|
"Green Arrow": "The Longbow
Hunters"
Prawdopodobnie,
żadna inna dekada nie była tak dalece przełomowa dla komiksu "superbohaterskiego" co
lata osiemdziesiąte. Wielokrotnie próbowano już zdefiniować ów fenomen.
Zapewne, jednym z najważniejszych czynników, który przyczynił się do tego,
były odmienne wymagania dorastających czytelników, wychowanych w większości
na coraz dojrzalszych, a tym samym bardziej skomplikowanych fabułach, autorstwa
m.in. Chrisa Claremonta, Denisa O'Neila oraz Keitha Giffena. Wzmożenie popytu
wymogło także zwiększoną podaż i to częstokroć w wielkim stylu. Wymieniane
jednym tchem "Swamp Thing", "Watchman", a zwłaszcza "Dark
Knight returns" i "Batman: Year One" na zawsze odmieniły
oblicze komiksu amerykańskiego, a co za tym idzie - również światowego,
wprowadzając nową jakość standardów narracyjnych niespotykanych przed rokiem
1983. Dzięki tej swoistej rewolucji, pozornie banalne opowiastki o zamaskowanych
herosach stały się znacznie bardziej przyswajalne zarówno dla starszych,
o wiele bardziej kapryśnych czytelników, jak też osób, które do tej pory
nie miały w zwyczaju sięgać po komiksy (z myślą o tych drugich ukuto nawet
termin graphic novels - "powieści graficzne" by stworzyć pozory,
że czytane przez nich historie to coś więcej niż zwyczajowa produkcja komiksowa).
Lawinowo rosnące dochody ze wznowień wymienionych wyżej albumów oraz towarzyszący
im rozgłos medialny skłoniły wydawców (przede wszystkim D.C., choć nie tylko)
do przeprowadzenia kolejnych "liftingów" mniej lub bardziej znanych
postaci. W 1986 roku analogicznemu "zabiegowi" poddano bohatera
nieco zagubionego pośród innych, znacznie bardziej popularnych postaci uniwersum
D.C. Mowa tu, rzecz jasna, o Green Arrow, który od czasu wspólnych perypetii
z Halem Jordanem (jeszcze w poprzedniej dekadzie) nie "zabłysnął" niczym
szczególnym. Nie dość na tym, próba wprowadzenia na rynek regularnego miesięcznika
z jego udziałem - w 1983 roku - zakończyła się klapą. Poświęcona mu mini-seria
nie spotkała się ze spodziewanym entuzjazmem, toteż całe przedsięwzięcie
sfinalizowano po zaledwie czterech zeszytach. Z tego względu, gdy trzy lata
później Mike Grell podjął się realizacji projektu pod kryptonimem "The
Longbow Hunters"(zarówno od strony graficznej jak i tekstowej), w zasadzie
miał wolną rękę. Wybór wspomnianego grafika nie był przypadkowy, gdyż już
w latach siedemdziesiątych współpracował on przy realizacji kolejnych odcinków
magazynu "Green Lantern/Green Arrow". Ponadto dał dowód swych
umiejętności tworząc m.in. serie "Jon Sable" dla wydawnictwa First
Comics oraz ponownie dla D.C. kolejne odcinki "Warlorda". Wiele
wskazuje, że to właśnie praca nad tym miesięcznikiem przyczyniła się do
wytypowania go jako twórcy mini-serii z Oliverem Queenem w roli głównej,
ponieważ Travis Morgan - czyli Warlord - swą fizjonomią bardzo przypominał "Szmaragdowego
Łucznika".
Jak wyżej wspomniano "zwierzchnie siły" D.C. zapewniły Grellowi
znaczną swobodę twórczą z jednym tylko zastrzeżeniem: docelowym odbiorcą
zamówionego "produktu" miały być osoby nieco starsze, oczekujące
dojrzalszych opowieści niż przeciętni "pochłaniacze" komiksów.
Rzecz jasna skrupulatnie skorzystał on z tej szansy, czego efektem stała
się opublikowana po raz pierwszy w roku 1987 trylogia "The Longbow
Hunters" wznawiana po dzisiaj, a zarazem uważana za "opus magnum" Mike'a
Grella.
Oliver Queen, z którym mamy do czynienia na kartach tej opowieści, wbrew
oczekiwaniom nie był wcale rzutkim, pyskatym i nieszablonowym herosem
znanym czytelnikom ze standardowych historii publikowanych w "Green Lantern" i "Justice
League of America". Zamiast tego, jawi się on jako zmęczony, dążący
ku życiowej stabilizacji osobnik u progu swych czterdziestych trzecich urodzin.
Nieuchronnie nadciągający kryzys wieku średniego skłania go do wspomnień:
szczęśliwego dzieciństwa i wczesnej młodości spędzonych w luksusach rezydencji
jego bogatych rodziców, fascynacji postacią Robin Hooda (zwłaszcza wersji
zagranej przez Howarda Hilla), a przy okazji łucznictwem namiętnie uprawianym
również przez ojca Olivera. Podobnie jak w przypadku księcia Gotamy (czy
raczej Buddy), także i Oliver doznał swoistego "przebudzenia" w
realnym świecie już jako dojrzały młodzieniec, kiedy to za sprawą wypadku
znalazł się na bezludnej wyspie, zdany jedynie na własne umiejętności.
Dzięki sporządzonemu przezeń łukowi zdołał nie tylko przetrwać, ale
też pojmać
grupkę handlarzy narkotyków, co po powrocie do cywilizowanego świata
natchnęło go do przyjęcia podwójnej tożsamości ewidentnie inspirowanej
legendą Robin
Hooda.
Czas przygód przeplatanych osobistymi tragediami (wejście w narkomanię
jego młodocianego wspólnika Roya Harpera, utrata rodzinnej fortuny za
sprawą
nieuczciwych doradców) wypalił go niemal całkowicie, przyczyniając się
do opuszczenia Star City na rzecz Seattle. Usiłując poukładać sobie
życie, sugeruje swej wieloletniej partnerce, Dinah Lance (czyli Black
Canary),
małżeństwo. Problem w tym, że ta wcale nie kwapi się ku temu, wciąż
czerpiąc satysfakcję ze swej działalności w charakterze superbohaterki.
Ponura
rzeczywistość
nie zamierzała jednak pozostawić Ollie'go w spokoju: w Seattle dochodzi
do fali brutalnych mordów dokonanych głównie na prostytutkach, narkotykowy
biznes wyraźnie kwitnie, a watahy spragnionych drastycznych wrażeń wyrostków
uprzykrzają życie zwykłym obywatelom. W naturalnym odruchu i wbrew swym
wcześniejszym zamierzeniom Queen ponownie przywdziewa strój Green Arrowa
- nieco zresztą odmieniony - i po raz kolejny, choć bardziej brutalnymi
metodami niż dotychczas oraz bez użycia "trickowych" strzał, przystępuje
do rozprawy z grasującą w miejskich zaułkach bandyterką. Kolejne tropy wiodą
go do dzielnicy portowej, gdzie natyka się na legowisko weterana wojny wietnamskiej
odpowiedzialnego za wzmiankowane morderstwa kobiet "lekkich obyczajów".
Tam z ledwością unika śmierci w płomieniach, stając się przy tym świadkiem "zejścia" psychopatycznego
ex-żołnierza oraz jeszcze jednego osobnika (zabitych za sprawą tajemniczego
łucznika). "Mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi", jak stwierdza
sam Green Arrow w finale pierwszego epizodu dzierżąc jedną ze strzał
odnalezionych na miejscu zabójstwa.
Tym sposobem, rozpoczyna się właściwa opowieść, w której Oliver Queen napotyka
na swej drodze Shado - zabójczynię na usługach japońskiej mafii Yakuza posługującej
się podobnie jak on łukiem i prawdopodobnie przewyższającej go w tym rzemiośle.
Jest to zarazem jedna z najciekawszych postaci, z jakimi "Szmaragdowy
Łucznik" miał do czynienia, stanowiąca kolejny przejaw ówczesnego zafascynowania
Amerykanów Krajem Kwitnącej Wiśni (motyw sprawdzony niemal do znużenia,
zwłaszcza w seriach Marvela typu "Daredevil" i "Uncanny X-Men").
Na kolejnych stronach, wyjątkowo starannie zilustrowanej historii, Ollie
musi stawić czoła nie tylko Shado, ale też grupie wysoko postawionych handlarzy
narkotyków zamieszanych w sprzedaż broni do Iranu oraz finansowanie nikaraguańskich
partyzantów walczących z komunistycznym reżymem Daniela Ortegi (głośna afera "Iran-Contras").
W między czasie, stajemy się świadkami łuczniczego pojedynku oraz odbicia
brutalnie torturowanej Black Canary w naturalistycznie rozrysowanej, a zarazem
wstrząsającej scenie. Końcowe partie ostatniej części wskazują jasno, że
wbrew pierwotnym założeniom Ollie'go jego kariera wkroczyła na nowe tory.
I rzeczywiście. "The Longbow Hunters" odniosło oszałamiający
sukces, po którym stało się oczywiste, że zaistnienie regularnej serii
z jego udziałem to jedynie kwestia czasu. Podobnie jak w przypadku "Batman:
Year One", czy "Dark Knight Returns", kluczem do powodzenia
całego przedsięwzięcia okazało się maksymalne urealistycznienie fabuły,
do czego postać Green Arrowa nadawała się jak rzadko która. Pozbawiony
nadnaturalnych zdolności Oliver Queen (chyba, że za takową uznano by wyjątkową
sprawność w posługiwaniu się łukiem) stanowił wręcz wymarzony materiał
na opowieść rozgrywającą się w realiach schyłku lat osiemdziesiątych minionego
wieku. Z pełną premedytacją odarto go z wszelkich naleciałości sugerujących
jego powiązania ze światem odzianych w kolorowe kostiumy meta-ludzi. Ani
słowem nie wspomniano o działalności Ollie'go w szeregach Amerykańskiej
Ligi Sprawiedliwości, ani nawet najbliższym koledze "po fachu" Halu
Jordanie. "Przepędzono" go nawet z jego rodzinnego Star City
do Seattle, przez co baza operacyjna tej postaci stała się znacznie mniej
anonimowa. Jedynym łącznikiem z jego heroiczną przyszłością uczyniono
Dinah Lance, bo i nie sposób było pozbyć się kluczowej postaci w jego
życiu, będącej zarazem ucieleśnieniem nadziei na stabilizację. Za to sytuacja
społeczna i polityczna komiksu mocno tkwi w realiach ówczesnej epoki,
na co wskazują m.in. odniesienia do wspominanej afery "Iran-Contras".
Nawet odmieniony kostium, choć zarazem sięgający do jednego z klasycznych
wyobrażeń Robin Hooda, znacznie bardziej odpowiadał wymogom opowieści
przeznaczonej dla dojrzalszego czytelnika.
Sukces mini-serii nie miałby jednak miejsca w takiej skali, gdyby nie
znakomita szata graficzna. Mike Grell dał w niej popis swych umiejętności
używając kilku technik plastycznych. Oprócz klasycznej, realistycznej
kreski autor pokusił się również o sięgnięcie po pastele - metodę wybitnie
efektowną, zwłaszcza, gdy rysunek kredką rozprowadzany jest na szarym,
lub czarnym tle (świetne portrety Dinah i Ollie'go w epizodzie "The
Hunters"). Akwarelowe tło oraz rozmyte kadry "retrospektywne" (krajobrazy
Oregonu oraz m.in. sceny z dzieciństwa Shado), zapewne dzieło kolorystki
Julii Lacqument, również tworzą swoisty klimat kontrastujący z zaułkami "asfaltowej
dżungli" Seattle i rezydencją Ollie'go. Brak wszędobylskiej obecnie,
komputerowej separacji kolorów to dodatkowa atrakcja dla czytelnika złaknionego
niebanalnych ilustracji. Nie sposób dostrzec niedociągnięć rysunkowych
zarówno pod względem proporcji postaci jak i perspektywy z którymi autor
radzi sobie bez zarzutu. Na uwagę zasługuje także różnicowanie układu
kadrów w ramach planszy w zależności od dramatyzmu sytuacji, jak widać
to m.in. w przypadku sceny odbicia Dinah z rąk jej oprawców.
"The Longbow Hunters" to w zasadzie gotowy scenariusz na udany,
kinowy film ukazujący bohatera na przysłowiowym "rozdrożu". Pomimo
upływu dwudziestu lat od chwili swej premiery komiks ten nie zestarzał
się ani trochę; broni się zarówno pod względem fabularnym jak i graficznym.
Należy zatem szczerze żałować, że do tej pory nie znalazł się wydawca
skory do publikacji tej opowieści w polskim przekładzie.
Absolutny Klasyk! Sześć grotów na sześć.
Przemysław Mazur
"Green Arrow": "The Longbow Hunters"
Scenariusz: Mike Grell
Rysunki: Mike Grell
Asystent graficzny: Laurene Haines
Kolory: Julia Lacquement
Liczba stron: 160
Pierwotnie opublikowany w trzech częściach ("The Hunters", "Dragon
Hunt", "Tracking Snow") w roku 1987
| |