|
"Trzystu" podróż z papieru na ekran.
Jako,
że sporo o samym filmie napisaliśmy z ffreakiem w Versusie - tutaj skupię
się bardziej na wrażeniach w kontekście porównania z komiksowym pierwowzorem.
Wszak takie porównanie jest często jedną z pierwszych myśli, jakie się nasuwają
po obejrzeniu adaptacji/ekranizacji książki lub komiksu. W tym konkretnym
przypadku muszę stwierdzić, że pierwszy raz od bardzo dawna mogę napisać:
o dziwo film jest lepszy. I to zdecydowanie!
" We march..."
Przeważnie przy takich przenosinach z papieru na ekran miałem w głowie jedno
słowo, określające film: "biedny". Szczególnie, kiedy oryginał
jest kilkusetstronicowy (książka) lub wyjątkowo złożony i trudny do zaadaptowania
(komiks). W takich przypadkach film wygląda po prostu biednie: sceny i
dialogi, słowa i obrazy - wszystko to jest jakby wyrwane z kontekstu i
zlepione na chybił-trafił, nie tworząc zgranej całości, gubiąc sens i
ducha pierwotnej idei. (Jeszcze widoczniejsze jest to przy jednozeszytowych
komiksowych adaptacjach filmów - ale to już w ogóle są tragedie w jednym
akcie.) W przypadku "300" sytuacja odwraca się o 180 stopni
- to komiks jest zubożałą wersją filmu - pomimo tego, że wersja papierowa
powstała 6 lat wcześniej. Przyznam się, że po pierwowzór sięgnąłem w drugiej
kolejności, jednak po jego przeczytaniu jeszcze bardziej doceniłem kunszt,
z jakim nakręcono film. Dlaczego...?
Jest ciekawszy, bardziej sugestywny, zaskakujący (w pewnym sensie), zabawny,
efektowny, a przede wszystkim - bardziej spójny. W komiksie wydarzenia stanowią
szereg niekoniecznie sensownie powiązanych ze sobą stron. Poszczególne fragmenty
historii są ciekawe same w sobie, ale patrząc przez pryzmat opowieści jako
całości - są od siebie zbyt oderwane. Brakuje im jakiegoś łącznika, silniejszego
niż narrator, który wypełniłby tę lukę pomiędzy kolejnymi kadrami, wspomagając
naszą wyobraźnię. Czytając miałem dziwne wrażenie, że obraz i słowa nie
idą ze sobą w parze, że coś jest stanowczo nie tak, że pomiędzy kolejnymi
stronami czegoś brakuje. Wydawać by się mogło, że w tym przypadku ciężko
byłoby coś zepsuć i pogubić, ale takie właśnie odnosiłem wrażenie. W filmie
ten problem znika. Kolejne sceny tworzą spójną, sensowną (choć nieskomplikowaną)
całość. Widzimy skąd się wzięła blizna pod okiem króla i rozcięcie na jego
hełmie, czy też dlaczego kapitan oddziału Leonidasa wpadł w morderczy szał.
Zazwyczaj mówi się o zmianach i uproszczeniach w adaptacji względem oryginału
- w tym przypadku należy raczej spytać, co adaptacja wniosła nowego, jakie
rozwinięcia i wyjaśnienia. Jest to jeden z czynników, który mnie w "300" zachwycił.
Innym jest sposób ukazania głównych, tytułowych bohaterów. Przenosiny sprawiły,
że Spartanie stali się bardziej... ludzcy. Tchnięto w nich życie. Cieszą
się, żartują, złoszczą - ogólnie, okazują uczucia. W komiksie sprawiają
wrażenie, jakby lata treningu wyprały ich z człowieczeństwa - pozostała
sucha, rygorystyczna, brutalna powłoka, z wyrytymi zasadami "honor,
lojalność, dyscyplina i walka". Nawet ich poczucie humoru wydaje się
sztuczne i wymuszone. Co innego w filmie. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale
te same kwestie, wypowiadane w tych samych sytuacjach, o wiele lepiej sprawują
się na ekranie - są zabawniejsze, mniej rażące, bardziej naturalne, a sami
Spartanie budzą dużo większą sympatię. Być może dlatego, że ludzka twarz
jest bardziej "przyjazna" dla oka, niż rysunki Millera?
Wracając do różnic między oryginałem i adaptacją - tutaj są one (nie licząc
tych z poprzedniego akapitu) dość niewielkie. Co więcej - pod wieloma względami
film jest bardzo wierny komiksowi. Mam tu na myśli zarówno drobne szczegóły
graficzne (np. groty perskich strzał), jak i wygląd niektórych z bohaterów
(Leonidas, Kserkses, Nieśmiertelni), wypowiadane kwestie (powtarzane często
słowo w słowo), czy też spory nacisk położony na narrację. Drobne rozbieżności
pojawiają się w sposobie rozwoju akcji i niektórych rozwiązaniach fabularnych
- w filmie pojawia się kilka nowych, mniej i bardziej istotnych wątków.
To, czego naturalnie nie ma w komiksie, a co stało się bardzo mocnym punktem
filmu - jest dźwięk. Okrzyki, muzyka, odgłosy walki, dialogi - wszystko
to jest świetne i doskonale wzbogaca film. Podobnie obraz - kolorystyka,
gra świateł i cieni, dobór efektów i scenerii, wszystko to powoduje, że
film ma niesamowity, specyficzny klimat, wygląda jak kadry wycięte z komiksu
i puszczone w ruch. Efekt jest wyśmienity - co prawda dla jednych może sprawiać
wrażenie sztuczności, lecz dla mnie wyglądało to dokładnie tak, jak wyglądać
powinna adaptacja komiksu, który pod tym względem spisuje się dużo słabiej.
Jest przede wszystkim nierówny - zdarzają się zarówno świetne, jak i dość
marne rysunki. Każdy, kto czytał "Sin City", czy "Powrót
Mrocznego Rycerza" zdaje sobie sprawę, że Miller ma dość specyficzny
sposób rysowania - nie zawsze konsekwentny i nie każdemu przypadający do
gustu.
" We charge..."
Czy coś jeszcze można dodać? Chyba tyle, że Spartanie są w walce brutalni
i bezwzględni. Oderwane kończyny fruwają stosunkowo często, jednak obyło
się bez kiczowatych gejzerów buchającej na wszystkie strony krwi. I że
bardzo mocnym (choć dla niektórych wręcz przeciwnie - beznadziejnym) atutem
filmu są spowolnienia, stosowane ze szczególnym umiłowaniem w scenach
walk. Mnie te sceny zachwyciły, podobnie jak sposób przedstawienia Wyroczni.
Czy i Was zachwycą? Polecam kupienie biletu i przekonanie się na własnej
skórze.
Być może moje krytyczne spojrzenie na komiks wynika z faktu, iż najpierw
obejrzałem film. Niemniej jednak, wycieczki do księgarni nie polecam - za
to do kina, jak najbardziej. Na prawdę warto.
Piotr "Dr_Greenthumb" Sujka
| |