|
"Od Ducha Zemsty do Anioła Odkupienia:
The Spectre"
Zapewne
niełatwo byłoby znaleźć fana komiksu, który nie znałby postaci Supermana "szybszego
niż pocisk, potężniejszego niż lokomotywa" itd., itd. ... dzięki temu
od lat jego perypetie cieszą się niesłabnącą popularnością. Mało kto jednak
zdaje sobie sprawę, że pomysłodawca "Ostatniego Kryptonijczyka" na
tym nie poprzestał. Jerry Siegel, bo o nim właśnie mowa, powołał do istnienia
także kilka innych komiksowych bytów m.in. Doktora Occulta (wystąpił gościnnie
w polskim wydaniu "Supermana" nr 10/1996) - nietypowego detektywa
zajmującego się zjawiskami paranormalnymi - czy też Funnymana, która to
postać wbrew oczekiwaniom rychło popadła w zapomnienie.
Znacznie więcej czytelniczej łaski zyskał Spectre zaistniały po raz pierwszy
na łamach pięćdziesiątego drugiego numeru magazynu "More Fun Comics" w
lutym 1940 roku. Jego historia rozpoczyna się bardzo nietypowo, bowiem
w momencie śmierci głównego bohatera -detektywa Jamesa Corrigana. Zamiast
zaznać ukojenia w życiu pozagrobowym esencja jego duszy pozostała na ziemskiej
płaszczyźnie egzystencjalnej stając się "żywicielem" dla duchowej
istoty znanej właśnie jako Spectre. Od tamtej chwili pozornie zmartwychwstały
Corrigan dalej wiódł żywot pracownika policji w razie potrzeby przeistaczając
się w zazwyczaj ponurą, bladoskórą istotę odzianą w szmaragdowy całun.
W kolejnych odcinkach wspomnianego magazynu jak również w innych komiksach
National Comics (taką wówczas nazwę nosiło D.C.), Spectre skutecznie rozprawiał
się z przedstawicielami przestępczego półświatka wykorzystując swe niemal
nieograniczone moce. Jego działalność nie umknęła uwadze innych herosów
Złotego Wieku i pomimo mało optymistycznej powierzchowności zaproponowano
mu przyłączenie się do formowanej wówczas pierwszej w dziejach grupy superbohaterów
(w trzecim numerze "All-Star Comics") znanej jako Amerykańskie
Stowarzyszenie Sprawiedliwości. Przez następne kilka lat dzielnie sekundował
swym kolegom w zmaganiach z nazistowskimi szpiegami, nieśmiertelnymi tyranami
(Vandal Savage) oraz zbzikowanymi naukowcami (Brainwave). Niemniej, charakter
postaci powodował, iż Spectre pozostawał jakby nieco na marginesie wspomnianej
organizacji pełniąc rolę zazwyczaj niemego tła dla ówczesnych gwiazd takich
jak oryginalny Green Lantern (Alan Scott), Flash (Jay Garrick), czy Hour-Man
(Rex Tyler).
Niemal nazajutrz po zakończeniu II wojny światowej popularność magazynów
z odzianymi w kolorowe kostiumy nad-ludźmi w rolach głównych uległa gwałtownemu
załamaniu. Do dzisiaj zjawisko to nie doczekało się pełnego, zadawalającego
wyjaśnienia. Na czoło ówczesnej produkcji komiksowej wysunęły się, co w
realiach połowy lat czterdziestych XX wieku było całkowicie naturalne,
opowieści rodem z linii frontu oraz coraz odważniejsze w swej formule horrory.
Tym samym Amerykańskie Stowarzyszenie Sprawiedliwości niebawem zostało
rozwiązane, a niełatwą dla "superbohaterskich" produkcji sytuację
rynkową przetrwały jedynie największe hity gatunku tj. "Action
Comics" (oczywiście z Supermanem w roli głównej), "Detective
Comics" oraz "Wonder Woman". Spectre, podobnie jak reszta
nieco mniej popularnych postaci na niemal dwie dekady zniknął z kart historyjek
obrazkowych i jedynie przypadek sprawił, iż po latach przebywania w "komiksowym
Limbo" zdecydowano się ponownie zaprezentować go nowemu pokoleniu
czytelników.
Po niespodziewanym sukcesie nowej wersji Flasha zaprezentowanego po raz
pierwszy w czwartym numerze dwumiesięcznika "Showcase" (październik
1956 roku) scenarzyści National Comics stopniowo przywracali do łask osobników
skupionych w niegdysiejszym Stowarzyszeniu Sprawiedliwości, choć często
w kompletnie innej formule. Na "pierwszy ogień" trafiły najbardziej
obiecujące postacie takie jak chociażby wzmiankowany Green Lantern, ale
też Hawkman, Atom i Green Arrow. Na swą drugą szansę Spectre musiał oczekiwać
nieco dłużej, bo aż do stycznia 1966 roku, kiedy to w sześćdziesiątym numerze
nieocenionego magazynu "Showcase" zaprezentowano zmodernizowaną
wersję tego bohatera. Zaistniały niebawem jego własny tytuł zamknięto po
zaledwie dziesięciu numerach, a on sam okazjonalnie pojawiał się na łamach
m.in. "The Brave and the Bold" i "Doctor Fate" póki,
co nie zyskując zbytniego poklasku u czytelniczej braci.
Zauważalny wzrost zainteresowania nastąpił dopiero w początku roku 1974,
za sprawą twórczego duetu Michael Fleisher/Jim Aparo. W kolejnych numerach
dwumiesięcznika "Adventure Comics" scenarzysta dalece odszedł
od nieco ugrzecznionej wersji tej postaci, bowiem w jego wykonaniu Spectre
to bezlitosna, ponura istota, Anioł Zemsty podlegający enigmatycznej, Najwyższej
Istocie, zdradzającej wyraźne cechy chrześcijańskiego Boga w jego starotestamentalnym
wydaniu, co zresztą nawiązywało do pierwotnego wizerunku Corrigana. Jerry
Siegel, potomek żydowskich imigrantów rodem z terenów należącej niegdyś
do Cesarstwa Rosyjskiego Litwy z pewnością nie należał do gorliwych wyznawców
religii mojżeszowej, niemniej wyrosły w takowej tradycji siłą rzeczy przesiąknął
motywami charakterystycznymi dla judaizmu. Stąd nie dziwią liczne nawiązania
do motywów biblijnych, apokryficznych czy też midraszy (kryptonijskie imię
Supermana - Kal-El - to starohebrajski "Anioł Pana"), a sam Spectre
kilkukrotnie przyznał się do wymordowania pierworodnych Egipcjan (Księga
Wyjścia 12,29) oraz stu osiemdziesięciu pięciu tysięcy asyryjskich żołnierzy
oblegających Jerozolimę (2 Księga Królewska 19,35). W rozpisanej przez
Fleishera mini-serii "Wrath of the Spectre" równie skutecznie
i bezpardonowo rozprawiał się z wszelkiej maści szubrawcami topiąc ich
niczym wosk, ćwiartując czy też roztrzaskując na drobne kawałki po uprzednim
przeistoczeniu ich fizycznej struktury w kruchy materiał. Całości przygnębiającego
efektu dopełniały realistycznie ponure ilustracje Jima Aparo znanego polskim
czytelnikom z jego prac zamieszczanych w "Batmanie" (po raz pierwszy
w numerze 9/1991).
Wydawać by się mogło, że taki typ opowieści znakomicie odpowiadał ówczesnej,
niezbyt optymistycznej sytuacji (opanowanie Wietnamu Południowego przez
komunistów, kryzys paliwowy, gwałtowny wzrost przestępczości). Warto pamiętać,
że właśnie w toku lat siedemdziesiątych zaistniały postacie tego pokroju
co Punisher, Sędzia Dredd czy też komiksowa wersja Conana z Cymmerii -
bohaterowie wymykający się jednoznacznej ocenie, działający w "szarej
strefie" moralności, gdzieś pomiędzy dobrem a złem. Jednakże wbrew
pozorom "Gniew Pana" w formule zaproponowanej przez Fleishera
nie znalazł uznania. Treść mini-serii okazała się zbyt dalece drastyczna
jak na możliwości przyswajania czytelników, co stało się bezpośrednią przyczyną
przerwania jej realizacji. Nieliczni entuzjaści musieli uzbroić się w cierpliwość,
bowiem finał tej historii opublikowano dopiero w 1988 roku (zbiorcza reedycja
ukazała się w 2005 roku). Pomimo wydawniczej porażki wizerunek Anioła Zemsty
ukształtowany na łamach "Wrath of the Spectre" pozostał niemal
niezmieniony aż do ostatniej dekady ubiegłego wieku. Innowacje wprowadzone
przez Douga Moencha (vol. 2 z lat 1987-1989) oraz Johna Ostrandera (vol.
3: 1992-1998) w gruncie rzeczy miały charakter jedynie kosmetyczny. Zapowiedź
prawdziwej nowej ery w dziejach tej postaci nastąpił dopiero u schyłku
lat dziewięćdziesiątych, kiedy to jej losy niespodziewanie splotły się
z pierwszoligowym herosem uniwersum D.C. - Halem Jordanem, doskonale znanym
nie tylko czytelnikom magazynu "Green Lantern".
Jordan, powszechnie postrzegany jako najwybitniejszy przedstawiciel Korpusu
Zielonych Latarni, to nie do końca typowy przykład faceta "po przejściach".
Skomplikowane życie osobiste (zazwyczaj na własne życzenie), tragedia w
postaci zagłady jego rodzinnego Coast City (polskie wydanie "Supermana" nr
5/1996), wymordowanie w przypływie rozpaczy i szaleństwa kolegów z wyżej
wspomnianej organizacji (saga "Emerald Twilight" - "Green
Lantern vol.3" nr 48-50), na szczęście nieudana próba odkształcenia
głównego nurtu czasoprzestrzeni ("Zero Hour") - jak widać scenarzyści
robili co mogli by utrudnić jego żywot. Niewątpliwie kulminacyjny moment "kariery" Hala
po przeistoczeniu w Parallaxa stanowiło poświecenie przezeń energii życiowej
w celu uaktywnienia Słońca pochłoniętego przez Sun-Eatra ("The Final
Night" opublikowana jesienią 1996 roku). Zdawać by się mogło, że nadszedł
całkowity kres tej postaci. Oczywiście jak to bywa w amerykańskich komiksach
- nic bardziej błędnego! Jesienią 1999 roku D.C. Comics opublikowało pięcioczęściową
mini-serię "Day of Judgment". Jej autor - Geoff Jones - specjalista
od "przełomowych" historii (o czym doskonale wiedzą fani m.in.
Hawkmana i właśnie Green Lanterna) po raz pierwszy od niemal sześćdziesięciu
lat odseparował Spectre od jego ziemskiego "żywiciela" Jamesa
Corrigana przenosząc tego ostatniego wprost do Nieba. Z kolei duchowa esencja "Gniewu
Pana", po wydobyciu się spod kontroli makiawelicznego anioła Asmodela
odnalazł nową "kotwicę łączącą go ze światem ludzi". Tym razem
wybór nieśmiertelnego ducha padł właśnie na ... Hala Jordana, dając tym
samym początek nowej symbiozie.
I właśnie w tym momencie na scenę wkracza John Marc DeMatteis. Wsławiony
przede wszystkim pracą dla magazynów Marvela takich jak "Captain America" oraz "The
Amazing Spider-Man" (niezapomniane "Ostatnie Łowy Kravena")
równie dobrze czuł się tworząc pod szyldem D.C. ("Justice League Internationale").
Postrzegany jako mistrz monologu oraz eksploatujących poważniejsze zagadnienia
opowieści wydawał się idealnym kandydatem na scenarzystę kolejnej serii
poświęconej Spectre - tym razem wyraźnie odmienionemu pod względem wizualnym.
Jak czas pokazał na tym zmiany się nie kończyły. Premiera pierwszego epizodu
miała miejsce w marcu 2001 roku wzbudzając początkowo zaskakujące zainteresowanie
czytelników. Zapewne był to efekt nie tylko przyciągającej magii nazwiska
scenarzysty, ale też grafika Riana Sooka, autora ilustracji do komiksowych
adaptacji telewizyjnych hitów "Buffy" i "Angel" oraz
częściowo opublikowanej także w Polsce serii "B.B.P.O." nawiązującej
do "Hellboya". Wyraźnie inspirowane twórczością cieszącego się
niesłabnącą popularnością Mike'a Mignoli, choć nie pozbawione charakterystycznych
akcentów rysunki tworzyły nastrojowy, lekko "lovecraftiański" klimat
i prawdopodobnie ta okoliczność zdecydowała o początkowym sukcesie serii.
Epizodycznie rolę ilustratora pełnił Craig Hamilton, a od numeru piętnastego
Norm Breyfogle - znakomicie znanego polskim czytelnikom za sprawą jego
prac zamieszczonych w polskim wydaniu "Batmana" pomiędzy lutym
1991 a wrześniem 1995 roku.
Pomimo
początkowego zainteresowania oraz częstym gościnnym wizytom "Gniewu
Pana" w innych tytułach D.C. (m.in. w reaktywowanym i zarazem bardzo
popularnym miesięczniku "Green Arrow vol.3") sprzedaż serii -
rzecz w gospodarce rynkowej święta - sukcesywnie malała. Nikogo to zresztą
nie dziwiło, bowiem bonzowie wydawnictwa od samego początku nie wiązali
z nią zbytnich nadziei. Paradoksalnie taki stan rzeczy przyniósł efekt
w postaci znakomitej jakości scenariuszy, ponieważ wolny od wszelkich odgórnych
wytycznych DeMatteis mógł dać upust swemu talentowi nie oglądając się zbytnio
na domniemane reperkusje wywołane zbyt ambitną jak na warunki amerykańskie
tematyką. Niemal od pierwszego odcinka daje się zauważyć wyraźną tendencję
do radykalnego przekonstruowania profilu postaci. Spectre w jego wykonaniu
niemal w niczym nie przypominał ponurego upiora jakim uczynił go Jerry
Siegel, ani też bezlitosnego Anioła Zemsty krwawo rozprawiającego się ze
złoczyńcami. Na łamach serii DeMatteisa próżno szukać drastycznych scen
dominujących w pracach Fleishera i Aparo. Miast tego mamy do czynienia
z przemyśleniami duszy Hala Jordana, który symbiozę z anielskim wysłannikiem
traktuje jako szansę odkupienia swych licznych grzechów. Dlatego też jego
modus vivendi dalece odbiega od metod stosowanych swego czasu przez Jima
Corrigana. Szczególnie jest to widoczne w schyłkowych epizodach cyklu,
zwłaszcza w opowieści "The Resurection of Sinestro" (nr 21-23)
gdzie Spectre musi stawić czoła nie tyle zmartwychwstałemu Sinestro - najgroźniejszemu
oponentowi Jordana - co odpowiedzialnemu za jego powrót bytowi duchowemu
znanemu jako Stigmonus. Uwięziony pośród fantasmagorii swego umysłu Hal
zdaje się nie pamiętać nie tylko dawnej przynależności do Korpusu czy Ligi
Sprawiedliwości, ale nawet ówczesnego statusu jako "Gniewu Pana".
Skrzętnie wykorzystuje ów stan rzeczy wzmiankowany Stigmonus, jedna z ciekawszych
kreacji w dorobku DeMatteisa (a przy okazji totalnie niedoceniona), pierwotnie
postrzegana jako wroga osobowość dążąca do przejęcia kontroli nad mocą
Anioła zamieszkującego duszę dawnego Green Lanterna. Z czasem okazało się,
że Stigmonus dalece wyrasta ponad dualny podział na dobro i zło, a interpretacja
tej postaci wymaga nieco głębszego zaangażowania niż to ma miejsce w przypadku
większości szwarc-charakterów uniwersum D.C. Oniryczna, czy nawet wręcz
schizofreniczna fabuła rozgrywająca się gdzieś na pograniczu Czasu i Wieczności,
w równoległej meta-przestrzeni, daleko poza sferą naszej rzeczywistości
natychmiast przywodzi na myśl twórczość Phillipa K. Dicka. Podobnie jak
wykreowani przezeń bohaterowie także i Hal Jordan, zagubiony w misternie
utkanej nań pułapce, powoli dostrzega nieprawidłowości wskazujące na nierealność
postrzeganego przezeń świata. Właśnie za sprawą tych doświadczeń nowy Spectre
dosadnie udowodnił, iż z dawnego Ducha Zemsty przeistoczył się w Posłańca
Odkupienia, oferując przebaczenie nawet tak znienawidzonemu przeciwnikowi,
jakim był dlań od lat Sinestro.
Podobnie rzecz miała się w numerze dwudziestym piątym ("Crime & Punishment"),
kiedy to Spectre wsparł Miklosa Karisa, ofiarę bezlitosnych eksperymentów,
który z nieśmiałego imigranta przeistoczył się w oszalałe, bezrozumne monstrum.
Na kartach tegoż epizodu DeMatteis wyraźnie usiłuje odnieść się do zasadności
kary śmierci, zagadnienia wyjątkowo skomplikowanego. Na szczęście uniknął
on sztampowych argumentów serwowanych nam z jednej strony przez lewackich
ekstremistów, z drugiej zaś - zwolenników konserwatyzmu. Miast tego zwięźle,
a zarazem subtelnie ukazuje złożoność tej problematyki na zaledwie dwudziestu
dwóch planszach! Rekord wart odnotowania.
Do rzadkości należą momenty "oficjalnych" interwencji Spectre,
gdy o swym istnieniu daje do zrozumienia więcej niż jednej osobie. W kolejnym
zeszycie ("The Path") świadomy rychle nadciągających zmian w
efekcie których nasz świat czeka "Nowy Początek" nawiązuje on
kontakt, zazwyczaj poprzez sny, z kilkoma osobami w różnych punktach globu.
Większość z nich stara się tłumić pochodzące odeń sygnały; inni nie potrafią
stać obojętnie w ich obliczu, a głoszone przez nich orędzie niebawem obiega
cały świat (m.in. Abdull Khan - niegdysiejszy sunnicki bojownik, okaleczony
podczas zamachu). Niby żadna nowość, bowiem w dziejach ludzkości nigdy
przecież nie brakowało nawiedzonych profetów, świętobliwych mężów obdarzonych
zdolnością wejrzenia w rzeczy przyszłe, czy też najzwyklejszych oszustów
wykorzystujących ludzką naiwność. W tym przypadku jest jednak inaczej,
gdyż źródłem wiedzy o nieuniknionych wypadkach jest nie kto inny tylko
sam Spectre - Anioł Pana. Według ewangelicznej zasady, iż "o dniu
owym lub godzinie nikt nie wie" (Marka 13,32) także i on nie zna chociażby
przybliżonego terminu Apokalipsy. Jedno jest jednak pewne: czas jest bliski!
Dość poważna tematyka (może nawet jakby nieco "ciężkostrawna")
jak na medium pokroju komiksu - zapewne w taki sposób zinterpretowałby
autorską serię DeMatteisa laik mało oczytany w komiksowej produkcji. Nieco
bardziej "wtajemniczeni" osobnicy doskonale zdają sobie sprawę
jak bardzo mylny jest takowy pogląd. Wszyscy mamy w pamięci "Maus" Arta
Spigelmana, "V jak Vendetta" Alana Moore'a, czy z bliższego nam
własnego podwórka "Achtung Zelig!" oraz antologię "44" poświęconą
Powstaniu Warszawskiemu. Dawno już udowodniono, że wbrew obiegowym opiniom
pseudo-znawców komiks może podejmować ważkie tematy powiązane z filozofią,
religią czy tez aktualnymi bolączkami trawiącymi ludzkość. Jakość proponowanej
formuły ukazującej wspomniane zagadnienia zależy od stopnia zaangażowania
scenarzysty; DeMatteis zaś wielokrotnie dał się poznać jako nieszablonowy,
arcypoważnie podchodzący do swego zadania twórca, nawet na łamach tytułów,
które zazwyczaj podejmują znacznie bardziej rozrywkową tematykę (wystarczy
sięgnąć do polskiego wydania "Spider-Mana" nr 12/1996). Zresztą,
ów autor nigdy nie wstydził się bezpośrednich odniesień do motywów zaczerpniętych
wprost z chrześcijaństwa, co sytuuje go na pozycji odważnego nonkonformisty
- zwłaszcza w realiach nękanych plagą poprawności politycznej Stanów Zjednoczonych.
Unika przy tym pułapki ordynarnie prostackiego wskazania źródeł swej inspiracji
(co niestety zbyt często zdarza się ogółowi amerykańskich scenarzystów
celujących w banalnej manierze Mike'a Mignoli) chociaż większość czytelników
z łatwością dostrzeże zbieżności z biblijną księgą Objawienia. Także wizerunek
niegdysiejszego Anioła Zemsty uległ znacznemu przekształceniu; w wersji
zaistniałej na łamach niniejszego miesięcznika Spectre przypomina nieco
ikonograficzne wyobrażenia katolickich świętych, z oczywistych względów
dalece odbiegające od standardów komiksu "superbohaterskiego".
Uznanie należy mu się również za subtelne odniesienia do aktualnej sytuacji
politycznej, jak ma to miejsce na łamach dwudziestego szóstego numeru serii.
Komiks ten datowany jest na kwiecień 2003 roku, czyli niewiele ponad tydzień
po rozpoczęciu interwencji skierowanej przeciw dyktaturze Saddama Husseina.
Tymczasem znaczna część fabuły rozgrywa się właśnie na Bliskim Wschodzie
w fikcyjnym kraju Rasool - ewidentnie stanowiącym zakamuflowaną inkarnacje
Iraku.
Zdarzały się także i nieco zabawniejsze momenty, pełniące rolę typowego
przerywnika pomiędzy zazwyczaj przygnębiającymi opowieściami. Tak było
w przypadku dwudziestego czwartego odcinka ("They say it's Your Bithday!"),
którego oś fabularną stanowią urodziny osieroconej bratanicy Hala, Helen,
nad którą roztoczył on opiekę niebawem po tragicznej śmierci jej rodziców.
Dzięki między wymiarowemu portalowi ukrytemu pośród pustynnych rozpadlin
Spectre sprowadza do swej siedziby niegdysiejszych "towarzyszy broni" z
Ligi Sprawiedliwości. Rozradowana dziewczynka ma dzięki temu okazję poznać
swych idoli, a stali czytelnicy nieco "odsapnąć" pomiędzy bardziej
poważnymi perypetiami "Ducha Odkupienia". Wbrew temu co może
się wydawać scenarzysta miał okazję pracować również nad komiksami komediowymi,
a i w jego "superbohaterskich" pracach nie brakuje momentów komicznych
- m.in. na łamach "Justice League International" (zwłaszcza w
relacjach pomiędzy niesfornym Booster Goldem, lekko przemądrzałym Blue
Beetle oraz "wszystkim wiadomo jakim" Guyem Gardnerem). Stąd
całkiem komicznie jawi się goszcząca w tym numerze postać Green Arrow,
nachalnie szermującym określeniem "najlepszego kumpla stryjka Hala" niczym
oficjalnym tytułem. Na szczególną uwagę zasługuję zwłaszcza jego drobna "wymiana
zdań" z nianią Helen - niejaką Miss Minxx (swoją drogą postać sama
w sobie mocno enigmatyczna).
Wraz z kolejnymi odcinkami trudno było nie nabrać wrażenia, iż podobnie
jak w przypadku Gaimana, Milligana, czy Morissona - właściwych twórców
imprintu Vertigo - również DeMatteis podjął się ambitnego trudu przekształcenia
jednej ze standardowych postaci uniwersum D.C. tak by wyrosła ona ponad
typowy świat odzianych w śmieszne trykoty herosów. Mało która postać wydaje
się bardziej ku temu predestynowana, co właśnie Spectre, osobnik niemal
transcendentny, stąpający zazwyczaj na odległych płaszczyznach egzystencji
przez co idealnie nadawał się na bohatera dojrzalszych opowieści w których
nie chodzi jedynie o kolejną bitkę z dziwacznym szubrawcem. DeMatteis tym
bardziej mógł pozwolić sobie na taki eksperyment, iż "szefostwo" zatrudniającego
go wydawnictwa nie spodziewało się zbyt wiele po tym tytule, a i wyniki
sprzedaży - czynnik niestety jak zwykle decydujący - nigdy nie przyprawiły
ich o zachwyt. Zabiegi scenarzysty zakończyły się fiaskiem, chociaż niewątpliwie
w niektórych odcinkach udało się wznieść Anioła Odkupienia na wyższy szczebel "drabiny
komiksowych bytów" ocierając się niemal o poetykę Vertigo, zwłaszcza
we wspominanej historii "The Ressurection of Sinestro". Prawdopodobnie
ówczesny "żywiciel" Spectre - Hal Jordan - zbyt mocno i jednoznacznie
kojarzył się z pierwszym szeregiem postaci rodem z "głównego nurtu" D.C.
Ta zaś okoliczność uniemożliwiła tranzyt serii w nieco mroczniejsze "zaułki" tegoż
uniwersum. Niestety trud DeMatteisa nie spotkał się z uznaniem czytelników
przechodząc niemal niezauważalnie. W ostatnich epizodach widać już wyraźnie
kierunek w którym zamierzał on poprowadzić serię, stopniowo pozbywając
się balastu w postaci mitologii Zielonej Latarni. Sęk w tym, że w ten sposób
scenarzysta odstręczył od serii spora grupę czytelników sięgających po
nią z sentymentu dla Hala Jordana. Tytuł zamknięto w maju 2003 roku po
wydaniu zaledwie dwudziestu siedmiu numerów, a sam niegdysiejszy opiekun
Sektora 2814 - czyli właśnie Hal - miał powrócić do swej dawnej postaci
w mini-serii "Rebirth".
Zanim to jednak nastąpiło DeMatteis stopniowo wzbudzał do istnienia nową
jakość fabularną, postać "samą w sobie", niezależną zarówno od
Green Lanterna jak i oryginalnej wersji Spectre. Pomimo, że nadmieniona
wyżej teza o zamiarze zainplantowania omawianej serii do Vertigo to jedynie
mgliste przypuszczenie piszącego te słowa to jednak nie zdziwiłbym się
gdyby w dalszych, nie zaistniałych niestety odcinkach Duch odkupienia zaczął
napotykać członków Nieskończonej rodzinki Hypnosa/Morfeusza, Johna Constantine'a
czy Swamp Thinga. Nic jednak nie wskazuje by tytuł reaktywowano w podobnej
formule - głównie z tego powodu, iż obecna inkarnacja "Gniewu Pana" -
z Crispusem Allenem (znanym ze stron "Gotham Central" oraz wydanym
u nas przez Egmont "Batman: Rozbite Miasto") jako nowym "żywicielem" znacznie
bardziej wpisuje się w manierę scenariuszy Fleishera. Osobiście mam jednak
cichą nadzieję, że pewnego dnia twórca "Ostatnich Łowów Kravena" zdecyduje
się wyjawić więcej szczegółów, co do planowanych przezeń "przemeblowań" w
pod-uniwersum Spectre. A już totalnym ideałem byłaby obszerna publikacja
w ramach "Elseworlds" - np. "Co by było gdyby dusza Hala
Jordana pozostała w symbiozie z Duchem Odkupienia ?" Tego jednak raczej
się nie doczekamy tym bardziej, że wspomnianą linię okupują pierwszoligowi
herosi D.C., a do takich Spectre póki, co nie należy.
Przemysław Mazur
| |