Kilka słów o komiksie, który wywołał trochę zamieszania zarówno w historii Spider-Mana, jak i z lekka wstrząsnął podstawami uniwersum Marvela. Dwunastozeszytowa historia Marka Millara i Terry i Rachel Dodson składa się de facto z trzech segmentów: "Down among the dead men", "Venomous" i "Last Stand", a żartobliwie nazywana bywa wspólnym tytułem "Shush", aluzyjnie nawiązującym do batmanowskiego bestsellera Jepha Loeba i Jima Lee.


WALECZNE SERCE SPIDEYA


Opowieść rozpoczyna się porwaniem May Parker. Peter wszczyna własne śledztwo, zdając sobie sprawę, że porywacz zna jego tajną tożsamość, a porwanie ciotki jest tylko wstępem do jakiegoś diabolicznego planu. Próbuje odsunąć od całej sprawy Mary Jane i zwraca się z prośbą o pomoc do swojej dawnej dziewczyny Felicii Hardy, znanej też jako Black Cat. Złodziejka (taki marvelowski rip-off z Catwoman) jest przecież powiązana z przestępczym podziemiem i Spider-Man liczy na to, że dzięki informacjom zza barykady trafi na ślad porywacza. Trop prowadzi do dwóch długoletnich przeciwników Spideya, a mianowicie Electro i Vulture'a. Po spektakularnej rozgrywce okazuje się jednak, że obaj panowie zawiązali spółkę w celu wyrolowania innego bad guy'a o pseudonimie Owl (jeden z galerii przeciwników Daredevila), a z porwaniem mają niewiele wspólnego. Wszystko okazuje się więc zasłoną dymną utrudnijącą dotarcie do porywacza. Parker zaczyna podejrzewać, że za jego kłopotami jak zwykle stoi Eddie Brock (Venom), ewentualnie odwieczne nemezis Pajęczaka - Norman Osborn. Ale Brock jest umierający, a Osborn siedzi w więzieniu za zabójstwo dziennikarki. Poza tym Eddie wydaje się średnio zainteresowany czymkolwiek, włącznie z dawną wendettą. Będąc u kresu życia postanawia zrobić coś dobrego, mianowicie sprzedać symbionta na licytacji wśród przestępców, a pieniądze przeznaczyć na cele charytatywne. Zdesperowany Spidey nie mogąc odnaleźć ciotki, nie mając nawet pewności, że ona w ogóle żyje, postanawia poprosić o pomoc Osborna. Nie zdaje sobie sprawy, że więzienne kraty to za mało, aby powstrzymać genialny i szalony umysł Normana, a porywacz być może jest tylko pionkiem w grze rozgrywanej przez kogoś zupełnie innego.

"Shush" to wielowątkowa historia, nastawiona przede wszystkim na akcję, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Niewiele w niej sondowania psychiki Parkera czy innych postaci. Millar postawił raczej na kryminalną intrygę wiodącą do szokującego odkrycia. Pod tym względem można ten komiks porównywać z historią "Hush" Loeba i Lee. W obu mamy przecież przewijającą się kawalkadę najważniejszych postaci, widowiskowe pojedynki i przenikającą wszystko tajemnicę. Mark Millar poszedł jednak o krok dalej - wyjaśnienie zagadki okazuje się bowiem sensacyjne nie tylko dla samego Spider-Mana, ale i dla wszystkich superbohaterów marvelowskiego świata. Nie zdradzając szczegółów, aby nie psuć Wam zabawy, wyjawię tylko, że szkocki scenarzysta wykoncypował sobie, iż obrońcy ludzkości przez cały czas byli manipulowani, a "instytucja" superzłoczyńcy nie do końca efekt chciwości, szaleństwa, tudzież nieprzepartej chęci czynienia zła poszczególnych osobników.

To czy pomysł Millara, który zresztą podobno zostanie wykorzystany również w ramach zapowiadanego na lato crossovera "Civil War", jest do końca sensowny, pozostaje sprawą dyskusyjną. Jest jednak coś smakowitego w tym, że można było wymyśleć spisek tak dopracowany, a jednocześnie pozwalający na pełną dowolność w kreowaniu zachowań manipulowanych bohaterów po obu stronach barykady. Takie pomysł scenariuszowy wyjaśnia część nieścisłości w historii uniwersum i fakt stopniowego rozrastania się gromadki czarnych charakterów wyposażonych w supermoce, z których większość była po prostu zwykłymi frajerami, z trudem funkcjonującymi w społeczeństwie. Dorabianie ideologii do fabularnych luk pojawiających się beztrosko przez lata może wydawać się niektórym nieco sztuczne, ale osobiście upatrywałbym tu raczej zręcznej zabawy konwencją i pełnej szacunku próby uporządkowania mitologii przygód Spider-Mana.

W "Shush" dzieje się dużo i szybko, co nie znaczy, że szkocki pisarz zapomina o psychologii postaci. Przeciwnie, bohaterowie wypadają prawdziwie w swoich reakcjach, daleko im od papierowatości Marvela z lat dziewięćdziesiątych. Właściwie z każdym z nich Millar obchodzi się zadziwiająco dobrze. Nawet motywy działań Electro i Vulture wypadają w miarę przekonująco i ludzko w swojej nieudanej próbie zagrania w pierwszej lidze. Interesujący jest też wątek Petera, który odstawia Mary Jane na boczny tor, aby chronić ją przed niebezpieczeństwem. Jednocześnie nie ma żadnych skrupułów, aby chwilę później wciągać w aferę Felicię. To, że dziewczyna nie jest bezpośrednim celem, nie za bardzo tłumaczy Pajęczaka, w zasadzie nic go nie tłumaczy - tym bardziej, że M.J. zarzuci mu flirtowanie z dawną panienką. No cóż, kto widział, jak rysowana jest Black Cat, może uznać podejrzenia pani Parker za całkiem uzasadnione. Ponieważ jednak wiemy, że Peter to kochający żonę "harcerzyk", możemy uznać niesmaczne insynuacje za typowe dla perwersyjnego umysłu Marka Millara.

Mocnym punktem opowieści (choć nie pozbawionym pewnych wad) są też spotkania Spider-Mana z Normanem Osbornem i MacGarganem znanym bardziej jako Scorpion. Osborn siedzący w więzieniu sprawia wrażenie człowieka, który dobrze się bawi ponownie manipulując Parkerem. Tak naprawdę jednak obawia się swoich mocodawców, dla których stał się niewygodny. Potrzebuje więc pomocy Spideya, bardziej niż chciałby to przyznać. Szkoda, że Millar nieco za bardzo szarżuje w scenach spotkań w więzieniu, wykorzystując motyw szukania pomocy u potwora zaczerpnięty z prozy Thomasa Harrisa ("Milczenie owiec"). Pomimo kreowania Osborna na socjopatycznego, makiawelicznego geniusza, przerabianie Normana na komiksowy odpowiednik Hannibala Lectera wypada średnio. Szkot tak usilnie próbuje uczynić Osborna strasznym, że w efekcie robi się to troszeczkę sztuczne i śmieszne. Zdecydowanie lepiej wypada scena spotkania Petera i MacGargana, który z sarkazmem wyjawia bohaterowi mechanizmy spisku, udowadniając mu, jak bardzo mylne może być postrzeganie świata tylko w dwóch kolorach: czarnym i białym. Rozmowa z MacGarganem jest, obok sceny torturowania Electro i Vulture'a, najlepszym momentem dzieła Millara i małżeństwa Dodson. Podnosi poziom historii ze sprawnego "akcyjniaka" do czegoś wyjatkowego. I nie zrozumcie tego źle, ale to, co Straczyński wyprawiał od początku swojego runu w "The Amazing Spider-Man" było niewątpliwie równie znakomicie napisane (chwilami nawet lepiej), przełomowe i nieźle mieszało wątki. Ale moim zdaniem, elementy mistyki nie zastapią logicznie i atrakcyjnie skonstruowanej, wielopiętrowej łamigłówki.

"Shush" ukazało się pierwotnie w ramach serii "Marvel Knights Spider-Man" w numerach od pierwszego do dwunastego. Quesada powierzył Millarowi poprowadzenie nowej serii, która w zamierzeniach miała stać się bestsellerem i umocnić pozycję Pajęczaka na amerykańskim rynku komiksowym. Niewątpliwie zamiar został zrealizowany, choć nie udało się doścignąć ideału, czyli tego co Loeb i Lee zrobili dla Batmana. Powstała w każdym razie zdecydowanie najlepsza od kilkunastu lat długa opowieść ze Spiderem w roli głównej, niewątpliwie zasługująca na uwagę nawet tych czytelników, którzy za komiksami Marvela nie przepadają. No i przyznajcie, w jakim innym komiksie zobaczycie Spider-Mana wyciągającego Green Goblina z więzienia, albo walczącego ze Złowieszczą Dwunastką (tak, tak - dwunastką, nie szóstką)? Tylko u Millara, moi drodzy, tylko u szalonego Szkota. Miłej lektury.

Chmielu