Eden 12

 

Nie trawię 95% mang, jakie wychodzą na naszym rynku - wspominałem już o tym kilkakrotnie. Po prostu - treść w nich prezentowana do mnie nie trafia, być może dlatego, że nie jestem życiowym luzerem szukającym niespełnionej miłości przez większość swojego życia, ani też podkołdernym miłośnikiem samogwałtu. Ambiwalentne uczucia do japońskiej twórczości wypuszczanej w Polsce żywię nie tylko ja. Ale gdyby mnie spytać, jakie tytuły z azjatyckiej kategorii darzę szacunkiem, ba, powiem więcej - uważam za miażdżące, do głowy od razu przychodzi jeden komiks. Bez sekundy namysłu. Bez szukania w pamięci imienia i nazwiska autora. Trzy słowa: Eden. Hiroki. Endo.

Dodam jeszcze, że w zasadzie nie muszę się zastanawiać - dlaczego. Nie ma powodów stawiać sobie pytań w stylu: "co mi się w tej serii podoba?". Odpowiedź jest prosta niczym niemiecka autobahna: wszystko.

Ot, choćby taka kreska, która nie odstrasza typowymi mangowymi bzdetami. Mamy kawał dobrego, realistycznego rysunku w każdym tomie, autor nie traci formy. Owszem, raz na sto - dwieście stron zdarzy się jakiś wtręt charakterystyczny dla japońskiego sposobu wyrażania emocji na papierze - głupia mina, zwężone oczy, jakaś kropla zakłopotania itp. W przeciwieństwie jednak do innych tytułów, Endo nie wciska tutaj tej formy ekspresji na siłę, wszystko jest na swoim miejscu i nie odnosi się wrażenia, że psuty jest przez to tak hołubiony przez wielu "klimat". Po prostu - przez 90% opowieści mamy rzeźnię i powagę sytuacji, ale by nie zamęczyć czytelnika i nie spowodować u niego terminalnej depresji, wrzucić warto jakiś drobny akcent humorystyczny.

Skoro już o tym wspominam - autor, chyba jako jedyny w kraju używanych majtek sprzedawanych z automatu, jest cholernie, ale to cholernie życiowym gościem. Żadnych miłości do końca świata albo i dłużej (w drugim tomie "Nouvelles" jest coś takiego - przyp. xionc). Żadnych podniosłych przemówień o ważących się losach świata. Nic z tych rzeczy, panie i panowie - w "Edenie" przemieszanie akcji rodem z Hollywood, krwawej jatki jak w najlepszym gore, seksu nie gorszym niż w produkcjach ze znaczkiem X, obyczajówki, komedii i tragedii ma proste wyjaśnienie: "życie pełne wpadek jest i zagadek", tudzież, posługując się innym klasycznym cytatem - "życie jest niczym pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz". Niby to takie proste, niby żadna prawda objawiona, a jednak tylko kilku twórców potrafi tak sprawnie mieszać gatunki w swoich komiksach, nie popadając jednocześnie w śmieszność czy nie gubiąc się we własnej fabule.

U Endo mieliśmy już romans (nawet w tak niesprzyjającym dla związków uczuciowych miejscu jak burdel), rasowy film wojenny (prawdziwy absolut osiągnięty w dziedzinie "zaskoczę i przygnębię czytelnika" w tomie trzecim), motywy szpiegowskie, a od kilku odcinków twórca bawi się w tematykę mafijno - spiskowo - metafizyczną. W najnowszej odsłonie podstęp goni podstęp, kolejni, polubieni przez odbiorców bohaterowie kończą w najlepszym wypadku z kulą w głowie, nikt nikomu nie ufa, zaś w międzyczasie zadawane są pytania o istotę Stwórcy. A jako mały bonus - tortury i seks, tak, dla jeszcze większego urozmaicenia. Bełkot? Nic bardziej mylnego - autor mimo nagromadzenia wątków ani razu się nie gubi i wiąże jeden z drugim, dorzucając jeszcze ze trzy nowe. Ma łeb ten facet, powiadam wam.

Jedyna strawna seria mangowa w tym kraju? Nie, jest jeszcze "Kozure Okami" czy "Blade of Immortal". Problem w tym, ze serie te ze standardowymi skośnymi tytułami na naszym rynku niewiele mają wspólnego, a bliżej im do tworów z zachodu. To, co jest w nich wspólne, to japońska tradycja, że prawdziwi bohaterowie zawsze umierają. W Edenie, dam sobie głowę uciąć, na końcu wszystko szlag trafi, herosi zginą bardzo krwawo, a co słabsi czytelnicy rzucą się z okna, taką dawkę przemocy, beznadziei oraz ogólnorozwojowego mentalnego breakdown'a zafunduje nam Endo, jestem tego pewien. A mimo to czekam na zakończenie tej serii z utęsknieniem. Żeby wiedzieć, jak to się skończy, jak autor wybrnie z zawiłości scenariusza, i jak załatwi całą barwną galerię postaci, które polubiłem. Nazwiecie to masochizmem? Być może. Ale nie znam innego dzieła tragicznego, przy którym można się tak dobrze bawić.

Yoghurt

 

Inne Opinie
Ja tylko dodam od siebie, że ten komiks nie jest jednak aż tak strasznie dołujący, Endo jednak umiejętnie kreśli dystans od opisywanych postaci, nie stosuje na czytelniku żadnych mętnych emocjonalnych trików. Jasne, że nie wszystkie wątki kończą się szczęśliwie, ale jest to seria dla dojrzałego odbiorcy, tego chyba nie trzeba przypominać. Ogólnie - ten tom serii wybija się zdecydowanie na plus.
Xionc