"Hancock"

 

John Hancock to nadzwyczajny bohater, a raczej trzeba użyć słowa - antybohater. Nic nie robi, śpi gdzie popadnie, lata skacowany po mieście, a jak trzeba, to komuś przyłoży i obrzuci stekiem wyzwisk. Wzór do naśladowania? Gdzie tam, wróg publiczny numer jeden w Los Angeles, znienawidzony przez ludzi, media i policję. Bycie bohaterem to naprawdę kawał ciężkiej pracy.

Jego działalność posiada wszelkie znamiona destrukcji, walka z przestępczością powoduje większą szkodę niż... sama przestępczość. Hancock nie przejmuje się przesadnie opinią publiczną, ponieważ nikt mu nie podskoczy. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy spotyka na swojej drodze Raya - specjalistę od PR-u (temat na topie w polskim rządzie). Warto zaznaczyć, że Ray dużych osiągnięć w swojej pracy nie ma, ale podchodzi do niej z wielkim sercem i zaangażowaniem. Stara się zmienić wizerunek Hancocka, nauczyć hamować pewne nawyki. I co najważniejsze, zwrócić bohatera światu, który tak bardzo go potrzebuje.

Na ulotkach reklamujących "Hancocka" znajdziecie opis, że produkcja Petera Berga to komedia. W dodatku po zwiastunach można sądzić, iż film to typowe kino rozrywkowe z domieszką sporej ilości akcji. W rzeczywistości obraz rysuje się trochę inaczej. Po części jest to swoista satyra na życie superbohatera, który w przeciwieństwie do większości nieskazitelnych herosów, posiada przyziemne problemy, jest alkoholikiem, osobą niepotrafiącą odnaleźć się w życiu, a także doskwiera mu samotność. Będąc przekonanym, że jest jedynym w swoim rodzaju, a całkiem możliwe, że przedstawicielem nieznanej rasy, popada we frustrację. Bowiem zdaje sobie sprawę, że nie może liczyć na wyrozumiałość innych. Czuje się odizolowany i nieakceptowany przez społeczeństwo.

Kiedy pierwszy raz pojawia się w kostiumie przy akompaniamencie muzyki, można odnieść wrażenie, że oglądamy parodię Supermana. Moce Hancocka są zbliżone do zdolności Człowieka ze Stali, a autorzy wymyślili także coś na kształt kryptonitu. Początkowa farsa, luźny styl prowadzenia opowieści zmieniają się nieoczekiwanie w dramat, a nawet romans. Kluczowy zwrot akcji powoduje, że postać Hancocka, wokół której twórcy zbudowali całą otoczkę (można to nazwać jej originem), nabiera symbolicznego charakteru.

Istotną wadą obrazu jest brak standardowego czarnego charakteru. W polu rażenia pozostaje tylko Will Smith, którego gra po części rekompensuje niedoskonałości tego dzieła. Nawet jeżeli nie pokazuje pełni swoich możliwości, to i tak jest najjaśniejszym punktem produkcji. Druga gwiazda obrazu, Charlize Theron gdzieś ginie, mimo że obok jej postaci nie można przejść obojętnie. Ostatni bohater miłosnego trójkąta to Jason Bateman - troszkę nawiedzony gość od PR-u. Na przykładzie jego osoby doskonale widać, że nie zawsze trzeba dysponować super mocą, aby czynić dobro. O stronie wizualnej warto wspomnieć tyle, że efekty specjalne są stosowane oszczędnie, nie w nachalny sposób, nie stanowiąc głównego atrybutu filmu.

Można powiedzieć: zabawa konwencją, artystyczny miszmasz, zerwanie z modelowym wizerunkiem bohatera, ale czy takie było pierwotne zamierzenie? Trochę trudno w to uwierzyć. Swobodny charakter opowieści zmienia się w bardziej poważny, dotykający sfer wykraczających poza ramy kina rozrywkowego. Wspomniane pomieszanie konwencji z jednej strony może świadczyć, iż twórcy chcieli nadać historii głębszego sensu, z drugiej sprowadza się do typowych amerykańskich rozwiązań. Autorzy postanowili rozprawić się z istotą bohaterstwa, wskazując czynniki, które pomagają opowiedzieć się po stronie dobra. Niestety, uczynili to zbyt powierzchownie i stereotypowo (masz moc, więc jej użyj w imię szczytnych celów). Zmieniając styl historii, jednocześnie nie pozwolili nabrać jej tempa, kończąc w najprostszy z możliwych sposobów.

W tym wypadku rodzi się pytanie: do kogo skierowany jest ten film? Skoro to tylko po części kino rozrywkowe, akcja umiarkowanie dawkowana, a sporą część zajmują rozmowy między Hancockiem a Rayem? Miłośnicy bohaterów wszelkiej maści nie powinni być zawiedzeni. Jednak wszyscy, którzy spodziewali się filmu utrzymanego w klimacie zwiastunów, wyjdą z kina z uczuciem niedosytu. Każdy, kto uwielbia widok łopoczącej na wietrze flagi amerykańskiej, będzie w pełni usatysfakcjonowany, a już pojawienie się rodzimego sztandaru doda mały plus produkcji.

"Hancock" to kawał "dobrej roboty" ("good job"), ale nic więcej. Zresztą, polscy widzowie z dużym dystansem podchodzą do jakichkolwiek obrazów o bohaterach w lateksowych kostiumach. Czy Will Smith jest w stanie przekonać nas do zmiany poglądów?

Marcin Andrys

Tekst powstał dla Magazynu KZ oraz portalu

"Hancock"
Reżyseria: Peter Berg
Scenariusz: Vince Gilligan, Vincent Ngo
Obsada: Will Smith, Charlize Theron, Jason Bateman, Jae Head, Eddie Marsan, David Mattey
Zdjęcia: Tobias A. Schliessler
Muzyka: John Powell
Montaż: Colby Parker Jr., Paul Rubell
Kostiumy: Louise Mingenbach
Czas trwania: 92 minuty