|
"Green Arrow": "Moving Targets"
Istny
dom wariatów! Bo jak inaczej określić sytuację, w której ulice Twego rodzinnego
miasta zapełniają się nowym pokoleniem coraz bezwzględniejszych bandziorów,
wieloletnia partnerka opuszcza Cię tłukąc przy tym boleśnie po pysku, a
Twój syn zdaje się traktować Twą osobę niczym niezrównoważonego młokosa.
Czy może być gorzej? Jak to zazwyczaj bywa na kartach "superbohaterskich" komiksów
oczywiście, że może i tak właśnie jest w przypadku zbiorczego wydania perypetii "Szmaragdowego
Łucznika", zawierającego m.in. opowieść "New Blood" oraz "New
Business".
Ówczesny scenarzysta serii - Judd Winick - raczej nie należy do szczególnie
wysublimowanych twórców; niemniej z pewnością nie sposób odmówić mu wyczucia
właściwego tempa akcji, więcej niż przyzwoitych dialogów oraz wyraziście
sprofilowanych osobowości powierzonych mu postaci. Mało tego - autor ten
podjął się nie tak znowuż łatwego zadania wprowadzenia na komiksową scenę
zupełnie nowych oponentów Olivera Queena, który raczej nie cierpiał na przesyt
autentycznie ciekawych przeciwników (wystarczy przypomnieć sobie chociażby
mało wyszukanego Hrabiego Vertigo, nie wspominając już o niejakim Red Dart).
Widać Winick postanowił odmienić ten stan rzeczy, bowiem już niebawem po
przejęciu funkcji scenarzysty serii "Green Arrow vol. 3" zaproponował
on czytelnikom zaiste udaną kreację Constantine'a Drakonta, greckiego "cyngla" wynajętego
przez jedną z szemranych korporacji działających na terenie Star City. O
skuteczności tegoż osobnika boleśnie przekonała się cała "Łucznicza
Ekipa" w opowieści "Straight Shooter" ("Green Arrow
vol. 3" nr 26-31). Na tym jednak rzeczony scenarzysta nie poprzestał,
bo już na kartach czterdziestego zeszytu tegoż cyklu czytelnicy poznali
kolejnego arcy-łotra. Daniel Brickwell, znany bardziej jako Brick, osobnik
małomówny, a przy tym wyzbyty chociażby ksztyny poczucia humoru to gość,
którego z pewnością nie warto lekceważyć. I chociaż ambicje Bricka nie wyrastają
ponad standardowe zamierzenia innych szubrawców DC, to jednak prędko zyskał
on liczne grono zagorzałych fanów. Prawdopodobnie ta okoliczność wynika
z wspominanego już deficytu interesujących postaci w panteonie przeciwników
Green Arrowa oraz swoistego paradoksu nowego superłotra, który pomimo dysponowania
nadnaturalnymi zdolnościami posługuje się zazwyczaj znacznie bardziej wysublimowaną
metodyką działań. Nie szczędząc upokorzeń, zarówno władzom Star City jak
i samemu Queenowi, skutecznie umacnia swoją pozycję lidera miejskiego półświatka.
Z kolei Ollie jedynie dzięki doświadczeniu starego wygi unika śmierci z
rąk Bricka. Niebawem na scenę wkracza również wspominany już Constantine
Drakon, dzięki czemu zyskujemy kolejną możliwość porównania obu, nieszczególnie
przepadających za "Szmaragdowym Łucznikiem", panów.
Zgodnie z pierwotnymi założeniami Kevina Smitha, na kartach tej serii
miało się wręcz roić od gościnnych występów innych postaci uniwersum
DC. I tak też stan rzeczy dominował zarówno w inicjującym cykl "Kołczanie",
jak również w kolejnych epizodach rozpisanych przez innych niż twórca "Dogmy" scenarzystów.
Judd Winick skwapliwie podporządkował się tym wymogom, bowiem sam wyraźnie
preferował właśnie taką konwencje. Stąd także w omawianym wydaniu zbiorczym
gości zaiste nie zabrakło. Zaistniały po raz pierwszy w połowie lat
osiemdziesiątych Diuk of Oil - nieco błazeński cyborg lubujący się w
odzieniu rodem z country-barów, zazwyczaj omijał Star City szerokim
łukiem. Tym razem miał on szansę dewastować ulicę tegoż miasta aż dwukrotnie,
choć pierwsza próba nie wypadał dlań zbyt fortunnie. Za to drastycznie
odmieniony Riddler okazał się znacznie trudniejszym przeciwnikiem. Szczęśliwie
w najbardziej stosownej chwili zjawili się dowodzeni wówczas przez Roya
Harpera (niegdysiejszego pomocnika Queena znanego jako Speedy) Outsiders
- drużyna złożona z postaci takich jak Starfire, Jade, czy Nightwing
(nomen omen to właśnie Judd pisał równolegle scenariusze do poświeconego
im miesięcznika). Nie trzeba wróżbity by domyślić się, czym zaowocowała
ta niemal dosłownie wybuchowa mieszanka. Pełna fajerwerków kotłowanina,
w niczym nie odbiegająca od podobnych konfrontacji, jakich byliśmy już
świadkami niezliczoną ilość razy, nuży, wkurza, deprymuje ...
Z
jednej strony, czego się spodziewać po główno nurtowym, "superbohaterskim" tytule...
Otóż sęk w tym, że paradoksalnie niemało, bowiem za sprawą zdolnych
scenarzystów wielokrotnie otrzymywaliśmy produkt finalny dalece
wyrastający ponad obiegowe stereotypy przypisane tej konwencji.
Wzmiankowany już
Kevin Smith, po części Brad Meltzer, jak też sam Judd Winick udowodnili
jak wiele da się wydobyć z perypetii pozornie trzeciorzędnego bohatera
za jakiego zwykło się uważać Olivera Queena. Niestety, po delikatnie
rzecz ujmując bardzo przeciętnym "City Walls" ostatni
z twórców wyraźnie stracił pomysł na serię, bo pomijając wprowadzenie
nowego oponenta w postaci Bricka, resztę fabuł aż jedenastu zeszytów
składających się na ten "integral" wypełnił oklepanymi
schematami znanymi z poślednich cykli. A to za mało, jak na magazyn,
który w
początkach swego funkcjonowania zyskał status bestselleru. Próba
zmierzenia się z niełatwą i swego czasu starannie ignorowaną problematyką
AIDS
wypadła, co tu kryć, blado. Epizod, w którym przygarnięta przez
Queena Mia Dearden dowiaduje się o swej chorobie mierzi pozbawionym
brakiem
wyczucia dydaktyzmem, a Sam Ollie dosłownie "pali głupa" wykazując
niemal zerową wiedzę na temat choroby, o której trąbi się w cywilizowanym
świecie od połowy lat osiemdziesiątych (co zapewne miało dać pretekst
do kuriozalnych w swej formie instruktażowych wyjaśnień). Tak nieudolne
podjęcie tematyki społecznej przyczynia się do pogłębienia kontrastu
pomiędzy cyklem "Green Arrow vol. 3", a serią z przełomu
lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w której Mike Grell
zazwyczaj z powodzeniem skupiał się właśnie na rzeczywistych problemach
trawiących
Amerykę. W "Moving Targets" Winick doznał niestety podwójnej
porażki, bo niestety nie sprawdził się zarówno w typowej, "superbohaterskiej" stylistyce
jak i na nieco ambitniejszym "froncie".
Całości nieudanego efektu dopełnia warstwa ilustracyjna. Standard
z wcześniejszych odcinków zachowano, dopóki pieczę nad tą częścią
przedsięwzięcia dzierżył Phil Hester. Znany ze swej nieco animacyjnej,
wyraźnie dążącej do syntetyzacji kreski wraz z Ande Parksem tworzył
zaiste udany duet dopełniony kolorystyką Guya Majora. Jednakże po
zrealizowaniu czterdziestego piątego zeszytu ów zespół przewędrował
na łamy "Nightwinga", a miejsce Hestera zajął Tom Fowler.
Nie ukrywam, że w tym miejscu chciałoby się użyć maksymalnie wyszukanego
zestawu inwektyw, bowiem nowy ilustrator kompletnie nie odpowiadał
wymogom tej serii. Realizowana przezeń groteskowa maniera graficzna
sprawia, że Ollie prezentuje się w jego wykonaniu wręcz tragikomicznie.
Niemniej Fowler w żadnym wypadku nie powinien być uznany za miernego
rysownika. Wręcz przeciwnie; niemal na pierwszy rzut oka znać u niego
rozrysowanie, kompozycyjną odwagę i niewątpliwy potencjał. Problem
w tym, że zaangażowano go do niewłaściwej serii. Krótka wizyta Green
Arrowa i jego nastoletniej wychowanki w siedzibie Tytanów wyraźnie
pokazała, że wspomniany twórca powinien był zająć się ilustrowaniem
losów postaci właśnie takich jak Teen Titans czy Legion Superbohaterów,
bo do poświęconych im serii pasowałby on wręcz idealnie. Zamieszczone
na końcu tomu miniaturowe reprodukcje okładek oryginalnego wydania
dopełniają odczucia spadku graficznej jakości serii, chociaż ich realizatorom
(zwłaszcza Jamesowi Jeanowi) nie sposób odmówić swoistej urokliwości.
Niestety, nijak się one mają do znakomitych kompozycji preparowanych
do czasu przez Matta Wagnera.
Po obniżeniu jakości serii, za sprawą chyba nie do końca przemyślanego "City
Walls", można było spodziewać się znacznie bardziej dopracowanej
opowieści. "Moving Targets" niestety nie spełnia pokładanych
w tym zbiorze nadziei; co bardziej interesujące motywy przepadły przytłoczone
mnogością sztampowych chwytów fabularnych pokroju wspominanej wyżej
wizyty (zresztą także nie w pełni wykorzystanej) Outsiders. Nawet ponownie
ściągnięty do Star City Drakon, który nie tak znowuż dawno zaliczył
całkiem udany debiut w "Straight Shooter", wyraźnie wiele
stracił na swym wizerunku. Za to Brick stanowi zaiste udaną próbę urozmaicenia
cyklu, a jego małomówność pogłębia poczucie zaintrygowania tą postacią.
Niestety, to nieco za mało, by uratować omawiany komiks sytuujący się
co najwyżej na pozycji przeciętnego czytadła.
Przemysław Mazur
"Green Arrow: Moving Targets"
Scenariusz: Judd Winick
Ołówek: Phil Hester, Tom Fowler, Eric Battle i Tommy Castillo
Tusz: Ande Parks, Rodney Ramos i Jack Purcell
Kolory: Guy Major
Liternictwo: Clem Robins, Rob Leigh, Pat Brosseau i Phil Balsman
Okładki wydań oryginalnych: Marcos Martin, Alvaro Lopez i James Jean
Liczba stron: 256
Format: 17 x 26
Cena: 17,99 $ US
Czas publikacji wydania zbiorczego: kwiecień 2006 roku
Pierwotnie opublikowano na łamach magazynu "Green Arrow vol. 3" nr
40-50 (październik 2004 - sierpień 2005)
| |