magazynu komiksowego "Dobry
komiks" (sic!). Wśród przyczyn klęski, starczy wymienić święte przekonanie
wydawcy o swojej wszechwiedzy na temat rynku komiksowego, który w tej
wizji był lustrzanym odbiciem rynku brukowców. Nie ma co się dziwić, że
kolejny koronny tytuł Axla Springera wylądował na bruku i odszedł w niepamięć.
I jedynie żal ściska, że komiksowa śmietanka towarzyska znowu nabrała
się na to jak ktoś zaczyna a nie kończy. Ale to jej stały błąd, o czym
świadczą peany wykrzykiwane na cześć nowego byczka na rynku, które wcześniej
czy później jak zwykle przejdą we wściekły ryk niezadowolenia. Na punkcie magazynu komiksowego odbiło też innemu potentatowi na rynku
polskiej prasy brukowej (bo innej przecież nie mamy). Ten jednak wolał
wtopić i poddać się zanim szersza publika zapoznała się z dorobkiem
kilku miesięcy pracy. Redakcję wydawca kolejnego DeKla rozgonił, a
wysiłek kilku
polskich rysowników wylądował w koszu. A potem człowiek się dziwi, że
niektórzy z twórców ruszają z akwizycją w Polskę i w ramach prywatnej
inicjatywy wciskają ludziom kit za cenę z kosmosu. I moim zdaniem jeśli
dalej liderzy sprzedaży bezpośredniej (zwani TB) będą upierać się przy
twierdzeniu, że ceny ich bubli są adekwatne do poniesionych kosztów,
to do wyboru pozostanie: uznanie, że jesteśmy głupkami omamionymi
przez akwizytorów
lub stwierdzenie, że dali się "wyciulać" różnym podwykonawcom
i są głupkami (akwizytorzy). Znam przykłady z ubiegłego roku, które potwierdzają
obie opcje, ale wybór tej właściwej pozostawiam ogólnemu mniemaniu czytelników
o sobie i nabytych dziełach. Ta czkawka, która pojawiła się w wyniku psucia rynku, najmocniej uderzyła
w rynkowego potentata. Dzięki temu mógł on przekonać się o sile magicznego
słowa we współczesnym biznesie - niezależny audyt - i w wyniku tego
zjawiska stał się przedmiotem rozlicznych eksperymentów. Po pierwsze
potentat zmuszony
został do odstawienia rozlicznych "używek", które zamiast przynosić
zyski generowały tylko straty, bo liczba ich koneserów drastycznie spadła.
Jak to nie przyniosło skutku, to przystąpiono do ograniczenia liczby posiłków
serwowanych w stołówce naszego potentata z ponad 10 do zaledwie kilku.
Była to zmiana tak gwałtowna, że aż na cały grudzień z powodu strajku
kucharek zamknięto stołówkę. Po rozlicznych perturbacjach jednak ma nadejść
specjalizacja i liczba posiłków w tym roku ma utrzymywać się na poziomie
4, z czego połowa to posiłki orientalne. Wiadomo przecież, że kucharze
z Azji są tańsi niż z Europy, czy też z Ameryki. Zmiany w żywieniu musiał
doprowadzić jednak do kolejnej kuracji, a mianowicie zrzucania zbędnego
balastu. Po co 10 kucharzy w firmie, która ogranicza liczbę serwowanych
dań? Więc odbyły się cięcia personelu, transfery personalne (spec od wołowiny
szybko znalazł nową pracę), a to pozwoliło zmniejszyć deficyt. Chyba jednak
za mało, gdyż potentat stwierdził, że bez ekskluzywnych tytułów, w wysokich
cenach i dla prawdziwych maniaków, nie ma co marzyć o bycie na rynku.
Wprowadził więc nowy trend, którzy z ochotą podchwycili wszyscy: drogo,
mało i tylko u dilerów. Nisza ta, zwana strefą ekskluzywnych komiksów, gwałtownie zaczyna kwitnąć,
co nie powinno dziwić. Dlaczego? Gdyż pozwala wszystkim na duży i szybki
zarobek. Wydawca ma więcej, pośrednik ma więcej, sprzedawca ma więcej.
Tylko czytelnik ma mniej, ale on zazwyczaj jest nałogowcem i nie może
powstrzymać się od kupowania. Jak tak dalej pójdzie, to nawet Mandragora,
która odniosła sukces w zeszłym roku na rynku zeszytówek, postawi na
sprawdzone ekskluziwy, dla wybrańców losu. Szkoda tylko, że nikt z
wydawców nie odwiedził
okulisty, aby wyleczyć się z krótkowzrocznego zawężania rynku do grupy
maniaków dysponujących kapitałem na drogie tytuły. Titanic tonie, a
biznes jak zwykle chce zarobić na miejscach w szalupie. Żal tylko
anusa ściska,
że zabraknie dla tegoż biznesu miejsca w tych szalupach w ostatecznym
rozrachunku. Widać to choćby po losach Rorka 7, który nie doczeka się
premiery do chwili, w której sprzedawcy nie raczą zapłacić za wzięte
od wydawcy egzemplarze. Tak, tak, to dlatego ten tytuł do tej pory
się nie
zwrócił! Ale co się dziwić, przecież sprzedawcy też muszą za coś rodziny
wykarmić przy spadających obrotach swoich sklepów, bo jak pokazuje rzeczywistość,
niemożliwe jest zbicie kokosów na ograniczonym rynku drogich wydań. Można byłoby napisać też o środowisku komiksowym, które kisi się coraz
bardziej we wzajemnym kadzeniu i polerowaniu pośladków. Żal się robi
biednego Toeplitza, który przecież komiksem się już dawno temu nasycił,
a nagrodę
humoris causa wciśnięto mu siłą, jak w gestapowskiej łapance. I nie
baczono na błędy i cytaty z zapomnianymi autorami, które popełnił.
Smutek wzbiera,
gdy ogląda się imprezy komiksowe, odwiedzane przez coraz mniejsze rzesze
czytelników, co i tak nie mąci spokoju organizatorów gotowych rzucić
się w wir wycieczek do Angoulemów i Moskw, w celu promowania rozkwitającego
rynku komiksów w Polsce. Ciężko na sercu, gdy polskie komiksy przychodzi
oglądać jako dzieło licencjonowane (jak się poszczęści!), bo nasz drogi
czytelnik, fan, czy jak tego ograniczonego ludzika zwał, modli się do
amerykańskiej popkultury, a na rodzime patrzy z pogardą. No chyba, że
zabłyśnie polski twórca gdzieś za granicą, to dopiero wtedy dostąpi
zaszczytu
poobcowania z polskim czytelnikiem. Czasem jednak z getta komiksowego
wyrywa się usłużne towarzystwo gotowe z komiksu uczynić ponownie narzędzie
propagandy naszej kochanej władzy oraz dwaj braciszkowie serwujący prymitywny
humor dla pięciolatków, który jest jazzy wśród odmóżdżonej młodzieży. Ale co tam, pocieszmy się, że zawsze może być gorzej. Pocieszmy się
tym bardziej, że przecież pisze to ktoś kto się nie zna! Bo ja się
nie znam,
bo gdybym się znał, to leżałbym teraz na Hawajach i odcinał kupony od
znajomości.
Do następnego!
timof |
|