Kolejne kilka stron

Z polskimi seriami humorystycznymi jest trochę, jak ze szczurami laboratoryjnymi, które genetycznie obciążone zdychają strawione przez raka. Z początku jest sympatycznie bardzo, bo żyjątko jest ruchliwe, wesoło popiskujące i mądre (w kategorii: małe, włochate, z ogonem; takie chomiki przy szczurach mają bystrość zakrętki od coli). Z czasem choroba zaczyna się ujawniać i dogorywający gryzoń wzbudza już tylko litość, by po jakimś czasie zdechnąć. Patologią jest to, iż miast trupa z godnością pochować, oddać salwę honorową oraz udać się na stypę z dzikiem i ogniskiem pośrodku ustawionych w podkowę stołów, zaczyna się niczym John Cleese za ladą sklepu zoologicznego mówić: To nie jest martwe, śpi sobie tylko. I tak też autorzy z uporem godnym lepszej sprawy płodzą kolejne odcinki, nadziewając je paroksyzmami humorystycznych koszmarków. Z wiernymi fanami po swojej stronie, hołubiącymi z sentymentem najlepsze czasy swoich ulubionych serii, kupujących każdy nowy numer z frenetycznym oddaniem, trudno o głębszą refleksję. W ten sposób z kilkumiesięczną regularnością mamy do czynienia z nowymi "Wilqami", "Tytusami" czy "Osiedlami".

W zasadzie to musiało się kiedyś stać. Nie żebym złorzeczył kolektywowi Adler - Piątkowski, bo do tej pory z wielką przyjemnością łykałem ich kolejne części "48 stron". Słabość ich najnowszego "dziecka" jakoś jednak nie wstrząsnęła mną za bardzo. I to nie tylko dlatego, że już w Maćku można było dostrzec pierwsze oznaki obniżki formy, zarówno na gruncie scenariuszowym jak i oprawy graficznej. Po prostu cholernie trudno szczytować przez te kilka zeszytów pod rząd, zwłaszcza przy dość wysoko ustawionej poprzeczce, którymi były 2 pierwsze albumy. Krążyły różne plotki, o fazie prenatalnej "Kij Bij". Mało mnie jednak obchodzą pogłoski o złych stosunkach na linii scenarzysta - rysownik, przez co rzekomo mieliśmy prawie dwuroczną przerwę pomiędzy kolejnymi częściami Widzę bardzo słaby komiks i konstatuje, że jeśli miałoby to coś zmienić, to poczekałbym nań jeszcze z rok albo dwa więcej.

Penciller. Jeśli weźmiecie do rąk Maćka i przekartkujecie, zwracając uwagę na ostatnie strony, będziecie mieli ogląd tego, jak w całości prezentuje się Kij Bij. Nie ma detali, nie ma drugo a czasem trzecioplanowych smaczków, do których przyzwyczaił nas Adler. Jest schematycznie i niedbale (obiecałem sobie, że nie użyje zwrotu "rysowane na kolanie"). Zasadniczo ilekroć ogarniam całościowo grafikę, doznaję uczucia, że w tym regresywnym ujęciu autor chciał zawrzeć pewne subliminalne przesłanie dla czytelnika: Mam cię w dupie. Mógłbym kontynuować wylewanie pomyj zestawiając najlepszą grafikę z Kija z najgorzej narysowana stroną z Kamikadze Kaito Jeanne, ale zasadniczo celu w tym większego nie ma. Zakończymy więc w tym momencie ocenianie rysunku wystawiając ocenę niedostateczną.

Writers. Gdyby ten marny rysunek miał wsparcie w postaci chociaż dobrego scenariusza. Tu jednak Piątkowski z Adlerem idealnie akompaniują sprowadzając to 16 kartkowe dziełko na mieliznę. A grzech jest podwójny, bo temat do prześmiewu wdzięczny. Jednak okazało się, że zamiana Yakuza na dresiarzy w scenie w barze, wystarczy w zupełności do nazwania komiksu Kij Bij, sugerując, obszerniejsze ogarnięcie dwuczęściówki Tarantino. Mamy więc dalsze wałkowanie tematu Matrixa, komisję śledczą no i oczywiście żart z kaczorami. Nie żebym był wielkim entuzjastą braci Kaczyńskich, ale ile można? I to jeszcze w formie prostackiej raczej ("KWAKWAKWAKWA" Się chłopaki wysilili). To już przestało być śmieszne miesiące temu. Poziom mchów i porostów.

Letterer. No i krótka wzmianka o liternictwie. Czy tak trudną rzeczą jest użycie komputera do wstawienia tekstu w dymki? Czy awykonalną pracą jest wynajęcie kogoś, kto umie tak to zrobić, by można było rozczytać dialogi, do niedawna przecież atut serii? Widocznie anus autorów jest na tyle pojemny, iż głęboko się w nim znajduje fakt, czy ktokolwiek rozczyta tekst zawarty w ich komiksie.

The end? Nie wiem czy ferowanie artystycznego końca duetu Adler/ Piątkowski nie jest przedwczesne, ale definitywnie ich najnowszy twór temu sprzyja. Dopóty, dopóki sentyment fanów nie wygaśnie, sprzedaż będzie napędzała kolejne części. Bezkrytyczność w tym kraju to najlepszy nawóz dla młodego artysty. Dzięki temu można znaleźć w sklepach z komiksami takie paszkwile jak CMD czy Guardian (w którym kreskę Adler podobno sobie chwalił, heh). To jeszcze nie te rejony dla 48 stron, ale jakieś dwie przecznice za skrzyżowaniem, w tym kierunku.

Suchy

Zakup w