|
"The
Incredible Hulk"
"The
Incredible Hulk" to druga po "Iron Manie" i nie ostatnia
w tym roku ekranizacja komiksu Marvela. Można się zastanawiać, czy był sens
odświeżenia przygód Bruce'a Bannera, raptem pięć lat po obrazie Anga Lee.
Wedle wielu opinii, poprzedni film o zielonym monstrum nie spodobał się
włodarzom wydawnictwa, więc postanowili nakręcić nową wersję.
W myśl polityki, której głównym priorytetem jest przeniesienie czołowych
postaci uniwersum Marvela na srebrny ekran, otrzymujemy Hulka w interpretacji
Louisa Leterriera. Reżyser postanowił odrzucić wątki skupiające się na problemach,
moralnych rozterkach Bannera i dać widzom kawał porządnej rozrywki. Może "The
Incredible Hulk" nie wypada tak dobrze jak "Iron Man", ale
prezentuje się przyzwoicie.
Sprytnym zabiegiem posłużyli się twórcy, aby nie zanudzać widza ponownym
pokazaniem narodzin "Sałaty Marvela". Genezę powstania postaci
oglądamy w telegraficznym skrócie, podczas napisów początkowych. Potem akcja
przenosi nas do Brazylii, gdzie Banner postanowił ukryć się przed wojskiem
i z dala od cywilizacji nauczyć się panować nad emocjami. Tropem naukowca
podąża bezkompromisowy generał Thaddeus "Thunderbolt" Ross, który
pragnie wykorzystać Bannera do stworzenia armii 'superżołnierzy'. W tym
celu formuje specjalną grupę wojskową, na której czele staje Emil Blonsky,
człowiek z ambicjami, nieunikający walki, a zarazem pragnący konfrontacji
z Bannerem. Uważa on, że tak ogromna moc, która drzemie w ciele naukowca,
tylko się marnuje.
Obraz Leterriera można podzielić na dwie części. Wypada świetnie w sekwencjach
akcji, reżyserowi udało się zgrabnie ująć momenty, kiedy Hulk czai się gdzieś
w mroku i widzimy tylko zarys postaci. Wygląda to bardzo efektownie. Sama
postać zielonego olbrzyma została pokazana mniej "gumiasto" niż
w dziele Anga Lee, lecz nadal można stwierdzić, że do ideału odrobinę brakuje.
Natomiast w części pozbawionej akcji twórcom nie zawsze udało się wyjść
obronną ręką. Starali się wprowadzić do fabuły elementy komiczne, ale nie
wszystkie wypadają równie dobrze, jest ich poza tym niewiele.
"The Incredible Hulk" posiada doborową obsadę. Edward Norton
(wprowadził zmiany do scenariusza Zaka Penna) pozytywnie wypadł jako Banner,
gra przekonująco i jest bliższy komiksowemu pierwowzorowi niż Eric Bana.
William Hurt w roli generała Rossa to chyba największa niespodzianka w filmie,
in plus oczywiście. Tercet głównych aktorów uzupełnia Tim Roth jako demoniczny
Blonsky, dla którego walka stanowi jedyny sens życia, w przeciwieństwie
do Bruce'a. Podziwiam tego aktora za jego wszechstronność i niezwykłą elastyczność
w dostosowaniu się do każdej roli. Żeńską część obsady reprezentuje Liv
Tyler, jako dodatek do wspomnianych aktorów, ale wybór jej do roli Betty
Ross także należy uznać za trafny.
Dla miłośników historii obrazkowych (i samego Hulka) w dziele roi się od
licznych smaczków. Marvel dba o swoje produkcje, starając się, aby elementy
komiksowego świata przenikały się w filmach. Nie mogło zabraknąć kolejnego
epizodu Stana Lee (doskonale wpisującego się w fabułę), pojawienia się Lou
Ferrigno, który zagrał Hulka w telewizyjnej wersji, a w tym obrazie również
podkłada głos pod zielone monstrum. Ponadto Bruce używa nicka Mr. Green,
kontaktując się z tajemniczym Mr. Blue. Ten pomysł również zaczerpnięto
z komiksu, a można go znaleźć m.in. w runie Bruce'a Jonesa. Nie zabrakło
sceny ze słynnymi fioletowymi szortami Bannera, a agencja S.H.I.E.L.D. zadomowiła
się już na dobre w ekranizacjach komiksów Marvela. Gościnny występ Roberta
Downeya Jr. jako Starka udowadnia, iż studio konsekwentnie wprowadza w życie
projekt "Avengers".
Wymieniając wszystkie pozytywy warto zadać pytanie, czego zabrakło. Głównie
historii samego Bruce'a, bowiem jego zmagania z alter ego zostały zasygnalizowane
i zepchnięte na dalszy plan, ograniczone jedynie do ćwiczeń oddechu i samokontroli.
Jedno zdanie, że chce się pozbyć "tego czegoś", co tkwi w nim,
to zdecydowanie za mało. Drugim mankamentem wydaje się być wygląd antagonisty
Hulka - Abomination przypomina trochę człekokształtnego dinozaura niż postać
z komiksu (najlepsza według mnie interpretacja tego bohatera została narysowana
przez Mike'a Deodato Jr. - rysunek na samym dole). Czyżby zabrakło funduszy
na lepszą charakteryzację?
Podsumowując, "The Incredible Hulk" powinien zadowolić wszystkich
miłośników "Sałaty Marvela", a pozostałym widzom zapewnić dwie
godziny rzetelnej rozrywki. Hulk hasa po ekranie aż miło popatrzeć, zostawiając
po sobie stertę zdezelowanego sprzętu wojskowego i zrujnowane miasto. Cóż
można wymagać więcej od zielonego potwora? Po prostu: Hulk Smash!
Czy powstanie kontynuacja? Dziś jeszcze trudno orzec, ale jak ktoś uważnie
oglądał film i w minimalnym stopniu poznał świat Marvela, może powiedzieć,
że kolejny przeciwnik Bannera narodził się w dziele Leterriera, a będzie
nim... Cicho, sza, sami zobaczycie w kinie. Marcin Andrys Tekst powstał dla Magazynu KZ oraz portalu
"The Incredible Hulk"
Reżyseria: Louis Leterrier
Scenariusz: Zak Penn, Edward Norton
Na podstawie komiksu "The Incredible Hulk" Jacka Kirby'ego i Stana
Lee
Obsada: Edward Norton, Liv Tyler, Tim Roth, William Hurt , Robert Downey
Jr., Jay Hunter, Tim Blake Nelson, Christina Cabot, Ty Burrell, Peter Mensah
Zdjęcia: Peter Menzies Jr.
Muzyka: Craig Armstrong
Montaż: Rick Shaine, John Wright
Kostiumy: Renée Bravener, James Acheson
Czas trwania: 114 minut
| |