|
O fontannie słów kilka
"8 sierpnia 2002 roku znalazłem się na pokładzie
samolotu do Australii - wspomina Darren Aronofsky w posłowiu swojego komiksu
The Fountain - aby obwieścić 300 osobom koniec marzenia". Taki miał
być koniec realizacji projektu, który dla reżysera znaczył tak wiele, że
nie tylko wywalczył zachowanie praw i publikację alternatywnej, komiksowej
wersji w ramach Vertigo, lecz także podjął się samodzielnej kontynuacji
z budżetem studyjnym, którego rezultat mogliśmy niedawno obejrzeć w kinach.
Czapki z głów.
Aronofsky to postać w świecie filmu nietuzinkowa, jego dorobek nie zajmuje
dużo miejsca, więc pozwolę sobie nakreślić kilka słów na ten temat. Po dwóch
krótkometrażowych filmach, których nie widziałem, zaprezentował światu swój
pełnometrażowy debiut - "Pi". Opowieść o szalonym matematyku,
którego psychodeliczne wizje przenikają się z kafkowską rzeczywistością.
Obraz był tak sugestywny, że mimo ascetycznej realizacji przez pewien czas
film był na ustach wszystkich, czy się ktoś generalnie filmem interesował,
czy nie. Do tej pory stanowi wyzwanie dla wielu debiutantów, którzy mogą
chcieć Aronofskiemu dorównać.
Kolejne dzieło reżysera - to już kompletna, pełnobudżetowa produkcja z
gwiazdorską obsadą (Jennifer Connelly), czyli słynne "Requiem dla snu",
lub jak wolą niektórzy "Requiem for a dream" (myślę, że tytuł
oryginału lepiej oddaje zawartość merytoryczną produkcji). Film był tak
wypełniony różnego rodzaju trikami operatorskimi i wizualnymi (nigdy nie
zapomnę skaczącej lodówki, albo babci na prochach w przyspieszonym i zwolnionym
tempie - w tej roli doskonała Ellen Burstyn, znana z głównej roli w filmie "Alice
Doesn't Live Here Anymore" Martina Scorsese z 1974 roku), że nie powstydziliby
się go najlepsi komiksowi twórcy. Sam Aronofsky mówił, że Requiem pokazuje
jak miało wyglądać Pi, gdyby twórca dysponował odpowiednim budżetem.
"Requiem" wywołało na rynku filmowym małą burzę, a oczekiwania
do reżysera stały się tak wyśrubowane, że trudno było mu chyba podołać tak
wielkiej presji. Stąd od roku 2000 przez kolejne 5 lat nie pojawił się żaden
nowy film artysty, pomijając niezbyt udany "Below" o nawiedzonej
łodzi podwodnej, którego Darren był producentem i współscenarzystą. Film
nie był totalną porażką, jednak daleko mu było do produkcji, w których Aronofsky
sam stawał za kamerą.
Mimo, że nie był to okres bardzo owocny, nie był też czasem beztroskiego
próżnowania. Dużo się mówiło o kolejnych projektach uznanego już filmowca,
szczególnie o adaptacji komiksu Alana Moore'a "Strażnicy" i autorskim
scenariuszu zatytułowanym "The Fountain". Ten pierwszy nie został
rozpoczęty ze względu na zbyt rozdęty budżet, a ten drugi mało nie umarł
z tego samego powodu. Na szczęście determinacji samego zainteresowanego
zawdzięczamy, że tak się nie stało i już w grudniu ubiegłego roku "Źródło" (do
tego tytułu jeszcze wrócę) zawitało na ekranach polskich kin (i zagranicznych,
jak mniemam, również).
Ale zanim to się stało, wydarzyła się rzecz właściwie niespotykana - do
księgarń trafił komiks sygnowany przez Darrena Aronofskiego i rysownika
Kenta Williamsa ("Blood", "Tell Me, Dark"). Komiks Aronofskiego,
to rzecz intrygująca, jednak spodziewam się, że wielu fanów reżysera, podobnie
jak na przykład ja, nie chcąc psuć sobie zabawy postanowiła jednak poczekać
na film. Reżyser wspomina, że w ostatnich miesiącach był to już przyjacielski
wyścig między ekipą filmową i Williamsem - kto szybciej skończy swoją pracę
i zaprezentuje światu jej rezultat. Trzeba tu zaznaczyć, że choć scenariusz
powstawał na potrzeby filmu, pomysł stworzenia komiksu pojawił się w chwili,
gdy wizje filmowej realizacji projektu wydawała się nierealna. Forma graficzna
nie była tu więc uzupełnieniem, lecz raczej substytutem oryginalnej idei
artystycznej, nie ma się czemu zresztą dziwić, bo Aronofsky jest filmowcem
i to właśnie język filmu jest dla niego naturalną formą wypowiedzi - do
tego wątku też jeszcze wrócę.
Dziś wiemy, że komiks wygrał rywalizację czasową. Co z wartościami artystycznymi?
Proponuję zajrzeć do albumu, bo naprawdę oprawa graficzna zapiera dech w
piersi. Williams łączy rysunek z malarstwem, szybkie szkice nakłada na barwne
podkłady, używa akwareli, węgla, tuszu i czego jeszcze tylko mógł znaleźć
w swej pracowni. Rezultat - olśniewający. Niestety - jedynie od strony graficznej,
bo scenariusz jest zupełnie nieprzystosowany do komiksowego medium. Aronofsky
po prostu uznał, że swoją filmową wizję przeniesie izomorficznie na plansze
komiksu, a komiks to nie film, nie da się tu pokierować aktorem, nadać jego
grze większej głębi niż to wynika wprost ze scenariusza, nie można stosować
wyrafinowanych filmowych efektów, bo w komiksie wyglądają płasko i jednowymiarowo,
a jednocześnie beztrosko ignorować dekady dorobku twórców stricte komiksowych
i nie wykorzystać tego, co jest główną siłą medium - bliskości z odbiorcą
i bezpośredniości przekazu.
Już po tym akapicie łatwo zgadnąć, że do mnie bardziej przemówiła wersja
kinowa i nie ukrywam, że pewien wpływ mogło mieć to, że właśnie z nią zetknąłem
się najpierw. To naturalne - Aronofskiego cenię jako filmowca, a z jego
twórczością komiksową dotąd się nie spotkałem, nie wiem nawet czy była taka
szansa.
Trzeba dodać, że obsada Fontanny także robi wrażenie - Hugh Jackman, czyli
filmowy Wolverine zagrał tu rolę główną, Rachel Weisz ("Wierny Ogrodnik", "Constantine")
wcieliła się w główną rolę kobiecą, przełożoną Toma w szpitalu zagrała wspomniana
już w tym tekście Ellen Burstyn.
Fabuły ani filmu, ani komiksu zdradzać nie będę, bo po pierwsze, nie jest
mi to w tym artykule w ogóle do niczego potrzebne, a poza tym sądzę, że
kto jeszcze filmu nie oglądał, tylko zepsułby sobie zabawę takimi dywagacjami.
Dość powiedzieć - pełna rekomendacja dla tego i obu poprzednich filmów Aronofskiego,
choć proponuje oglądać je w kolejności w jakiej powstawały. Zaznaczę też,
że film nie wszystkim się podoba, więc nie trzeba po nim udawać, że zachwyca,
jeśli nie zachwyca. Jest to dokładnie indywidualna kwestia gustu. Powiem
też, że spotkałem osoby, które ten film zrozumiały zupełnie inaczej niż
ja, więc jest pewien obszar swobodnej interpretacji (choć znów - jak na
mój gust nie taki wcale szeroki).
Uznanie należy się autorowi tłumaczenia, który fontannę przetłumaczył na
źródło. Ani o fontannie, ani o źródle w filmie i w komiksie nic nie ma (jest
książka pod tytułem "The Fountain", co przywodzi na myśl takie
klasiory jak "Kraina Chichów" Carrolla czy "Ballada o Celnym
Strzale" Kinga konstrukcją tytułu wyprowadzonego z innego tytułu -
dobra strategia dla ładnie brzmiącej intytulacji nijak nie mającej się do
warstwy fabularnej, "Noc Wyroczni" Austera też się tu wpisuje
doskonale). "Źródło" może się jednak skojarzyć z filmem Bergmana
i parę osób może pójść na ten film przez pomyłkę, a to dodatkowe przychody
dystrybutora.
Jeśli ktoś przyjemność oglądania filmu chce uzupełnić przyjemnością czytania
komiksu - zapraszam, jednak drugiego dna komiks przed Wami nie odsłoni.
To po prostu ta sama opowieść, pokazana w nieco inny sposób.
Arek Królak
Aha - swój egzemplarz Fontanny kupiłem w Paryżu, bo akurat tam byłem, co
znajduje odzwierciedlenie w informacji w stopce. Kiedyś komiksy anglojęzyczne
starałem się kupować po polsku lub w oryginale, ale ostatnio ta zasada jest
systematycznie naginana ze względu na szybszy dostęp do nowości (patrz ostatni
Daniel Clowes)...
"The Fountain"
Sc. i reż.: Darren Aronofsky
Rys.: Kent Williams
Wydawca: Cine9/Emmanuel Proust Editions (na licencji DC Vertigo)
Data wydania: Maj 2006, Paryż (2005, US)
Cena: 21,90 (we Francji)
| |