|
"Nadrabiając zaległości: Czarna Orchidea
i Księgi Magii"
Bez
zbędnego wstępu. Bez anegdoty, żenującego żartu pana prowadzącego ani wyciętych
z szablonu regułek. Pieniądze w dłoń i marsz do księgarni! "Księgi
Magii" i "Czarna Orchidea" zalegają na półkach już od kilku
ładnych miesięcy i jeśli jeszcze ich nie macie - to nie psujcie sobie przyjemności
niniejszym tekstem, tylko czym prędzej naprawcie ten błąd.
O czym opowiada "Czarna Orchidea"? O poszukiwaniu swojego miejsca
w świecie, poznawaniu samego siebie, o ucieczce... Ktoś nagle, przedwcześnie
odchodzi, żebyśmy mogli poznać kogoś innego. Piękne, niewinne, niezwykłe
istoty. I jak wszystko co piękne, niewinne i niezwykłe na tym świecie -
w nieustającym niebezpieczeństwie. Oblepione chciwym spojrzeniem, uchylające
się przed zachłannymi dłońmi, uciekające przed łowcą i jego siłą, którą
chce je zdobyć. Uciekające przed brukającą je przemocą. Poszukujące raju,
poszukujące własnego "ja"... Jest to niezwykła historia, którą
ciężko jest przedstawić w kilku prostych słowach. "Czarna Orchidea" to
komiks o swego rodzaju superbohaterach, jednak bez zbędnego, drażniącego,
infantylnego balastu - lśniących trykotów, błysku fleszy, przerostu formy
nad treścią i głębi na poziomie Teletubisiów. Podobnie jak w "Mrocznym
Rycerzu" Franka Millera (do którego również odwołuje się we wstępie
Mikal Gilmore) poznajemy tu bohaterów, których można zranić, a nawet zabić,
których walka bardziej przypomina zmagania Don Kichota, niż Supermana.
Gaiman i McKean jak nikt inny łączą ze sobą w jednym komiksie Gotham
City i amazońską dżunglę, Trujący Bluszcz, Swamp Thing, Floronic Man'a
i Lexa
Luthora, epizodycznie przeplatając ich ze złoczyńcami z Arkham Asylum,
a wszystko to utrzymując w swego rodzaju magicznym, trudnym do ubrania
w słowa klimacie - trochę tajemniczym, trochę sennym i baśniowym. A najciekawsze
(i najważniejsze) jest to, że ten cały miszmasz doskonale im wychodzi
- całość jest spójna, przemyślana i dopracowana. "Księgi Magii" z kolei opowiadają o Timothy'm Hunterze - zwyczajnym,
niewyróżniającym się niczym nastolatku. Pewnego dnia Tim spotyka czterech
nieco mniej zwyczajnych mężczyzn, odzianych w długie płaszcze i kapelusze,
twierdzących, że posiada ogromną magiczną moc, z której nie zdaje sobie
sprawy. "Płaszczowa brygada" zabiera go w podróż "ścieżką
magii" w miejsca i czasy, które uświadomią mu jej istotę oraz znaczenie
mocy, jaką chłopiec w sobie kryje.
Podobnie jak w "Czarnej Orchidei", nie ma tu zapierającej dech
w piersiach akcji. Prowadząc nas przez swe magiczne światy Gaiman nie spieszy
się, daje nam czas na zwiedzanie, podziwianie, zadumę - a zwiedzenia i
czytania jest tu naprawdę sporo. Nie jest to historia, przez którą przemyka
się "szybko, lekko i przyjemnie". Przyjemnie - owszem, ale nie
szybko i nie lekko. Mimo to opowieść nie dłuży się, nie wyczekujemy z utęsknieniem
ostatniej strony - na której zresztą zabawa się nie kończy. Miarą wartości
komiksu są nie tylko odczucia, jakie wywołuje w trakcie czytania, ale i
wrażenie, jakie po sobie pozostawia - chęć powrotu do niego i ponownego
zagłębienia się w nim. Pod tym względem zarówno "Orchidea", jak
i "Księgi" wypadają znakomicie. Pierwsza kusi zmysły swym wspaniałym
wykonaniem (o czym za chwilę), za drugimi tęskni umysł - łechtany przez
magię, jaką uprawia autor. Jest to magia słów, a Gaiman tworzy ją poprzez
ich dobór, sposób w jaki je wykorzystuje i znaczenia, jakie im nadaje.
Wieloznaczność to potężny oręż, a Neil posługuje się nim swobodnie niczym
wprawny szermierz.
Wspomniałem wcześniej, że przez karty "Orchidei" przewija się
kilka postaci, które Gaiman "wypożyczył" z różnych zakątków uniwersum
DC. "Księgi" są pod tym względem istnym gejzerem - ilość bohaterów,
których przywołuje jest wręcz niesamowita. Sen, Los i Śmierć, Kain i Abel,
Zatanna, Dr. Thirteen, czy nawet członkowie "płaszczowej brygady" z
Doctorem Occultem i sarkastycznym Johnem Constantine (swoją drogą - najsympatyczniejszym
spośród wszystkich postaci w tym komiksie, z Timem włącznie) na czele -
a to nie wszystko. Do tego dochodzi mnóstwo nawiązań, z których nie zawsze
zdajemy sobie sprawę, choćby w postaci olbrzyma Maugysa, czy Merlina...
Wszystko to sprawia, że do "Ksiąg" można wracać wielokrotnie,
choćby w poszukiwaniu kolejnych imion i nazw miejsc, których znaczenia
lub pochodzenia jeszcze nie odkryliśmy.
Patrząc na te albumy pod kątem oprawy graficznej - sytuacja nie jest już
tak klarowna. "Orchidea" jest prześliczna. McKean świetnie rysuje
oraz bardzo zręcznie posługuje się światłem i kolorem. Technika wykonania
przypomina trochę wstawki komiksowe z gry "Max Payne", chwilami
nachodzą też skojarzenia z "Arkham Asylum" (zilustrowanym właśnie
przez McKeana), natomiast Luthor wygląda trochę jak Marlon Brando w roli
pułkownika Kurtza w "Czasie Apokalipsy" (to tak na marginesie).
Wątki łączone są bardzo sprawnie - nierzadko dwa kadry wystarczą, żeby
płynnie przemieścić się pomiędzy kolejnymi, niepowiązanymi bezpośrednio
scenami. Krótko mówiąc - bez zarzutu. "Księgi" niestety wypadają
nieco gorzej. Podobnie jak w "Sandmanie" tak i tu "jedna
historia = kilku rysowników" - w tym przypadku czterech. Cztery rozdziały
i cztery lekcje Tima, cztery podróże z czterema przewodnikami i cztery
perspektywy spojrzenia na świat. Teoretycznie taki sposób zilustrowania
opowieści wydaje się być dobry, jednak w praktyce... Poziom wykonania jest
nierówny, style zbyt różnicowane, a całość traci nieco na spójności. Najlepiej
prezentuje się pierwszy rozdział, w którym każdy kadr i każda strona to
małe dzieło sztuki - wykonane z wielką dbałością i nierzadko zachwycające.
Rozdział czwarty jest nieco słabszy - jednak kolorystyka chwilami za bardzo
uderza po oczach. Drugi - rysunki rozmazane, obłe i niezbyt ciekawe (bardziej
nadające się jako obrazy na ścianę, niż kadry komiksu), podczas gdy w trzecim
kreska jest bardzo wyrazista i pospolita - moim zdaniem zbyt "zwyczajna" jak
na taki komiks, stanowczo odstająca od pozostałych...
Gaiman oferuje nam podróż w miejsca i czasy, gdzie nie zabierze nas chyba
nikt inny, prezentuje pomysły i wizje skłaniające do refleksji i konfrontacji
z własnymi przemyśleniami. Nie marnujmy tej szansy. Pozwólmy ponieść się
wodzom jego (i własnej) fantazji, bo przeżycia są cenne i niezapomniane. "Czarna
Orchidea" i "Księgi Magii" to coś więcej niż zwykłe komiksy
- to arcydzieła, wspaniałe i zapadające w pamięć. Gorąco polecam.
Jeśli kogoś odstrasza cena tych albumów - jedna z sieci księgarń przez
jakiś czas oferowała je (podobnie jak inne tytuły Egmontu) z 50% rabatem.
Czy promocja wciąż obowiązuje - nie wiem, niemniej jednak są to pozycje
warte każdej wydanej na nie złotówki, obowiązkowe na półce każdego czytelnika.
Piotr "Dr_Greenthumb" Sujka
"Czarna Orchidea"
Tytuł oryginału: Black Orchid
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: Dave McKean
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont Polska
Kolekcja: Mistrzowie Komiksu. Nowa kolekcja
Data wydania: 10.2006
Wydawca oryginału: DC Comics - Vertigo
Data wydania oryginału: 1989
Liczba stron: 160
Format: 17 x 26 cm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 79,00 zł
"Księgi Magii"
Tytuł oryginału: The Books of Magic
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: John Bolton, Scott Hampton, Charles Vess, Paul Johnson
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont Polska
Kolekcja: Obrazy grozy
Data wydania: 09.2006
Wydawca oryginału: DC Comics - Vertigo
Data wydania oryginału: 1993
Liczba stron: 200
Format: 17,5 x 26,5 cm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 69,00 zł
| |