|
"Full Metal Alchemist" tom 1
Tym-ty-rym!
Zapraszamy na reklamę. Bracia Elric to przedziwna para. Jeden nie posiada
ciała, a jego dusza (tymczasowo) zamieszkuje pewną zbroję. Drugi jest 'kurduplowatym'
(łup-trach-bum - właśnie zebrałem łomot od Edwarda, który nie lubi gdy się
go tak nazywa) wyrostkiem z małymi ubytkami w częściach ciała. Mały czy
duży, ułomny (hehe) czy nie, jest cholernie niebezpieczny. Jako potężny
alchemik nie da sobie w kaszę dmuchać. Bracia, mimo położenia w jakim się
znaleźli, nie starają się rozpuścić tragedii w alkoholu, tylko podróżują.
Cel tułaczki wydaje się dość jasny - odzyskanie dawnych ciał, które utracili
na skutek... Wyjaśnienie jest solidne i przekonujące, a znajdziecie je w
pierwszym tomiku nowej mangi na polskim rynku: "Full Metal Alchemist".
Koniec reklamy. Tym-ty-rym!
Alchemia w świecie wykreowanym przez Hiromu Arakawę wydaje
się czymś dość specyficznym. Przynajmniej w wydaniu braci. Zwyczajowo mogłaby
się ona kojarzyć z mrocznym pomieszczeniem, które rozjaśnia niewielki promień
słońca wpadający do środka przez nieszczelnie zasłonięte, brudne lub okopcone
okno, albo po prostu przez płomień pochodni, czy też płonących żywym ogniem
palników bliżej niezbadanego pochodzenia. Stosy książek zalegają na półkach
zawieszonych na ścianach, stoją w zbitej masie na regałach (te nieużywane)
lub leżą luźno rozrzucone po całej pracowni, a najwięcej rozrzuconych oczywiście
na stole, przy którym pracuje osoba alchemika. Pracownię zdobią także różnej
maści materiały, kamienie, fiolki wypełnione płynami barw tęczy oraz puste
naczynia cierpliwie oczekujące na przyszłe eksperymenty, do których będą
niezbędnie potrzebne. Obraz taki należy nieco zmodyfikować. Fiolek i eksperymentów
w mrocznej pracowni w FMA nie uświadczymy, gdyż - jak zostało powiedziane
- bohaterowie podróżują i nie noszą przy sobie przenośnego laboratorium.
Za to przy książkach Edwarda od czasu do czasu zobaczymy co?, a samo alchemiczne
rzemiosło ma tutaj nieco inny, bardziej praktyczny, charakter. I tak, o
ile młodszy Alphonse używając swojej profesji, zmuszony jest coś bazgrać,
to starszy z braci dokonuje tego jakby siłą woli i dotknięciem rąk . Może
szepcze jakieś zaklęcie w głowie? Nie wiem, ale alchemia przypomina tutaj
bardziej magię. A raczej przemianę materii w dowolną rzecz (trzymając się
pewnych zasad, a przede wszystkim zasady równej wymiany, wokół której cała
tutejsza alchemia się kręci). I nie ma w tym nic złego, ponieważ dzięki
takiemu jej potraktowaniu Ed potrafi dokonywać zaskakujących rzeczy i ratować
skórę swoją i nie tylko.
Sam świat stworzony przez autora także zasługuje
na uwagę. Jest to całkiem udany mix Dzikiego Zachodu, wielkich fabryk-molochów,
kilku
nowinek technicznych
i
broni białej oraz palnej. Stąd nikogo nie powinny dziwić miasteczka otoczone
plątaniną rur i innego żelastwa, potężne kompleksy fabryczne w tle, zabite
dechami mieściny przypominające pierwsze miasteczka budowane na preriach
Ameryki, które
odwiedzi czytelnik podróżujący razem z bohaterami. Z bronią także jest
różnie. Jedni używają ostrzy, włóczni i mieczy, podczas gdy inni pistoletów
czy armat.
Ciekawie. Tutaj wspomnę od razu o moich zachwytach i żalach odnośnie tego
co 'patrzałkom' naszym miłe, czyli słowo o kresce. A ta jest niezła
i porządna
(zachwyt). Twórca koncentruje się na postaciach, przez co wyglądają one
bardzo dobrze (zachwyt).
Niestety cierpią na tym tła (żal), które najczęściej przedstawiają proste
i nieskomplikowane obiekty, albo nic nie przedstawiają - są białe.
Za to te kadry,
na których jest
coś więcej niż postać, ściana czy podłoga (np. jakieś widoczki) są ładne
i szczegółowe, albo stanowią ciekawy czarny obrys budynków (zachwyt).
W ogóle
kreska jak dla
mnie zbyt prosta (zachwyt przechodzący miejscami w żal) i chyba to mnie
czasem drażniło przy czytaniu, ale może Was nie będzie, bo prostota (NIE
uproszczenie,
zapamiętajcie, bo to ważne) może być zaletą. Tutaj w większej części jest. Postaci wykreowane przez Hiromu, poza główną dwójką, to jak na razie odęci
sobą, zadufani, żądni władzy i bogactwa idioci. Tyle o głównych oponentach
w trzech
historyjkach zawartych w pierwszym tomiku. Do tego dochodzi naiwna, nie
potrafiąca pogodzić się z losem, słodka Rose oraz dwie tajemnicze postaci
o imionach
reprezentujących dwa z siedmiu grzechów głównych, które prawdopodobnie
jeszcze spotkamy. Te
trzy osobistości pojawiają się w pierwszej opowieści, natomiast w ostatniej
poznajemy
Płomiennego Alchemika, gogusia, który nie za bardzo przypadł mi do gustu.
Zbyt luzacki i pewny siebie. Grrrr. (na szczęście nie dużo go w tym tomie...
śmiech)
Sama historia, jak na razie, nie jest
zbyt skomplikowana. Ot, towarzyszymy braciom przemierzającym krainę w
poszukiwaniu kamienia filozoficznego,
mającego pomóc
im odzyskać dawne ciała. W tym tomiku najbardziej przypadła mi do gustu
przygoda pierwsza (i ta wydaje mi się wartościowa), w której napotykają
pewnego wielebnego.
W dobry i dosadny sposób pokazuje, jak ludzie dają się omamić byle szarlatanom,
którzy obiecują im coś, czego normalnie dostać nie mogą. Najlepiej wyraża
to Rose na końcu opowieści pytając: "To w co ja mam wierzyć?" Ciekawa
historia, wyjaśniająca przy okazji zasady, na których opiera się alchemia oraz
- co bardziej istotne - dlaczego Ed i Al wyglądają tak, a nie inaczej. Pozostałe
dwie przygody są dość typowe - odrobina adrenaliny i akcji w imię tępienia debili.
Nic ambitnego, ale czyta się przyjemnie, zwłaszcza, że bracia (a zwłaszcza Stalowy
Alchemik) od początku uprzyjemniają czytanie swoimi nader ostrymi odzywkami.
Al do Eda, który właśnie poturbował pewnego terrorystę: "Puść pana, bo ci
zdechnie." Można się nieźle uśmiać. I to jest duuży plus.
Na koniec jeszcze chciałem poruszyć temat
hmm, nazwijmy to "wymieszania" skrajności.
Dla przykładu, w pierwszej historii do poważnej treści w pewnym momencie,
poprzez zachowanie kapłana-szarlatana oraz przebieg potyczki między nim
a braćmi, wkrada
się duża doza błazenady i wygłupów. Powaga uzupełniana, a może nawet
wypierana przez zabawę w cyrk, to chleb powszedni w mangach, ale jak dla
mnie w FMA czasem
jest on doprowadzony do przesady i po prostu razi. Żeby nie być gołosłownym
taka oto scena : Wielebny, któremu ręka scaliła się z bronią, najpierw
krzyczy z bólu,
następnie prosi o litość, a w następnej scenie, zapominając o bólu
(może tylko go udawał ?), próbuje zabić Eda, który chwilę wcześniej go
olał. W następnej
scenie alchemik ożywia potężny posąg tylko po to, aby nastraszyć kapłana
(bo pięść kolosa chybia celu, jak mniemam zamierzenie). Takie to trochę
zbyt niepoważne
jak dla mnie.
Jak prezentuje się całość? Mimo kilku moich zarzutów, całkiem-całkiem.
Czyta się to i ogląda przyjemnie, ciesząc się dobrym rysunkiem i
śmiejąc z gagów
i odzywek rodzeństwa oraz sytuacji, które zdarza im się wykreować.
Historia zmierza
w jakimś kierunku, który na razie jest trudno określić. A sama manga?
Mimo pewnych drażniących mnie elementów idzie w dobrą stronę, a co
najważniejsze, pozwala
przyjemnie spędzić czas i na kilka chwil oderwać się od szarej codzienności.
Przeczytajcie i jeśli się Wam spodoba, to kupcie.
Adrian "ffreak" Grabiński
"
Full Metal Alchemist" tom 1
Scenariusz: Arakawa Hiromu
Rysunki: Arakawa Hiromu
Tłumaczenie:
Wydawca: J.P.Fantastica
Data wydania: 02.2006
Wydawca oryginału: Shonen GanGan
Liczba stron: 186
Format: B6
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: salony prasowe
Cena: 13,95 zł
Zakup w |
|
| |