|
Zbir bez jaj
"Zbir" autorstwa
Erica Powella miał być kolejnym hitem Taurusa. Komiksem, który bez żenady
można byłoby postawić obok "Queen & Country" i "300".
Owszem, na papierze wygląda to imponująco. Obsypany Eisnerami oraz grubą
warstwą lepkiego lukru wysypującego się zewsząd z recenzji, "Goon" zapowiadał
się co najmniej frapująco. Jednak już po pierwszej historii premierowego
tomu zapaliła mi się w głowie mała, czerwona lampka z napisem: bullshit.
Ale po kolei.
Powell to młody gość, za to już z całkiem niezłym dorobkiem. "Swamp
Thing", "Avangers" czy "Hulk", to tylko niektóre
serie, w których ćwiczył rzemiosło, zanim postanowił wystartować z własnym
pomysłem.
Cała fabuła komiksu toczy sie wokół wydarzeń z życia tytułowego Zbira i
jego kumpla Franky'ego. Zbir to średnio pofałdowany mięśniak, jego towarzysz
zaś to chuderlawy cwaniak. Tak dobrana para bohaterów przywołuje na myśl
klasyczny w popkulturze amerykańskiej steinbeckowski archetyp: prostak-bystrzak.
Nie jest to jednak do końca udane odniesienie, bo obie postacie dysponują
inteligencją średnio rozwiniętego szympansa. Ich zajęciem jest tępienie
zorganizowanej przestępczości, tej ukrywającej się pod postacią zombie,
ryb-mutantów i innych, równie niedorzecznych stworzeń panoszących się po
mieście. Wszystko zamknięte w kilkustronicowych historiach, przedzielonych,
podtrzymującymi z założenia humorystyczny styl, reklamami.
Trzeba oddać Powellowi, że kreskę ma całkiem ok. Bardziej niż "ok" wyglądają
okładki, które w ogóle można nazwać najjaśniejszymi elementami serii. Początek
komiksu prezentuje się jednak dość przeciętnie, dopiero na kolejnych stronach
grafika zmienia się wyraźnie in plus. Kadry stają się większe, przez co
bardziej przejrzyste. Sam rysunek dryfuje w stronę "cartoonową",
bo na pierwszych stronach kojarzyć się mógł z Quesadą dla ubogich.. Elementy
tła może przez to ucierpiały, ale w sumie ogląda się miło i bez męczącego
mrużenia oczu.
Ale nie za rysunek miałem chwalić, bo w "Goon" najważniejsze ma
być co innego. Oto wziąłem do ręki najśmieszniejszą serię na rynku amerykańskim
AD 2005. Zabrałem się więc do czytania w wanience starannie wyłożonej lodem,
na wypadek gdyby ze śmiechu wypadła mi przepona. W pogotowiu czekały chusteczki
do szybkiego wytarcia łez rozbawienia, na podorędziu leżał notatnik, by
niezwłocznie zapisać co lepszy tekst, którym potem można błysnąć w towarzystwie.
Czy się rozczarowałem? Nie. To było raczej bliższe zażenowaniu.
Historie przedstawione w pierwszym TPB, to studium nudy i czerstwoty, które
w jakiś dziwny, magiczny sposób zmaterializowano w 64 stronnicowym albumie. "Majcher
ci w oko". Że jak? "Ty świński, liżący jaja psie". Ke?
Tego rodzaju pseudo-humorystyczne drewno towarzyszy nam podczas całej
lektury, przerywanej wspomnianymi wcześniej reklamami "zestawu do
lobotomii" czy "pigułek dla mechaciała". Wszystko wymuszone,
pozbawione polotu i świeżości. Całkiem inaczej było w pewnym Cyrku, na
którym Powell niejednokrotnie się wzoruje, puszczając przy tym oko do
czytelnika. Ale zamiast mrugnięć powieki seksownej szatynki w barze dla
transseksualistów, oglądamy zatrważające tiki gałki ocznej Heidi przy
4. kuflu na Oktoberfeście.
Zatem Powell lubi Monty Pythona. Punkt dla niego. Niestety nie każdemu,
kto z zapamiętaniem zaśmiewa się ze skeczów piątki Anglików, jest dane operować
purnonsensem na odpowiednim poziomie. W "Zbirze" oglądamy więc
odpowiednik "40 ton" czy gilliamowej "stopy" w postaci
zielonej zombie-pięści. Mamy też obszerny cytat ze skeczu o hiszpańskiej
inkwizycji. Nadmuchiwany kurczak, rozwiązujący niespodziewanie kolejny wątek,
także przywołuje charakterystyczny cyrkowy motyw. Porównania te jednak wypadają
nad wyraz mizernie w scenariuszu, w którym wykładnią dowcipu są drewniane
dialogi o kluczu francuskim i wkurzonej kanapce.
Nie zdziwiłbym się więc, gdyby obok kolekcji Latającego Cyrku, na Powellowej
półce z DVD znalazły się komedie z Jimem Carreyem. Bo takowe prezentują
humor przez amerykanów nazywany "cheesy". A z takiego mezaliansu
nic dobrego wyjść nie ma prawa. Gość po prostu nie "czuje bluesa" i
lepiej byłoby gdyby cały komiks ewoluował w stronę czegoś poważniejszego.
Albo chociażby czegoś pozbawionego humoru "made by Powell". Dobry
scenarzysta mógłby pomóc.
"Ciągle pod górkę". Podtytuł pierwszej części dokładnie odzwierciedla
wysiłek, do którego jest zmuszony czytelnik "Zbira". Album męczy
od pierwszej strony, sprawiając wrażenie wystepu kabareciarza, który próbuje
rozśmieszyć widzów skeczami, zasłyszanymi 5 min. wcześniej w czasie pokazu
poprzednika. Co może zrobić czytelnik ze swoimi 23,90 zeta? Radzę udać się
do najbliższego Empiku i nabyć klasyczny "Żywot Briana". Bo śmieszny
i po czternastokroć wart swojej ceny.
Andrzej "suchy" Gryz
Zbir: Zawsze pod górkę 1
Tytuł oryginału: The Goon: Nothing But Misery
Scenariusz: Eric Powell
Rysunki: Eric Powell
Wydanie: I
Data wydania: grudzień 2005
Rok wydania oryginału: 2003
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
Druk: kolor, kreda
Oprawa: miękka
Format: 170x260 mm
Stron: 64
Cena: 23.90 zł
Zakup w |
|
| |