Lex Luthor to jeden z najciekawszych komiksowych złoczyńców w historii gatunku. Ale dopiero dzięki lubianemu w naszym kraju scenarzyście nazwiskiem Brian Azzarello doczekaliśmy się naprawdę intrygującej historii ze złowieszczym biznesmenem w roli głównej.

Z półki Chmiela
"DURA LEX SED LEX"


Luthor funkcjonował w komiksach o Supermanie prawie od samego początku. Paradoksalnie pomysł Shustera i Siegela na postać Supermana dotyczył właśnie szalonego, rudowłosego naukowca o nadludzkich mocach, który próbuje przejąć kontrolę nad światem. Ponieważ jednak projekt ten był odrzucany przez każdego z wydawców, do których zgłaszali sie z propozycją twórcy, w wersji ostatecznej rozdzielono postać tytułową na ratującego ludzkość nadczłowieka i opętanego żądzą władzy absolutnej genialnego, acz szalonego naukowca. Luthora, jakiego znamy obecnie, zawdzięczamy Johnowi Byrne, który w 1986 r. odrdzewił człowieka ze stali, przygotowując nową wersję powstania postaci. Uwspółcześnienie fabuły spowodowało, że Lex - z szalonego naukowca, jako żywo kojarzącego sie ze sztampą lat pięćdziesiątych - został przekształcony w szefa korporacji, rekina świata biznesu, aroganckiego socjopatę, który traktuje Metropolis jako swój prywatny plac zabaw. Takiego też Luthora wziął na swój pisarski warsztat Azzarello.

Od razu zaznaczmy, że Azzarello traktuje pisanie historii o superbohaterach raczej jako obowiązek niż przyjemność. W końcu z czegoś trzeba żyć, a z samych autorskich projektów najpewniej się nie da (nawet w USA). Podchodzi więc do tematu podobnie jak Ellis czy Ennis- bez ambicji stworzenia czegoś epokowego, po prostu wykonanie zlecenia i zainkasowanie wypłaty. Z kolei oczekiwania czytelników są bardzo duże, ponieważ wszyscy po autorze "100 naboi" spodziewają się równie intrygujących opowieści, tym razem z nadludźmi w roli głównej. Ponieważ jednak scenarzysta nie ma chyba serca do tego typu pracy i woli wymyślać własnych bohaterów, to dwa większe projekty "kostiumowe"czyli "Batman - Broken City" i "Superman - For Tommorow" (pomimo, że bardzo ciekawe i świetnie poprowadzone) spotkały się z raczej chłodnym przyjęciem ze strony fanów. Wydawałoby się, że "Lex Luthor: Man of Steel" podzieli ich los, ale tym razem Azzarello pokazał, że gdy chce to potrafi.

Najpewniej było mu łatwiej bo cała historia - choć wpisująca się doskonale w konwencję superhero - opowiedziana jest z punktu widzenia zwykłego człowieka, o ile oczywiście można tak określić Luthora. Lex nie ma żadnych nadnaturalnych mocy, jest tylko... genialny i bezwzględny. Niby tylko, ale dla scenarzysty z diabolicznym zacięciem taka postać to pole do popisu.

Azzarello chyba po raz pierwszy w historii opowieści o Supermanie pokazuje trochę inną twarz Luthora. Z człowieka, który ma innych jedynie za pionki w swojej prywatnej rozgrywce, robi nagle faceta, który potrafi pogadać ze sprzątaczem, wypytać go o zdrowie rodziny. To facet, który dba o swoją firmę i pracujących w niej ludzi. Twardy zawodnik, ale z sercem we właściwym miejscu. Człowiek szlachetny, który ma po prostu spojrzenie na świat i pewne sprawy inne od reszty maluczkich. Pójście w tą stronę byłoby jednak dla scenarzysty za łatwe, a więc Brian zaczyna kombinować. Pokazuje inne wytłumaczenie, już nie tak optymistyczne - może Luthor to facet, któremu wydaje się, że jest kimś w rodzaju króla? Jeśli poddani okazują mu należny szacunek broni ich i zapewnia dobrobyt, jeśli natomiast sie sprzeniewierzą, nie będą lojalni to marny ich los. Być może ma kompleks Boga, chciałby za dobre wynagradzać i karać za złe - przynajmniej w swoich własnych kategoriach? Azzarello sugeruje poprzez monologi wewnętrzne naszego bohatera, że paradoksalnie, gdyby nie Superman, prawdopodobnie Luthor nie posunąłby się do tych wszystkich zbrodni, które popełnił, aby pokonać swoje nemezis. Oczywiście, nie byłby świętym i robiłby różne, często straszne rzeczy, aby nie stracić władzy, którą tak ceni, ale też - być może - wiedziałby gdzie jest granica, której przekroczyć nie wolno. Stało sie jednak inaczej, Superman pojawił się w Metropolis i stał się bardziej sławny, popularny i co najgorsze jego potęga przerastała od samego początku luthorowe możliwości. A to, według biznesmena, grzech największy. Azzarello nie popełnia błędu i nie daje jednoznacznej odpowiedzi czy Luthor jest potworem, czy tylko człowiekiem, który zbłądził, przepełnionym pychą i arogancją. Świetnie natomiast pokazuje jak niejednoznaczną jest postacią, jakim trudnym do przewidzenia w swoich planach człowiekiem. Gdy wydaje się, że robi coś dobrego nigdy nie można być pewnym czy to tylko nie pozór, fasada do realizacji jakiś mrocznych planów. Budowla Science Spire, w zamierzeniu nowy znak rozpoznawczy Metropolis, świątynia nauki, a jednocześnie swoisty pomnik jego osoby, czy wykreowana przez niego nowa superbohaterka miasta imieniem Hope, która przyćmić ma legendę Supermana to wszystko elementy rozgrywki z obcym, którego tak bardzo nienawidzi. Lex poświęca swoje marzenia, swoją miłość po to, aby udowodnić ludziom, że Kryptonijczyk jest zagrożeniem, że nie można mu ufać, że prędzej czy później odsłoni swoją prawdziwą twarz. I co najgorsze biznesmen naprawdę w to wierzy, zupełnie nie dostrzegając, że źródłem problemu nie jest wcale to czy Człowiek ze Stali jest niebezpieczny dla ludzkości, tylko jego własna pycha. Zamiast budować, bo ma ku temu nieograniczone wręcz możliwości, potrafi jedynie niszczyć. Również tych, którzy dostrzegają pod maską twardego biznesmena człowieka, którym Lex boi się stać. I właśnie to powoduje, że Luthor jest jednym z najciekawszych, najbardziej oryginalnych komiksowych złoczyńców.

"Lex Luthor: Man of Steel" to dobry komiks, fajnie napisana opowieść, wzmocniona przede wszystkim znakomicie poprowadzonymi wątkami drugoplanowymi. Biznesowa kolacja Lexa z Bruce'a Wayne'a to fabularny majstersztyk, idealnie oddający gierki dwóch milionerów, z których żaden nie jest tym na którego wygląda. Podobnie znakomicie wypadają sceny z najemnikiem Luthora nazwiskiem Orr (postać ta pojawia sie także we wspomnianej historii "For Tommorow") oraz superłotrem Toymanem, z którego Azzarello w zaledwie dwóch scenach potrafił uczynić naprawdę intrygującą i straszną postać. No i nie można zapominać o głównym bohaterze historii, to piekielnie dobrze napisana postać. Kiedy Azzarello sięga wgłąb umysłu Lexa, wydobywając na wierzch jego małe fobie i kompleksy, a jednocześnie pokazuje go jako człowieka, który ma wpływ na losy świata, tworzy zupełnie niesztampowy wizerunek, daleki od zwyczajowego uchwycenia tej postaci. Żal ściska człowiekowi serce, że to nie Azzarello pisał scenariusz do "Superman returns" Bryana Singera. Wtedy zamiast mdławego widowiska otrzymalibyśmy historię z pazurem, a Kevin Spacey miałby coś do zagrania, a nie tylko błaznował w hackmanowskim stylu.

Poza dobrym scenariuszem miniseria z Luthorem to artystyczny popis Lee Bermejo. Mam do twórczości tego pana słabość, bo jego rysunki kojarzą mi się z rewelacyjnym stylem Zbigniewa Kasprzaka z czasów "Bogów z gwiazdozbioru Aquariusa" i "Gościa z kosmosu" - jeśli nie wierzycie porównajcie sami, zwłaszcza na przykładzie twarzy kobiet rysowanych przez obu panów. A poza nostalgicznymi powodami, Bermejo to wielce utalentowany rysownik, idealnie oddający rysunkami to co Azzarello napisał. Znakomicie sprawdza się zarówno w scenach akcji, jak i zdecydowanie kameralnych, a przede wszystkim ma swój własny oryginalny, rozpoznawalny styl.

Nawet jeżeli nie lubicie historii z Supermanem to "Lex Luthor: Man of Steel" jest komiksem dla każdego kto lubi dobrze napisane historie. Niekończący się pojedynek Luthora i Supermana został tu pokazany z zupełnie innej perspektywy i już samo to jest głównym powodem, dla którego warto po niego sięgnąć. Zawsze to coś nowego. A są jeszcze świetne dialogi i wszystko to w czym Azzarello jest fachurą. Czegóż chcieć więcej Panie i Panowie?

Chmielu