|
Paweł Timofiejuk
Komiksowa rzeźnia
Pana T, czyli marudzenie...
...o lewej
i prawej stronie pewnego sklepu vel królestwa tytułów niskich lotów
Czasem
bywam w jednym sklepie komiksowym i zmuszony jestem obserwować smutną
rzeczywistość świata masowej konsumpcji komiksów w Polsce. Po jednej stronie
sklepu gęsto upakowane mangi, wśród których dominują te proste, rozrywkowe.
Po drugiej cała reszta, dziwnym trafem z dominantą amerykańskiej produkcji
rozrywkowej. Jest jeszcze środek, w którym usadowiła się amerykańska pulpa,
ciesząca się poczytnością wśród tych, co języka obcego liznęli. Wprawdzie
zdarzają się we wszystkich tych działach wybitne dzieła, ale stanowią
tylko wisienkę na przesłodzonym torcie.
Po jednej i drugiej stronie, wielkim wzięciem cieszą się nieangażujące
szarych komórek bijatyki, w których ulubieni bohaterowie zawsze odnoszą
zwycięstwo nad znienawidzonymi łotrami. Sprzedaż adrenaliny jak zwykle
idzie w setki. Gonią za nią stadami chłopcy, którzy od wielu dni nie
spotkali się z umywalką (o kontakt z wanną lub natryskiem ich nie posądzam). "Chłopcy" to
określenie nietrafne, bo większość z nich to stare chłopy, w garniturach
i z obłędem w oczach. Dziwnym trafem, gdy ktoś próbuje im podsunąć głębszą
lekturę, w większości odmawiają i wolą rozleniwiać ciała w strefie pulpowej
lektury, niewymagającej umysłowego wysiłku. I proszę mi nie tłumaczyć,
że chodzi o gusta i o subiektywną ocenę wybranych tytułów, bo "perłą" mogą
nazwać "pulpę" jedynie osobnicy z permanentnie ograniczoną percepcją,
patrzący z odrazą na wszystko, co wykracza poza ich postrzeganie świata.
Gdzieś na obrzeżach super-rąbankowych gustów można znaleźć miejsce dla
romansowych dziewczęcych tytułów, konsumowanych pęczkami przez przaśne
dzieweczki marzące o prawdziwej miłości. Wydawcy mangi już dawno upatrzyli
sobie tę grupę konsumentek i drenują ją niemiłosiernie z kasy, tak jak
wydawcy harlequinów ich matki, a kółka różańcowe ich babki. I dopóki nie
zapytasz, to nie odkryjesz, co przyciąga te klientki do nabywania kupek
shojo. A więc nadstawcie uszy, bo ujawniam. Przyciągają je ładne twarze
bohaterów, narysowane piękną kreską i przyciąga treść tak rozwlekła, że
aż pozwalająca osiągnąć orgazm przy czytaniu. Odpycha kolor, który przeładowuje
i zapaćkuje komiks. Odpycha nierealistyczna kreska. I jeszcze zbyt wartka
akcja, no, chyba że jest to Naruto, i czyta go akurat chłopak, do którego
czują miętę. W każdym razie sięgają od razu po z dawna upatrzone tytuły
i nawet "Hiroszima" nie jest w stanie zatrzymać dziewczątek
na dłużej w sklepie, co najwyżej je spłoszyć.
Bywają tu również osobnicy, którzy pakują w żyłę na potęgę wszystko,
co zawiera w sobie fantastykę. Potrafią wybierać z każdej strefy sklepu,
byle to była fantastyka i nic innego. Marudzą, że za mało komiksów tego
typu na rynku, ale zaraz potem przechodzą do opluwania komiksowych adaptacji
Star Wars-ów i dowodzenia wyższości książek fantastycznych nad komiksami.
W sumie nie wiadomo czego chcą i o co im chodzi. Rzecz jasna nie trzeba
wpominać, że wszystko, co nie jest figurką, książką lub komiksem z ulubionego
gatunku, jest negowane i uważane za crap.
Jest też taki dział (oczywiście niewyróżniony), który przyciąga 20- i
30-latków, ale także i inną klientelę. Komiksy dla dorosłych... "Dla
dorosłych" w zamyśle wydawców zagranicznych, u nas rzadziej się o
tym napomina. Dlatego takie Kaznodzieje, czy Heaty cieszą się poczytnością
wśród miłośników pulpy dla dorosłych. Czują się lepsi, bo przecież czytają
komiksy dla dorosłych. Nieważne, że brak w nich głębszych treści. Dla
nich to już literatura pełną gębą, oni zasługują na poważne traktowanie!
Dla higieny psychicznej radzę nie wchodzić takim "znawcom" w
ich sklepową, wydeptaną drogę.
Bywają oczywiście hordy, przetaczające się stadami przez sklep, tylko
i wyłącznie w celu oddania hołdu jednemu twórcy lub wybranemu przez siebie
tytułowi. Mamy więc nieustanne modlitwy do Gaimana i łapanie każdego bąka,
który ten pan wypuści. Bo akurat jest jazzy, trendy, czy też inne mendi.
Dla tych barbarzyńców półki są puste, jeśli nie składują upatrzonych tytułów.
Nic innego ich nie obchodzi i nigdy obchodzić nie będzie, bo po coż brać
coś, o czym nie da się pobełkotać w "towarzystwie"?
Jest jeszcze grupa popaprańców, która kupuje wszystko, co ukaże się na
rynku. Rzadko jednak robi to świadomie. Takie zachowanie nadaje się raczej
do leczenia, jako niezwykle szkodliwy nałóg dla budżetów ich rodzin. Ale
leczenie nie byłoby wskazane, gdyż mogłoby doprowadzić do rezygnacji z
pulpy i nabywania tylko komiksów wysokich lotów. To z kolei doprowadziłoby
do zamknięcia sklepu, bo to pulpa trzyma rynek, a nie wybitne dzieła.
Warto o tym pamiętać, wydawcy, bo inaczej przyjdzie pożegnać się z interesem.
Całokształt doprowadza mnie do wniosku, że sprzedaż komiksów ambitnych
nigdy nie będzie w tym kraju opłacalna. I że tylko masowa produkcja może
liczyć na klienta-konsumenta. Reszta musi wyżyć z zainteresowania niewielkiej
grupki zapaleńców-nałogowców, którzy działają zgodnie z zasadą "pędem
nabędę".
timof |
|