|
"Yami No Matsuei. Ostatni Synowie Ciemności" tom
2
Przyznać
się muszę, że zawiódł mnie ten tomik srodze. Wierzyłem, że autorce pomysł,
całkiem niezły, uda się tym razem lepiej rozwinąć niż poprzednio. Niestety.
Od początku da się zauważyć pewną schematyczność, wykorzystywanie tradycyjnych
motywów w japońskich mangach i serialowe zagrywki. Nie byłoby w tym nic
złego oczywiście, gdyby nie rzucało się to tak w oczy. Gdybym co jakiś czas,
stanowczo jednak za często, nie myślał "O nie :( znowu jakaś powtórka
z rozrywki, ile można". Gdyby humor chociaż trochę śmieszył. A tak
całe to droczenie się bohaterów, przedrzeźnianie, krzyki, bieganie, jakieś
kiepskie żarty sugerujące, że postaci czują do siebie coś więcej (dwuznaczność
oparta na odpowiednim przedstawieniu postaci na kadrze i licząca, że czytelnik
zapomni na chwilę onieśmielony tym co widzi o szerszym kontekście, w którym
dana kwestia zupełnie nie jest dwuznaczna) są po prostu nieśmieszne i z
czasem zaczynają drażnić. Serialowe zagrywki? Proszę bardzo. Na pewno kojarzycie
te finałowe sceny każdego odcinka, kiedy bohater pozostawiony jest w jakiejś
stresującej sytuacji teoretycznie bez wyjścia. Myślimy wtedy "Oj, co
to będzie". Napięcie. Później zaczyna się kolejny odcinek, napięcie
szybko znika, a sytuacja jakoś się rozwiązuje, bardzo często przez przysłowiowe
'wyjęcie królika z kapelusza'. Autorka 'Yami no matsuei' zbyt często korzysta
z takiego rozwiązania. Nierzadko jest tak, że zupełnie przypadkiem, ni stąd
ni zowąd okazuje się, że... Irytujące. Zresztą sama twórczyni tego 'czegoś'
przyznaje, iż nie jest ono do końca dopracowane. Nie spodziewałem się toteż
wiele. Miałem jedynie nadzieję, że czytanie nie będzie mordęgą. Niestety
przeliczyłem się.
Kolejnym bardzo denerwującym aspektem historii opowiadanych przez Yoko
Matsushitę jest fabularne (i nie tylko, ale o tym później) podobieństwo
bohaterów z wyglądu albo tylko pod względem jakiegoś aspektu - np. głosu.
Zaczynam się nawet zastanawiać czy Japończycy także w mangach erotycznych
wykorzystują motyw podobieństwa kogoś do kogoś (najczęściej zmarłego) i
czy wstawiają tam wstawki typu: Słabo oświetlony pokój, nagi chłopak i dziewczyna
stojąca przy oknie - widać, że czymś poruszona. On: Co się stało? Ona ze
łzami w oczach: Ach, twój penis jest tak podobny do JEGO penisa. itd. itp.
W każdym razie w tej mandze podobieństwa zdarzają się równie często jak
'króliki wyskakujące z kapelusza'. Irytacja razy dwa.
Jak wspominałem, podobieństwo bohaterów jest nie tylko fabularne, ale
także wizualne. I chociaż twórczyni tłumaczy jedno z tych podobieństw, to
nie wyjaśnia dlaczego postaci ogólnie są do siebie podobne, a różni je jedynie
kolor włosów albo ubrania. To odnosi się do płci męskiej bez starców, bo
tych tak jak i dziewczyny łatwo od siebie odróżnić. Jakiś feler rysowniczki,
spokojnie, to czasem się zdarza. Przypomina mi się tutaj rysownik S. Dillon
('Kaznodzieja'), który ma tak charakterystyczny styl rysowania, że po przeczytaniu
wspomnianej wcześniej serii nie mogłem czytać niczego, co on narysował.
Niestety tutaj, mam dosyć stylu pani Matsushity już po drugim tomiku...
Może postaci za często są przedstawione w rozpiętej koszuli i luźnych szelkach?
Może akcja jakaś taka niewyraźna, a scen walki chaotyczne i nieczytelne?
Oj, nie wiem. Ostateczny rezultat jest taki, że irytacja razy trzy.
Zastanawiam się, czy wspomniałem o wszystkim, co mnie drażniło. Aaa, tak...
Tłumacz popełnił błąd przekręcając raz nazwisko jednego z bohaterów w opowieści "Sonata
z Diabelskim Trylem". Jest Hijiri Nanase, a chłopak nazywa się Hijiri
Minase. Taka drobnostka. I jeszcze jedno, Hijiri wchodząc do szkolnej pielęgniarki
mówi": "Pani doktor, skaleczyłem się przed chwilą, czy mógłbym
dostać jakiś opatrunek?" po czym dodaje: "Hm, chyba go nie ma".
Kolejna drobnostka. Czepiam się tylko.
Co tu dobrego? Przed totalną anihilacją w płomieniach ognia piekielnego
uratowało ten tomik, wplątanie w całą historię z Hijirim wątku odwiecznej
walki Piekła i Nieba, czyli pojawienie się diabelskich skrzypiec, demona
i cyrografu. Ogólnie ułatwiając sprawę ciekawskim strony 87-94. Cokolwiek
by Wam oferowali za przeczytanie wcześniejszych stron - odpuśćcie sobie.
Później niestety znowu trafiamy na artystyczne niziny autorki, czyt. nic
ciekawego tam nie znajdziesz. Natomiast prawdziwa, ciekawa akcja zaczyna
się kiedy Tsuzuki ulega demonowi (okolice strony 123). Od tego momentu do
końca można już śmiało czytać. Chociaż twórczyni, nie wiem czy specjalnie
czy nie, ciągle stara się popsuć przyjemność czytania wciskając jakieś niepotrzebne
gagi i dialogi w miejsca, gdzie są one zupełnie niepotrzebne i spowalniają
akcję. Przyznać muszę, że ten finał i te kilka stron wcześniej, czyli ogólnie
pojawienie się DEMONA uratowała całą tą historię przed upadkiem na dno.
Szczerze mówiąc, to nie polecam nikomu. Ta seria, przynajmniej na razie
nie jest warta wydawania na nią pieniędzy.
Adrian "ffreak" Grabiński
"Yami No Matsuei. Ostatni Synowie Ciemności" tom 2
Scenariusz: Yoko Matsushita
Rysunek: Yoko Matsushita
Wydawnictwo: Waneko
Data wydania polskiego: 11/2006
Tytuł oryginalny: Yami no Matsuei
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: kioski, saloniki
Cena: 16,90 zł
| |