|
"Lwy z Bagdadu"
czyli rzecz o faunie
w służbie lewactwa
Zapewne
mało kto spośród niezbyt licznego grona maniaków komiksu w naszym kraju
nie słyszał dotąd o "Lwach z Bagdadu" (czy jak kto woli "Pride
of Baghdad"). Tytuł ten bowiem doczekał się już licznych recenzji (jak
chociażby w "KZ" nr 42), a ostatnimi czasy także publikacji w
polskim przekładzie, co niewątpliwie cieszy. Wydany "na twardo",
przyozdobiony obwolutą albumik to autentyczny rarytas dla każdego fana gatunku.
Ów miły oku efekt pogłębiają pieczołowicie wykonane ilustracje autorstwa
Niko Henrichona. Starannie prowadzona kreska, bez nadmiaru "siankowania",
przy zachowaniu perspektywicznej poprawności, urokliwa kolorystyka, a przy
tym odpowiednie wyczucie dynamizmu sprawia, że wizualna strona omawianego
przedsięwzięcia to istna komiksowa uczta.
Ani trochę nie dziwią entuzjastyczne opinie dotyczące tegoż komiksu, bowiem
w parze z wyjątkowo atrakcyjną oprawą graficzną mamy do czynienia także
z wprawnie rozpisaną, spójną opowieścią, przekonująco sportretowanymi
osobowościami oraz niebanalnym problemem, który moglibyśmy streścić w
zawartym na jego
kartach stwierdzeniu: "Wolność nie może być podarowana. Trzeba na nią
zapracować". Niewielkie stado lwów, dotąd stanowiące gratkę dla turystów
odwiedzających bagdadzki ogród zoologiczny, zyskuje niecodzienną szansę
zmierzenia się ze swymi oczekiwaniami co do wypatrywanej od dawna wolności.
Tym samym mamy nie tak znowuż często okazję prześledzenia zmagań autora
z problemem "wolności podarowanej", tak aktualnej w dobie wciąż
nie wykrystalizowanej sytuacji w Iraku. Ezopowa konwencja opowieści, która
znakomicie sprawdziła się w twórczości niezliczonych twórców (m.in. naszego "XBW" Krasickiego)
nic nie traci na swej nośności także w medium, jakim jest komiks. Brian
K.Vaughan, postrzegany jako niemal wzorcowy warsztatowo scenarzysta (co
zresztą zaowocowało kilkoma znaczącymi nagrodami - m.in. im. Willa Eisnera)
daje kolejny dowód swej przenikliwości i wyczucia poruszanego problemu tak
jak miało to miejsce na łamach tomów serii "Ex Machina", "Swamp
Thing vol. 3", czy też uważanego za jego najwartościowsze dokonanie "Y:
The Last Man". Wszystko byłoby idealnie gdyby...
No właśnie. O tym, że Stany Zjednoczone są z gruntu złe, a przy tym prowadzą
brutalną politykę imperialną pod płaszczykiem "niesienia swobód demokratycznych
uciemiężonym ludom Bliskiego Wschodu" wiemy już od dawna, a przynajmniej
tak usiłuje nam się wmówić. Podobnych haseł, o histerycznym zazwyczaj
wydźwięku, nie brak zarówno we wszelkiej maści brukowcach, kinowych
paradokumentach
(jak chociażby gniot nawiązujący swym tytułem do klasycznego zbioru
opowiadań Raya Bradbury'ego), czy też na tzw. "salonach", gdzie aż roi się od
symulujących społeczne zaangażowanie "lewaków w limuzynach". Niestety,
pomimo uznania zarówno dla graficznej warstwy "Lwów...", jak też
i trzonu fabularnego tej historii, trudno wyzbyć się odczucia, że Vaughan
z charakterystyczną dlań finezją wpisał się w ów irytujący i częstokroć
kompletnie nie merytoryczny antyamerykanizm. W gruncie rzeczy powinniśmy
być do takich sytuacji przyzwyczajeni - wszak również w komiksie zjawisko
to nie nowe. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby lamenty Alana Moore'a
w "V jak Vendetta" czy "Watchmen" w obliczu domniemanej,
postępującej faszyzacji świata zachodniego. Ta sama w sobie zdumiewająca
histeria, czyniąca Richarda Nixona i Ronalda Reagana niemal wcieleniami
antychrysta (obu panów zalicza się obecnie do grona najwybitniejszych prezydentów
USA w XX wieku) do tej pory nie doczekała się zadowalającego wyjaśnienia.
Niemniej dramatyczne apele lewackich "profetów", choć w swej wymowie
okazały się całkowicie absurdalne, to jednak o dziwo wciąż znajdują spory
posłuch. Tak było przy okazji poprzednich wyborów prezydenckich w Stanach,
gdy dzieląca amerykańskie społeczeństwo interwencja w Iraku stała się jednym
z najczęściej podejmowanych zarzutów wobec urzędującego prezydenta. Być
może to zbyt dalece sięgająca nadinterpretacja, niemniej omawiany album,
pomimo braku ordynarnej dosłowności sprawia wrażenie dzieła partycypującego
w tej nagonce tak jak gdyby oswobodzenie Irakijczyków, nawet za cenę okresu "pośredniego",
w jakim znajduje się obecnie ten kraj, stanowiło przejaw imperializmu (swoją
drogą podobną "argumentację" stosowali Sowieci po zaistnieniu
RFN w 1949 roku - Niemcy jakoś źle na tym nie wyszli). Nie miejsce tu
na analizę tego zaiste niezwykłego zjawiska. Zastanawia jednak, dlaczego
tak
niewątpliwie wybitny scenarzysta, jakim jest Brian K. Vaughan zdecydował
się przyłączyć do obłędnego chórku lewackiej międzynarodówki... Pomimo
stonowanego jak na amerykańskie standardy zadeklarowania autora, wymowa
całości jest
oczywista. Ukazani w tej opowieści żołnierze amerykańscy - szczelnie
osłonięci kominiarkami anonimowi oprawcy, to dosadny sygnał, co też
o interwencji
myśli sam rzeczony twórca. Rzecz jasna ma pełne ku temu prawo, niemniej
można mieć wrażenie niepokojącego koniunkturalizmu z jego strony. Szkoda,
bo akurat po tym twórcy można było spodziewać się nieco mniej jednostronnego
potraktowania tego wyjątkowo niełatwego zagadnienia.
Mimo to, jak już wyżej wspominano, znakomita formuła plastyczna oraz
angażująca czytelnika fabuła plasuje ów tytuł na pozycji jednego z ciekawszych
dokonań gatunku ostatnich lat. Kolejne pokażą czy osiągnie status klasyka.
Przemysław Mazur
"Lwy z Bagdadu"
Tytuł oryginału: "Pride of Baghdad"
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Ilustracje: Niko Henrichon
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Mucha Comics
Wydawca oryginału: DC Comics/Vertigo
Czas polskiej publikacji: luty 2008
Czas publikacji oryginału: wrzesień 2006 roku
Oprawa twarda z obwolutą
Druk: kolor
Papier: kreda
Format: 178 x 260 mm
Cena: 65 zł | |