Skażona japońszczyzną

Majty na spodniach i peleryny

 

Moje dzieciństwo upłynęło pod znakiem Superbohaterów. Wszelkiego rodzaju Supermany, Spidermany, Aquamany, Batmany, Hemany i inne "-many" przyciągały oko do telewizora, a komiksy kupione za ciężko zarobione/wysępione pieniądze były skarbem absolutnym. W wieku lat 11 kochałam się ciężko w Batmanie (albo w Michaelu Keatonie, trudno powiedzieć). Potrafiłam wymienić większość przeciwników Spidermana.

A potem odkryłam mangę i anime.

Odkrycie wywlekło na wierzch to, co mnie gdzieś tam głęboko dręczyło. Nie było to dręczenie na tyle istotne, żeby dało się uchwycić, potrzeba było dopiero 28 tomów przygód Kenshina, żeby walnęło mnie prosto w oczy - superbohaterowie są niemrawi i nierzeczywiści, ludzie ich otaczający są po prostu głupi, jedynie wrogowie przejawiają jakiś rys charakteru. Czyta się to niesamowicie przyjemnie, nie przeczę, ale wyraźnie poczułam, że istnieje pewna granica.

Zanim cała komiksowa brać rzuci się na mnie z nożami śpieszę wyjaśnić, że nie gardzę Supertypami. Kocham ich niezmiernie, ale taką samą miłością, jaką darzę Smerfy i Muminki - miłe wspomnienie z dzieciństwa. Po prostu nie trawię typów, którzy są lepsi, bo po prostu są lepsi i już, bo ich pająk ugryzł, Krypton wypluł czy co tam. O ileż bardziej podoba mi się podejście Japończyków do "supermocy" - możesz mieć cholerny talent, ale jak nie będziesz ćwiczył, to prześcigną cię ci, którzy mają talentu mniej, ale dużo pracują. Czy Superman chodzi na siłownię? Nie, bo po co. A taki Goku z Dragon Balla, choć też super i też kosmita, chodził. Do specjalnej komory grawitacyjnej. Pomysł głupi jak but, ale liczy się idea. Talent to tylko 15% sukcesu, mówią skośni przyjaciele i choć w większości mang główny bohater jakieś "supercostam" posiada, to na sukces musi ciężko zapracować, a nierzadko dostaje tęgie wciry. Niestety, my żyjemy w kulturze talentu, nie ciężkiej pracy. O ileż wyżej zajdzie człowiek określany jako "błyskotliwy", niż "ciężko pracujący"! I jak ja się mam przejąć typem, który pokonuje wrogów z lekkością motylka? O ileż bardziej kibicuję tym "gorszym", bo widzą ich harówkę, pot i łzy, widzę, jak bardzo im zależy na pokonaniu przeciwnika. Dlatego wolę takiego kurduplowatego Kenshina od Manjego z "Miecza Nieśmiertelnego" - Kenshin musi się starać, żeby dobrze machać mieczem, a Manjiemu wystarczy, że w miarę w kierunku wroga ciachnie (sam z resztą się przyznaje, że jego umiejętności zeszły trochę na psy).

Co tam jeszcze... Superbohater to samotny, głęboko niezrozumiany człek, który wiedzie podwójne życie, rozdarty między byciem "super", a "zwyczajnym" (zawsze mnie irytowało, że wszyscy naokoło nie kapują, że to jedna i ta sama osoba). W mangach bohater zazwyczaj ma paczkę kumpli koło siebie, ludzi, którzy są jego partnerami, przyjaciółmi, mistrzami czy po prostu wsparciem emocjonalnym. A jeśli już jest samotny, to nie jest zgorzkniały, tylko podąża "drogą wojownika", a dylematy "dlaczego ja" przeżywają sporadycznie. Jakoś nie potrafię się przejąć typem, który nie wstydzi się latać z bielizną na wierzchu, a ma problemy, żeby dziewczynie powiedzieć, że może strzelać laserami z oczu (pięści, tyłka czy co tam akurat jest w modzie). Japoński chłopak nie ma oporów - między innymi dlatego, że jego kumple zazwyczaj potrafią równie ciekawe sztuki wyczyniać. Czasami ukochana również supercośtam posiada. A jeśli nie posiada, to wpada w ręce wroga raz a dobrze, a nie co parę odcinków/rozdziałów. No, co najwyżej dwa razy. A zazwyczaj nie wpada, tylko kibicuje ukradkiem i ręczniczek do otarcia czółka trzyma w pogotowiu.

Jak dla mnie, to mangowi chłopcy są po prostu bardziej ludzcy i sympatyczni, mimo tego, że większość z nich to gładkolice anorektyczne pacholęta. Zdecydowanie wolę żylastych kurdupli od napakowanych facetów z majtami na wierzchu. Nie przeszkadzało by mi co prawda, gdyby trochę tych mięśni jednak posiadali...

Zanim mnie ostatecznie spalicie, zasłonię się Batmanem. To jest mój typ - chłopak ciężko pracuje na sukces, nikt nie kapuje, że to on dlatego, że facet po ciemku głównie lata w pelerynie i w kominiarce, jest ludzki i wiarygodny nawet gdy walczy z pingwinami, a mięśnie posiada konkursowe. Nawet majty na spodniach ma czarne, więc się w oczy nie rzucają. Głupiej ukochanej brak, mroczna strona "ja" jest, normalnie superfacet. I choć generalnie typy z kwadratową szczęką przegrywają ze smukłymi kośćmi policzkowymi samurajów - dla Batmana zrobię wyjątek. W każdej postaci.

Dlatego dam szansę Yoshinori Natsume i jego wersji Batmana. Może się wydać Wam dziwna, bo zbyt japońska, bo ma inny sposób prowadzenia narracji, inny układ kadrów i dynamikę walk - ale dajcie jej szansę. Bo Batman tak naprawdę jest bardziej mangowy niż myślicie, moi mili. Z drugiej strony błagam Japończyków, by nie robili mu z twarzy cherubinka i jednak te szerokie bary zostawili, no...

 

Joanna "Szyszka" Pastuszka