|
Warren Ellis to scenarzysta niezwykle płodny (artystycznie,
rzecz jasna), ale polscy wydawcy omijają jego twórczość szerokim łukiem.
Za wyjątkiem TM-Semic (z ellisową wersją świata skandynawskich bogów w
ciekawym "Thor - World Engine"), oraz Mandragory (zawieszony
w niebycie edytorskim "Transmetropolitan"), nasi czytelnicy nie
mieli okazji zapoznać się chyba z żadnym z licznych komiksów, które napisał
- o książkach i innych publikacjach nie wspominając. Z całej masy tytułów
autorskich oraz robótek na zamówienie, w lepszym lub gorszym wykonaniu,
produkowanych przez angielskiego scenarzystę, wyróżnia się seria, którą
zrobił dla imprintu DC Comics o nazwie "Wildstorm", w pełni autorska
- "Planetary".
Z półki Chmiela
"Planetary" czyli archeolodzy rzeczy ulotnych i dziwnych
O "Planetary" ciężko
pisać z prostego powodu: trzeba odnosić się do fabuły. A odnosząc się
do fabuły łatwo tu i ówdzie rzucić psujem (w niektórych kręgach zwanym
spoilerem), który może odebrać nieco radości z czytania zeszytów. Ostrożnie
więc wyjaśnimy o czym "Planetary" opowiada. W pierwszym, oficjalnym
zeszycie poznajemy mężczyznę ubranego w biały garnitur, nazwiskiem Elijah
Snow. Pan ów żyje na tym świecie dość długo, urodził się bowiem 1 stycznia
1900 roku i chociaż akcja historii rozgrywa się na przełomie XX i XXI
wieku, wygląda raczej na czterdziestolatka. Oprócz faktu, że jakoś przestał
się starzeć, Snow dysponuje również zdolnościami kontrolowania temperatury
ze szczególnym wskazaniem na zamrażanie, tudzież śnieżenie oraz lodowacenie
powierzchni płaskich i nie tylko. W knajpie, na pustkowiu odnajdują go
przedstawiciele tajnej grupy o nazwie "Planetary" - urocza
niewiasta nazwiskiem Jakita Wagner oraz niejaki Drummer. Snow otrzymuje
od niezwykłej pary propozycję przystąpienia do zespołu. I, o dziwo, nie
odmawia choć znać, że to samotnik i typ krnąbrny. W ten właśnie sposób
zaczyna się jedna z najciekawszych historii komiksowych ostatnich lat.
Organizacja Planetary zajmuje się tropieniem zjawisk paranormalnych,
a z punktu widzenia czytelnika odnajdywaniem ziaren prawdy w imaginacjach
twórców różnych gałęzi popkultury. Zadaniem grupy jest prowadzenie ludzkości
jako takiej ku świetlanej przyszłości, a przede wszystkim eliminacja
zagrożeń, które temu celowi mogłyby zaszkodzić. Zespół, jak to bywa u
Ellisa, patrzy na rzeczywistość raczej globalnie, w związku z czym i
ratowanie ludzi z opresji jest traktowane w ten sposób: w zasadzie jednostki
się nie liczą, priorytetem jest zapewnienie bezpieczeństwa Człowiekowi.
Kto stworzył organizację i wytyczył jej cele jest początkowo tajemnicą,
która zostaje odkryta przed czytelnikami mniej więcej w połowie opowieści.
Oprócz wątków fantastyczno-sensacyjnych mamy w "Planetary" ciekawie
przedstawione relacje między głównymi członkami zespołu. Snow, który cierpi
na amnezję, Jakita Wagner o nadludzkiej sile i zręczności oraz Drummer,
potrafiący kontrolować przepływ elektronicznie przekazywanych informacji
w swoim otoczeniu to postaci nietuzinkowe. Każde z nich ma swoje małe tajemnice,
nie ufają sobie do końca, dogryzają sobie kiedy tylko jest ku temu okazja
(celnym obiektem kpin jest zwłaszcza Drummer), ale kiedy wymaga tego sytuacja
tworzą zgraną ekipę. Nie ma tu za dużo miejsca na jakąś głęboką analizę
psychologii bohaterów, aczkolwiek żadnej z postaci nie wypada określić
mianem papierowej. Chociaż Elijah Snow gra w opowieści pierwsze skrzypce,
to z czasem poznajemy coraz lepiej także resztę zespołu, motywacje i emocje,
które nimi rządzą. Najwięcej dowiadujemy się jednak z wzajemnych interakcji,
czyli jak w prawie każdym dobrze napisanym komiksie o super-zespole. Na
pewno bohaterom "Planetary" daleko do prostoty przeciętnej amerykańskiej
produkcji, ale też nie jest to komiks moralnego niepokoju. I raczej nie
dlatego, że Ellis nie potrafi, po prostu nastawia się w nim na co innego.
Szczerze mówiąc: ciekawszego.
Motyw poszukiwania prawdy i faktów w wytworach popkultury - bo o tym właśnie
mowa - to jeden z mocniejszych punktów całej serii. Pozwala angielskiemu
scenarzyście na swobodną żonglerkę klasycznymi postaciami i elementami
fabuł, a zarazem na złożenie swoistego hołdu tym wszystkim, którzy tworzyli,
każdy na swój oryginalny sposób, skarbnicę kultury masowej. Nie wnikając
za bardzo w szczegóły - aby nie odbierać zabawy w odnajdywanie nawiązań
do dokonań z dziedziny komiksu, filmu, literatury - głównym wątkiem historii
jest bitwa o losy świata, którą członkowie Planetary toczą z zespołem dr
Randalla Dowlinga. Zespół ten podczas ekspedycji badawczej na Księżyc trafił
do przestrzeni międzywymiarowej o nazwie Bleed (wymyślonej przez Ellisa
na potrzeby jego wcześniejszego hitowego tytułu "The Authority"),
w której każdy z członków grupy został przekształcony w istotę o nadnaturalnych
zdolnościach. Wprost przeciwnie jednak do komiksowego pierwowzoru Stana
Lee, brytyjski skryba wykombinował sobie czwórkę twardych herbatników,
którzy z ideami Fantastic Four mają niewiele wspólnego. The Four stara
się ukraść każdą innowacyjną technologię, ewentualnie zlikwidować ludzi,
którzy mogliby uczynić świat lepszym. Prawdziwy powód takiego postępowania
zostaje wyjawiony w końcówce serii.
"Planetary" to tylko z pozoru standardowa historia walki nowych
wcieleń Dobra i Zła. Chociaż jak zwykle stawką jest los świata, a śledzenie
konfrontacji grupy i The Four niesie dużo zabawy, to najciekawsze jest
mieszanie konwencji, ellisowy koktajl fabularny, nabijanie się z gatunku
superbohaterskiej opowieści, a jednocześnie składanie jej swoistego hołdu.
Bo jak inaczej rozumieć komentarz do sytuacji, w której The Four zabijają
trójkę herosów, odpowiedników Supermana, Wonder Woman i Green Lanterna?
Ellis wciska w usta jednej z postaci stwierdzenie, że oto zginęły istoty,
które mogły uczynić ten świat lepszym - to aluzja do tego w jaki sposób
motyw superbohatera niedoskonałego w wydaniu marvelowskim zaszkodził wcześniejszemu
modelowi bez skazy, lansowanemu przez DC Comics. Pisarz idzie nawet dalej
poświęcając jeden z zeszytów imaginacjom... Alana Moore'a, naśmiewając
się, z szacunkiem oczywiście, z dekonstrukcji mitu, do której Szalony Gandalf
doprowadził. Kapitalnie wypada scena w której zrozpaczony heros histeryzuje,
że obudził się po upojnej nocy z trzema tajskim chłopcami u boku i tłumaczy,
że on taki nie jest naprawdę, że ktoś mu to zrobił, że on był zawsze dobry,
szlachetny, czysty i w ogóle w porządku. Oczywiście nie można tej krytyki
brać całkowicie na serio, zwłaszcza przez wzgląd na samego Ellisa, który
również dorzucił swoje trzy grosze do całego zjawiska, a w wywiadach przyznaje,
że opowieści o obrońcach ludzkości w kostiumach to dla niego raczej źródło
zarobku, niż prawdziwe artystyczne wyzwanie. Choć może to też tylko poza,
bo jakaś tęsknota, nostalgia za starymi czasami jest w "Planetary" wyczuwalna,
a entuzjazm wynikający z możliwości twórczej zabawy dorobkiem popkultury
przenosi się nawet na czytelnika - co świadczy o dużej wartości dzieła.
I pewnie cieszy Warrena szansa na opowiedzenie starych historii na nowo,
przede wszystkim na swój pokręcony sposób. A przecież nie skupia się w "Planetary" tylko
na postaciach w maskach - są tam nawiązania do powieści Juliusa Verne'a,
Edgara Rice Burroughsa, Arthura Conan Doyle'a, amerykańskich komiksów z
okresu międzywojennego, autorskiej twórczości Granta Morrisona, Alana Moore'a
i Jima Steranko w trochę szerszym kontekście, japońskich filmów o gigantycznych
potworach, horrorów wytwórni Hammer, filmów akcji "made in Hong Kong",
przeróżnych teorii spiskowych, czy wreszcie do nowych odkryć w dziedzinie
nauki. Nawet parodii filmów Jerry Bruckhaimera nie brakuje, jakby ktoś
pytał. A wszystko to wstrząśnięte i nie mieszane, chciałoby się napisać.
Największe wrażenie pod względem fabularnego zaskoku robią: krótka historia "Nuclear
Spring", opublikowana po raz pierwszy w jednym z zeszytów "GEN
13" jako preview "Planetary" z ellisową wersją origina pewnej
znanej postaci, oraz "The Gun Club" - opowieść o tajemniczej
kuli z kosmosu, która spada na amerykańskie pustkowie. I choć większość
epizodów to wydawałoby się zamknięta całość, to szybko daje się zauważyć,
że składają się one na wielowątkową opowieść, w której rozwiązanie jednej
zagadki generuje kilka następnych. A Ellis pisze w ten sposób, że oderwać
się od lektury jest naprawdę ciężko.
Dwadzieścia siedem zeszytów, na które Ellis zaplanował całą historię,
uzupełniają trzy one-shoty w formie crossoverów, w których Planetary spotykają
się kolejno z The Authority, alternatywną wersją JLA, oraz samym Batmanem.
Najciekawiej wypada zwłaszcza ten ostatni, w którym grupa biorąc na warsztat
miejską legendę Nietoperza, spotyka się z jego kilkoma wersjami, odpowiadającymi
różnym okresom, a tym samym wersjom i wizerunkom funkcjonowania tej postaci
w komiksie. Dla fanów Batmana to prawdziwa gratka, tym bardziej, że John
Cassaday, o którym w dalszej części tekstu, ślicznie kombinuje tutaj z
klasyką komiksu.
No i wreszcie kilka słów o stronie plastycznej. Być może "Planetary" nie
osiągnęłoby takiego sukcesu, gdyby nie rysunki Cassadaya. To, co ten człowiek
wyprawia, to czasami prawdziwe dzieła sztuki. Na uwagę zasługują znakomicie
przedstawione sceny walk (choćby ta z historii "Hark" nawiązująca
do "Przyczajonego Tygrysa, Ukrytego Smoka"), dbałość o detale
świata przedstawionego, realistyczne podejście do przewijających się postaci
oraz twórcze eksperymenty z naśladownictwem mistrzów (między innymi wspomnianego
Steranko), gdy wymaga tego opowieść. Cassaday operuje delikatną kreską,
na którą sam nakłada tusz - w połączeniu w fenomenalną paletą barw Laury
Martin, każdy z zeszytów serii to osobny majstersztyk.
"Planetary" to komiks dla tych, którzy lubią mozaikowo skonstruowane
historie, takie gdzie nie wszystko jest takim jakim wydaje się na pierwszy
rzut oka. Komiks, którego twórcy potrafią porządnie zaskoczyć i wywołać
dreszczyk emocji podczas lektury, a to przecież wcale nie łatwa sztuka.
Komiks świetnie napisany i takoż narysowany. Nie ma takich, aż tak wiele
- to właśnie jeden z nich. Chmielu
| |