|
"Green Lantern": "Will World"
Hal
Jordan to postać doskonale znana wszystkim miłośnikom komiksowej produkcji
spod szyldu DC. Problem w tym, że w początkowych partiach tej opowieści
on sam nie ma pojęcia, kim jest. Totalna "zaćma" pamięci. Zabieg
fabularny mocno ograny, niemniej w tym przypadku stanowi zapowiedź autentycznie
wyjątkowej opowieści.
Trywialny początek przywołujący na myśl trzeciorzędne westerny niczym
nie wskazuje na wyjątkowość tej fabuły. Jedyne, co przykuwa uwagę to
nietypowa jak na zaoceaniczne standardy maniera graficzna. Na kolejnych
stronnicach nieświadomy swej tożsamości Hal przemierza nieznaną, pustynną
krainę urozmaiconą pozostałościami oryginalnej architektury. Niebawem
dołącza doń wyglądający na pozaziemskiego humanoida osobnik imieniem
Mu-Fon porozumiewający się specyficznym, jakby nieco nowo orleańskim
żargonem, po czym obaj docierają do niecodziennie prezentującej się metropolii,
określanej przez towarzysza Jordana jako "Kraina Osobliwości".
I nieprzypadkowo, o czym świadczą: fantazyjna zabudowa, szybujące ponad
miastem nadnaturalnej wielkości ludzkie głowy, podróżnicy na latających
dywanach oraz tłumy hybrydoidalnych istot krzątających się pośród wąskich
uliczek. A to dopiero początek zapewne najbardziej udziwnionej opowieści
w niemal półwiecznych dziejach najpopularniejszego spośród Green Lanternów.
Z czasem, pod wpływem niespodziewanych zjawisk, Hal powoli wydobywa z
podświadomości fragmenty zagłuszonych wspomnień, a wśród nich przekonanie
o konieczności nawiązania kontaktu z enigmatyczną istotą zwaną Mairwand.
Być może właśnie u niej odnajdzie odpowiedzi na trawiące go pytania;
nawet te, których w ówczesnej chwili nie potrafił jeszcze sformułować.
Zanim jednak poszukiwania Hala dobiegną finału przyjdzie mu przeżyć
szereg zdarzeń dalece odbiegających od standardów fabularnych typowych
nie tylko dla serii "Green Lantern", ale też całości "głównonurtowej" produkcji
DC. Paradoksalnie, nic w tym dziwnego, bowiem autorem scenariusza jest
sam John Marc DeMatteis, twórca, dla którego termin "nieszablonowy" jest
wręcz idealny. Znany także u nas ze stron polskiego wydania "Spider-Mana" (m.in. "Ostatnie
łowy Kravena" zawarte w numerach 1-3/1994 - zapewne opowieść wszechczasów
z udziałem pajęczego herosa) wielokrotnie dał się poznać jako wybitnie
utalentowany twórca eksploatujący poważniejszą tematykę w ramach komiksów
z superbohaterami w roli głównej, a zatem stylistyce postrzeganej w
obiegowym mniemaniu jako banalna i płaska pod względem fabularnym.
Osoba nieco bardziej zorientowana w niniejszych opowieściach głośno
śmieje się z takich osądów, a DeMatteis wielokrotnie udowodnił jak
wielkie możliwości twórcze tkwią w perypetiach odzianych w trykoty
herosów. Niegdyś sam wyznawca jednej z dalekowschodnich sekt, jak mało
kto wydaje się predestynowany do tworzenia zawikłanych, pozornie nieczytelnych
fabuł, w których główne postacie zmuszone są przemierzać głębsze pokłady
własnej podświadomości z reguły zwycięsko wychodząc z mentalnych zmagań.
Tak było w przypadku pochowanego żywcem Petera Parkera, poddawanego
wyszukanym, psychicznym torturom Steve'a Rogersa (Kapitana Ameryki)
czy też w niedalekiej przyszłości samego Hala Jordana (lub raczej esencji
jego duszy połączonej z Duchem Odkupienia znanym jako Spectre). Tak
jest także na łamach "Will World" gdzie ów osobnik, ciśnięty
na przysłowiową "głęboką wodę" pośród fluktuującej quasi-rzeczywistości
zmuszony jest na nowo odnaleźć samego siebie. Motyw inicjacji w formie
przejścia na wyższy poziom postrzegania rzeczywistości to motyw wielokrotnie
podejmowany przez twórców komiksów, także i samego DeMatteisa. Trudno
jednak doszukać się w jego dokonaniach chociażby znamion wtórności,
pomimo że on sam wciąż chętnie powraca do wspominanego zagadnienia.
Przemierzający skrajnie udziwnioną krainę Green Lantern - osobnik kojarzony
raczej ze spektakularnymi starciami w odległych rejonach Kosmosu -
tym razem zdaje się zostawiać daleko za sobą cały swój "superbohaterski" sztafaż.
Nawet jego "roboczy" uniform (pomijając charakterystyczną,
nieco zmodyfikowaną przez grafika maskę) pojawia się grubo po połowie
historii. Co prawda okazjonalnie używa pierścienia mocy, niemniej czyni
to zazwyczaj bezwiednie, jakby pod wpływem zewnętrznego impulsu. Tym
samym przez większość opowieści mitologię Zielonych Latarni (nie licząc
drobnych akcentów przewijających się zazwyczaj w tlę) scenarzysta odstawia
na "boczny tor", przez co fabuła zyskuje znamiona uniwersalnej,
a co za tym idzie znacznie bardziej przyswajalnej dla czytelnika nie
szczególnie zainteresowanego wytwórczością DC. Dopiero w finale pojawiają
się dosłowne już odniesienia do właściwego nurtu serii z "Szmaragdowym
Rycerzem" w roli głównej. Nie psują jednak dobrego (czy nawet
wręcz rewelacyjnego) wrażenia z lektury także tym, którzy nie przepadają
za Strażnikami Wszechświata rodem z Oa czy też niecodziennie wyglądającymi
kolegami Hala. Mistrzowska pointa wyraźnie niepokoi, a zarazem budzi
skojarzenia m.in. z filmem "eXistenZ" Davida Cronenberga.
Bo także i tu trudno wyczuć czy domniemany, "właściwy" nurt
rzeczywistości ma cokolwiek wspólnego z obiektywnie postrzeganymi realiami.
Momentami trudno wyzbyć się odczucia, iż scenarzysta ma za sobą liczne
doświadczenia z halucynogenami (zresztą nie tylko na łamach tej opowieści,
bo i w "Spectre vol.4" nie brak takich akcentów) lub też
praktykami okultystycznymi (motyw duchowego przewodnika towarzyszącego
Jordanowi w trakcie nietypowej peregrynacji). Bez wnikania w szczegóły
poprzestańmy na przekonaniu o nieokiełznanej wyobraźni J. M. DeMatteisa,
co w gruncie rzeczy brzmi bardzo prawdopodobne. Jedno jest pewne: niniejszym
komiksem po raz kolejny udowadnia on, jak znaczny potencjał fabularny
tkwi w traktowanych częstokroć po macoszemu herosach obalając tym samym
tezę o domniemanej miałkości poświęconych im opowieści i to nie tylko
w przypadku wielokrotnie już docenionego Batmana. Również postacie
zdawałoby się mocno tkwiące w typowej, "superbohaterskiej" konwencji
(a niewątpliwie takim osobnikiem jest obdarzony najpotężniejszą bronią
Wszechświata Hal Jordan) tworzą okazję do ukazania niebanalnej historii
nie gorszej od wyszukanych dokonań rynku frankofońskiego.
Dotyczy to również graficznej strony tegoż albumu. Finezyjna, detaliczna
kreska oraz stylizacja niektórych plansz przypomina nieco manierę plakatów
i druków ulotnych charakterystycznych dla secesji. Być może powyższe
porównanie wyda się być rzuconym nieco na wyrost, niemniej wraz z kolejnymi
stronnicami nie sposób oprzeć się odczuciu, że autor ilustracji, Seth
Fisher, właśnie taką konwencję wybrał jako wzorzec swej twórczości, co
widać również na przykładzie innych prac tego przedwcześnie zmarłego
(w lutym 2006 roku) artysty takich jak "The Flash: Time Flies" i "Batman:
Snow". Eksperymenty z usytuowaniem kadrów na planszy znakomicie
współgrają z przełomowymi momentami opowieści (jak chociażby w chwili,
gdy Hal uświadamia sobie swą tożsamość) generując przy tym dodatkowe,
niepokojące czytelnika napięcie. DeMatteis nie zawsze miał szczęście
do współtworzenia z wybitnymi grafikami. Tym razem zyskał godnego siebie
wspólnika, a i sam Fisher miał możliwość dać upust swemu talentowi realizując
omawiane przedsięwzięcie. Odpowiednia jakość papieru uwypukla kolorystykę
przygotowaną z widoczną wprawą przez Chrisa Chuckry'ego. Osobiście nie
zaliczam się do zwolenników komputerowej separacji barw niemniej w tym
przypadku twórca nie przesadził z nadmiarem wątpliwej jakości efekciarstwa,
jakiego swego czasu pełno było w tytułach publikowanych m.in. przez Image;
z wyczuciem dobierając barwy uczynił on ów komiks jeszcze bardziej przejrzystym
pod względem ilustracyjnym, a przy tym wzmocnił atmosferę nierealności
stanowiącej sedno całej opowieści.
"Will World" to prawdopodobnie jedno z najoryginalniejszych
przedsięwzięć w dziejach Green Lanterna, a być może także komiksu "superbohaterskiego" w
ogóle. Tym samym zdaje się wyrastać ponad przypisany sobie gatunek. Rzecz
jest tym bardziej godna uwagi, że ze względu na nieco zawikłaną treść
oraz dopracowaną (czy nawet wręcz dopieszczoną) warstwę graficzną powoduje
przemożną chęć powrotu do tego komiksu, przynajmniej po to by na nowo
sycić się wymyślną architekturą czy też niecodziennym jak na standardy
wspomnianego gatunku wyobrażeniem istot napotykanych przez głównego bohatera.
Komiks ten był swoistą niespodzianką dla fanów Jordana, bowiem w chwili
jego premiery miesięcznikiem "Green Lantern vol. 3" wciąż niepodzielnie
władał Kyle Rainer, choć jego ówczesna popularność nie dorównywała już
tej z połowy lat dziewięćdziesiątych. Co jakiś czas wielbiciele Hala
ponawiali apele o przywrócenie swej ulubionej postaci do dawnej chwały
(wiosną 1997 roku niemal im się to udało); zazwyczaj jednak kończyło
się na okazjonalnych retrospekcjach, a głód fabuł z jego udziałem zaspokajano
okazjonalnymi albumami takimi jak właśnie "Will World", w którym
DeMatteis dał przedsmak tego, co zamierzał zaproponować czytelnikom na
łamach powierzonego mu magazynu "The Spectre vol. 4". Pomimo
tego, że "pierwsze skrzypce" odgrywał na jego łamach właśnie
Green Lantern Srebrnego Wieku (choć w mocno odmienionej formie) to jednak
fani życzyli sobie pełnokrwistego Hala, takiego jakim był u zarania swej
kariery. I właśnie na tym (choć nie tylko) polega urok tegoż albumu,
który zarazem ma szansę przypaść do gustu również osobom sceptycznie
nastawionym do superbohaterów.
Przmysław Mazur
"Green Lantern": "Will World"
Czas publikacji: 2001 rok
Scenariusz: John Marc DeMatteis
Ołówek i tusz: Seth Fisher
Kolory: Christopher Chuckry
Liternictwo: Tom Orzechowski
Liczba stron: 96
Cena: $17,95 (SC), $24,95 (HC)
| |