"Lanfeust w kosmosie" album 4: "Wysysacze
światów"
Po
kolejne tomy Lanfeusta sięgam z nieodpartą radością. Wiem, czego dokładnie
mogę się spodziewać po kolejnych częściach cyklu. Każdy może znaleźć tutaj
coś dla siebie: sporo fantastycznych światów, szarży Hebiusa czy też dowcipów
Shlimaka. W przypadku czwartego albumu Arleston postanowił trochę utrudnić
życie swoim postaciom, a przy okazji także czytelnikom.
Ostatnim razem bohaterowie musieli odnaleźć rebeliantów pośród
piasków Abraxaru.
Dzięki nieograniczonej magicznej mocy Lanfeust przeniósł całą planetę
w centrum galaktyki. Niestety ten wyczyn rozdzielił grupę przyjaciół.
C'ixi
wspólnie z Hebiusem muszą stawić czoła Thanosowi. Tymczasem Shlimak i
Lanfeust cofnęli się w czasie do początków Abraxaru, kiedy planeta tętniła
życiem.
Znaleźli się nieopodal świątyni, do której prawo wstępu mają wyłącznie
kobiety. Po dość chłodnym powitaniu przez kapłanki, podróżnicy w czasie
stanęli oko
w oko z potężnym M'othem. Życie jego rasy - Ghomosów jest uzależnione
od oceanicznych wód. Poziom morza na Abraxarze w ostatnim czasie drastycznie
się obniżył. Czy odpowiedzialnym za taki stan rzeczy jest przybysz z Eckmul,
a może ktoś inny wysysa wódę z malowniczej krainy? Lanfeust i Shlimak
spróbują
rozwikłać tą zagadkę, która może okazać się kluczem do powrotu w teraźniejszość. Rozdzielenie
głównych bohaterów miało na celu przysporzenie nowych przygód jednym
i drugim. Jednak tym razem Hebius i C'ixi zniknęli gdzieś po
pierwszych kartach
albumu, a cała fabuła "spadła" na barki Lanfeusta. Niestety, czwarty
album powstał jako typowe wprowadzenie do kolejnej intrygi pochodzącej ze świata
Meirrionu. Dopiero w samym finale dowiadujemy się, kim naprawdę są tytułowi
wysysacze światów. Należy wspomnieć, że bardziej chodzi tutaj o wysysaczy wody,
co w konsekwencji
doprowadza do obumarcia danej planety. Arleston
zabrał Lanfeusta i jego wesołą kompanię ze "spokojnego" Troy
na podbój kosmosu. Skoki przez międzygalaktyczne portale w otchłań wszechświata
okazały się zbyt małym wyzwaniem dla bohaterów. Teraz autor dorzucił jeszcze
podróże w czasie i aż strach pomyśleć, na co wpadnie w kolejnych odsłonach. Na
myśl przychodzi stare przysłowie: "Co za dużo, to nie zdrowo". Gdyby
nie jedna stronica w środku historii, przypominająca głównego antagonistę,
to przypuszczam, że czytelnik zapomniałby, jaki jest prawdziwy cel misji Lanfeusta.
Autor zwyczajnie zagubił się w swoim dążeniu do tworzenia nowych postaci i
coraz
bardziej wymyślnych wyzwań dla bohaterów. Podróż Lanfeusta zaczyna powoli nabierać
znamiona kosmicznej Odysei. Jak
w każdym albumie tak i w tym przypadku nie brakuje akcji oraz wyszukanego
humoru. Nie da się ukryć fascynacji Arlestona filmem "Alien" przy
tworzeniu larw Hypokanii, czy serii o przygodach Jamesa Bonda w przypadku tajnego
agenta
Meirrionu - Dżema Swąda. Tradycyjnie album graficznie prezentuje się doskonale,
dzięki dokładnej i szczegółowej kresce Tarquina. Pozostaje
mieć nadzieję, że kolejne części cyklu, rzucą trochę więcej światła na
pomysły Arlestona. Niemniej jednak "Wysysacze światów" są lekką
i przyjemną lekturą, w sam raz na deszczowe wieczory.
Marcin Andrys
"Lanfeust w kosmosie" album 4: "Wysysacze światów"
Tytuł: "Wysysacze światów"
Scenariusz: Christophe Arleston
Rysunek: Didier Tarquin
Kolory: Claude Guth
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 48
Data wydania: 21.08.2006 r.
Cena: 24,90 zł |