|
"Batman:
The Man Who Laughs",
czyli początek walki dwóch biegunów
Nie
ma drugiej takiej pary komiksowych antagonistów, jak Batman i Joker. Dwie
strony tej samej karty, którym dane jest toczyć nigdy niekończącą się bitwę.
Nigdy jednak nie pokazano, jak batalia pomiędzy najlepszym detektywem, a
największym szaleńcem Uniwersum DC się rozpoczęła.
O idei Year One słów kilka...
"Batman: Year One" był nie tylko wielkim wydarzeniem dla fanów
Mrocznego Rycerza, ale również i dla całej społeczności sympatyków historii
superbohaterskich. Wydawnictwom komiksowym (szczególnie DC i Marvelowi)
tak bardzo spodobała się koncepcja Franka Millera i Davida Mazzuchelliego,
iż oba wydawnictwa postanowiły ją wykorzystać w szerszej skali. Jednak "skomercjalizować",
nie oznacza wcale "dobrze dla ogółu", gdyż w przeciągu ostatnich
20 lat (mniej więcej tyle czasu minęło od ukazania się pierwszej części "Batman:
Year One" w "Batman #404"), obok takich perełek jak "Punisher:
Year One", "Daredevil: The Man Without Fear" (notabene, też
Millera) czy "Batman: Four of Kind" (zbiór annuali pokazujących
pierwsze spotkania Batmana z popularnymi antagonistami z jego galerii),
pojawiły się również tytuły średnie oraz będące totalnymi nieporozumieniami.
Wystarczy wspomnieć o "Ororo: Before The Storm" (zbierająca już "pochlebny" tytuł
jednej z najgorszych miniserii o mutantach z Marvela) czy "Ulitmate
Adventures" (rozgrywające się w uniwersum Ultimate, które już od dawna
zostało uznane za oddzielny i samodzielny organizm. Prawdą jest, że postać
tam przedstawiona jest doskonałą parodią Batmana i Nighthawk'a z Superme
Power, oby jednak takich tytułów ukazywało się jak najmniej. Warto jednak
zwrócić uwagę, że "złych" originów wychodzi jak na lekarstwo.
Głównym powodem tego "fenomenu" jest zazwyczaj dobieranie odpowiednich
kreatorów do tego typu historii i ogromne znaczenie takich opowieści, przez
co scenarzysta i rysownik stoją pod pewną presją. Zwykle każda z najpopularniejszych
postaci uniwersów, czy to Marvela, czy DC miała po jednym (i tylko jednym)
originie. Oczywiście zdarzały się wyjątki, z których najbardziej wyróżnia
się oczywiście Superman. Ostatnio szefowie DC unieważnili origin Człowieka
ze Stali, przedstawiony przez John'a Byrne'a w "Superman: The
Man of Steel" a na jego miejsce przyszedł "Superman:
Birthright" autorstwa
Marka Waida (odpowiedzialnego także za "Kingdom Come", czy "JLA:
Tower of Babel") i zespół graficzny w składzie Leinil Yu i Gerry Alanguilan.
Jak to się wszystko zaczęło...
O najzabawniejszym szaleńcu i psychopacie komiksu napisano wiele historii,
przedstawiających jego życie przed feralnym wypadkiem, w fabryce chemicznej.
Wszystkie dotychczasowe komiksy łączył jeden, charakterystyczny fakt - nie
mieliśmy całkowitej pewności, czy historia opowiadana przez scenarzystę
jest prawdziwym originem genialnego psychopaty, czy też może kolejnym chorym
wymysłem Jokera. Oficjalnym originem "po-kryzysowym" Jokera (przed
wydaniem "The Man Who Laughs") był "Legends
of the Dark Knight #50". Opowiedziana na nowo historia o pierwszym spotkaniu Mrocznego
Rycerza oraz Harlekina Nienawiści (mówiąca również o mało inteligentnym
bratanku Jokera, mającym smykałkę do chemii; twórcy śmiercionośnego gazu,
który pozostawiał na twarzach ofiar groteskowy uśmiech) została przychylnie
przyjęta, zarówno przez największych wyjadaczy w Ameryce, jak i w Polsce
(dzięki "TM-Semic Batman 1/95"). Jednakże jak większość historii
z Legend o Mrocznym Rycerzu i ta nie miała właściwie wpływu na kontinuum
ery Roku Pierwszego. Tak było przez długie lata, aż pewnego dnia pojawiła
się osoba, która postanowiła to zmienić, a był nią Ed Brubaker.
Brubaker, przeglądając archiwa DC uznał, że od roku 1940 nie powstała właściwie
żadna historia, która w sposób logiczny wyjaśniłaby spotkanie dwóch największych
antagonistów uniwersum DC. Młody rzemieślnik pomyślał więc: "Czy można
sobie zażyczyć lepszego materiału na historię, osadzoną w epoce "Year
One?". Zapowiadało się niczym w bajce. Brubaker, jako podstawę, wykorzystał
pierwszy numer Batmana z 1940 roku, w którym po raz pierwszy światło dzienne
ujrzała postać Jokera, natomiast z horroru "The Man Who Laughs" (film
z 1928 roku, na podstawie książki Victora Hugo o tym samym tytule.) Film
szczególnie ważny dla fanów Nietoperza, gdyż kreacja Conrada Veidt'a była
główną inspiracją Billa Fingera i Boba Kane'a, do stworzenia postaci Jokera.
Przy tworzeniu historii miał wspierać scenarzystę Steve Dillon. Każdy, kto
choć trochę jest obeznany ze światkiem rysunkowych opowieści, zna zapewne
to nazwisko, które jest utożsamiane z dość ciekawym zjawiskiem o nazwie "piękna
brzydota". Dillon to mistrz w odwzorowaniu surowej realności i współczesnego
brudu, na kartach komiksu. Wystarczy wspomnieć serię "Kaznodzieja",
albo 6-częściową miniserię "Nighthawk" z Marvela. Niestety, jak
to zwykle bywa z pięknymi rzeczami, kończą się one dość szybko. Dillon odszedł
z ambitnego projektu, nie uzasadniając wcześniej swojej decyzji. Mike Carlin
(edytor) musiał więc szybko ratować sytuację. Ostatnią deską ratunku okazał
się Doug Mahnke, którego styl ma podobne założenia, co kreska Dillona. Doug
okazał, po przeczytaniu scenariusza do "Man who Laughs", wielki
entuzjazm dla projektu. Jednak zanim mógł się zająć rysowaniem, musiał skończyć
prace nad komiksem "Justice League Elite".
One by one
They'll hear my call
Then this wicked city
will follow my fall.
Historia tutaj opowiedziana, rozpoczyna się pod koniec "Year
One" Millera
i Mazzucheliego. Rozpoczyn się od tego, że policja dokonuje w pewnej fabryce
makabrycznego odkrycia, w postaci zmasakrowanych ludzkich ciał. Najwidoczniej
ktoś na nich eksperymentował i to przez długi czas. Następnego dnia tajemniczy
psychopata zabija na oczach telewidzów korespondentkę telewizyjną, która
robiła reportaż o Arkham Asylum. Roześmiany wariat zaczyna grozić Claridge'owi
(biznesmenowi, który zajmuje się chemikaliami) i obiecuje mu, że do północy
Cladridge będzie martwy. Sprawą od razu zajmują się kapitan Gordon i Mroczny
Rycerz, który rok wcześniej przeciwstawił się zbrodni i korupcji w Gotham.
Brubaker potrafi dobrze wczuć się w klimat opowieści z Batmanem. Za czasów
jego młodości w "Batman" i "Detective
Comics" pojawiały
się inteligentne i dobrze opowiedziane kryminały, do jakich przeciętny czytelnik
przyzwyczaił się, jeżeli chodzi o opowieści dotyczące Nietoperza. Scenarzysta
nie zawodzi - udało mu się napisać najlepszą historię z Jokerem, od ponad
dekady. Fabuła jest wspaniale ułożona, a główny cel szalonego maniaka jest
nieznany, aż do samego końca. W dodatku scenariusz zachowuje swój logiczny
tok, przez co nie czuje się pogmatwania wątków. Oprócz scen walki, znanych
w amerykańskim mainstream'ie, znajdziemy tu również tak ważny dla Batmana
klimat "noir". Brubaker bardzo dobrze oddał klimat z millerowskiego "Year
One", zachowując przy tym cechy psychologiczne obydwu protektorów Gotham
- Batmana i komisarza Gordona. Mroczny Rycerz wciąż się uczy w tej opowieści
swego fachu, a jego policyjny przyjaciel to nadal uczciwy glina, mający
problemy zarówno rodzinne, jak i z szefostwem.
Jednak historia Brubakera jest czymś więcej, niż się zdaje. Scenarzyście
udało się stworzyć uniwersalny prequel do wydarzeń z "Killing
Joke" Moore'a
i Bollanda. Facet, który się śmieje definitywnie popiera wizję Allana Moore,
mówiącą o Jokerze, jako beznadziejnym i ledwo wiążącym koniec z końcem komikiem,
który na utrzymaniu ma żonę, która spoziewa się dziecka. Już wcześniej pojawiały
się historie, popierające imaginacje roześmianego szaleńca z "Zabójczego
Żartu". Te najważniejsze to "The Joker" Alana Granta ["Shadow
of the Bat #37-38"] oraz "Pushback" A.J. Liebermana ["Gotham
Knights #50-55"]). O dziwo, Brubaker poszedł dalej do Moore'a, pokazując
w swojej historii dość osobliwą więź łączącą Batmana i Jokera, dzięki czemu
na relację pomiędzy tymi dwoma postaciami, można popatrzeć z zupełnie innej
perspektywy, a to dla jakiegokolwiek scenarzysty jest trudnym orzechem do
zgryzienia. Brubaker proponuje, podobnie jak Moore, spojrzeć na to z perspektywy
psychologicznej. Batman, nie mogąc rozgryźć zagadki gazu Jokera i nawalając
przy kolejnych udanych zamachach szaleńca, nie jest idealnym bohaterem,
za jakiego się go powszechnie uważa. Jest za to bardziej finezyjny w swoim
działaniu, używa bowiem inteligencji i wyobraźni. Gdy "wchodzi do głowy" Jokera,
starając się wcielić w swojego wroga i zacząć mysleć jak on już wie, z kim
ma do czynienia. Ba, nawet rozumie szaleńca na własny sposób:
"I understand that now. That paranoid anger and hate. He may be a
genius, but that hate is all he knows".
Widać w komiksie jedno, aczkolwiek ważne podobieństwo, łączące Batmana
i Jokera. Chodzi o to, że obaj doświadczyli poczucia straty. Z jednej strony
mamy Bruce'a, któremu pospolity rabuś, dwoma strzałami z pistoletu, odebrał
dwie najukochańsze osoby w jego życiu. Z drugiej zaś widzimy Jokera, tęskniącego
za swym poprzednim, normalnym życiem (o którym możemy dowiedzieć się więcej,
po przeczytaniu "Killing Joke".) Tak, jak w najlepszych historiach
o roześmianym maniaku, czytelnik odczuwa do czarnego charakteru odrobinę
sympatii. Po raz pierwszy od 10 lat naprawdę się śmiałem z dialogów wygłaszanych
przez Jokera, co powinno dać wiele do myślenia obecnym scenarzystom bat-tytułów.
A rysunki? Doug Mahnke nigdy nie należał do czołówki rysowników amerykańskich,
jednak jego prace nadają komiksowi klimatu dramatu kryminalnego, który pasuje
jak ulał do opowiadanej tu historii. Rysunki niekiedy pokazują wspaniałe,
mroczne sceny, wśród których pochwalić trzeba efekt gazu Jokera, na ofiarach
w fabryce chemicznej. Panele przedstawiają realistyczny, szkicowy styl,
któremu jednak można zarzucić niekiedy niedokładność. Znalazłem parę kadrów,
przy których Mahnke mógłby się bardziej wysilić. Chodzi głównie o mimikę
oraz twarze w ogóle. Jednak jako całość praca "reżysera" komiksu
wpada zdecydowanie "na plus", jeżeli spojrzymy na nią z perspektywy
mroczności ulic, budynków Gotham, przerażających scen zgonów oraz walk.
Komiksy z Mrocznym Rycerzem w ostatnich dwóch latach bardzo obniżyły loty.
Takie tytuły jak "War Games", "War
Crimes", twórczość
Liebermana w "Gotham Knights", czy Willinghama w "Robinie",
napawały mnie niekiedy wręcz wstrętem, do mojej ulubionej postaci komiksowej.
Na tle tych tytułów "The Man who Laughs" jest niczym jedna z nielicznych
perełek, na wysypisku śmieci. Brubaker poszedł dalej w pokazaniu więzi między
dwoma antagonistami, aniżeli Moore w "Killing Joke". Obecność
Gordona (zdecydowanie mniej widoczna, niż w "Year One") nadaje
opowieści realności i kolorów (mrok to nie wszystko
) Takie komiksy o Batmanie,
zdecydownie powinny wychodzić częściej. I najwidoczniej wychodzą, gdyż od
czasu wydania "The Man Who Laughs", zauważyłem parę dobrych komiksów
z Nietoperzem, które bez niesmaku mógłbym polecić każdemu. Panowie z DC
potrafią iść po rozum do głowy, szkoda tylko, ze tak późno
Michał "Chudy" Chudoliński
Batman: The Man Who Laughs
Data wydania: 5 luty 2005 (USA)
Wydawnictwo: DC Comics
Scenariusz: Ed Brubaker
Rysunki: Doug Mahnke
Okładka: Doug Mahnke
Kolor: David Baron
Liternictwo: Rob Leigh
Oprawa: Miękka, usztywniona
Papier: kreda
Ilość stron: 64
Cena: $6,95
| |