|
"John Constantine, Hellblazer: Niebezpieczne
nawyki"
Brudzia z Lucyferem
Wprawnie
rozpisana opowiastka o tym, jak pewien cwany Brytol, na co dzień nałogowy
wręcz wielbiciel ksiąg magicznych, prochowców, a w pierwszym rzędzie ogromnych
ilości nikotyny zrobił w przysłowiową "trąbę" wszystkie moce piekielne,
a zwłaszcza gościa znanego jako "Gwiazda Zaranna". I niewiele
ponadto.
Mimo wszystko okazuje się, że to i tak wystarczy, chociaż
wstępne partie opowieści nieszczególnie zachęcają do dalszej lektury. Ba,
zdarzały się
nawet przypadki (opisane zresztą w lokalnej prasie) przyśnięcia w trakcie
ich lektury, nie wspominając już o ustawicznym wręcz ziewaniu. A przecież
nazwisko scenarzysty, niekwestionowanej gwiazdy (choć w tym przypadku
niekoniecznie zarannej) komiksowego rzemiosła z pewnością zobowiązuje. Tyle,
że akurat
w przypadku tego tytułu mamy do czynienia z młodocianym Garthem Ennisem
(w chwili publikacji pierwowzoru miał zaledwie 21 lat!), dopiero rozpoczynającym
swą karierę dyżurnego obrazoburcy DC Comics. Pomimo tej okoliczności widać
wyraźnie, że wraz z kolejnymi epizodami rzeczony twórca prędko "rozkręca
się" fundując nam większość tak charakterystycznych dlań motywów, jakimi
raczył nas w niedalekiej przyszłości na łamach m.in. "Kaznodziei".
Nie brak zatem nonszalanckiego traktowania tradycji judeo-chrześcijańskiej,
co niemal zawsze gwarantuje komercyjny sukces. Wysokość pozyskanych ze sprzedaży
kwot zależy zazwyczaj od skali użytych inwektyw oraz pastwienia się nad
kolejnymi dogmatami, znanymi zresztą rzeczonemu w stopniu co najwyżej pobieżnym.
Abstrahując jednak od momentami zbyt dalece pretensjonalnej maniery nie
da się ukryć, że osobliwa twórczość Ennisa wniosła sporo oryginalności do
tej serii, pozostającej wówczas (przynajmniej oficjalnie) w ramach głównego
nurtu DC (imprint Vertigo zaistniał dopiero w styczniu 1993 roku). Już sam
główny wątek, rak płuc wywołany wiadomym hobby Constantine'a, to pomysł
nader niecodzienny, zwłaszcza, że zaistniał w momencie, gdy postaci DC nie
przetrzebiano jeszcze tak bezlitośnie, jak miało to miejsce kilka lat później.
Ironia losu zawarta w kwestii "Nigdy nie sądziłem, że tak to
się skończy" w
pełni oddaje rezygnację tytułowej postaci, tym bardziej, że miał on już
okazje wydobywać się z opresji o dalece bardziej nadprzyrodzonej proweniencji.
Tymczasem dopadła go niemniej straszliwa, choć pozornie znacznie bardziej
trywialna plaga naszych czasów ... Próżno jednak wyczekiwać bierności
ze strony osobnika, który już nieraz miał okazję spojrzeć w piekielną
otchłań.
Chociaż Ennis koncentruje się w głównej mierze na Constantinie,
to jednak nie szczędzi nam udanych kreacji w drugim czy nawet jeszcze bardziej
odległym
planie, co także stanowi istotny przejaw jego stylistyki. Wśród nich
szczególnie dostrzegalny zdaje się weteran walk z Deutsches Afrika Korps,
niejaki
Matt o ewidentnie specyficznym poczuciu humoru, z którym Constantine
niemal natychmiast
nawiązuje więź autentycznej przyjaźni. To właśnie ów wyczekujący śmierci
staruszek wnosi do fabuły elementy nieszablonowego humoru, momentami
drastycznego w swej wymowie. Nie zabrakło przy tym nieco mniej wyszukanego "nabijania" się
z podjętej konwencji jak chociażby wygląd Lucyfera przybyłego po duszę kumpla
Constantine'a. Istna sztampa rodem z drętwych horrorów realizowanych w latach
sześćdziesiątych. Scenarzysta sprawnie wpisuje się także w ówczesny model
struktury piekła znany m.in. z cyklu o Władcy Snów. Pomimo wszelkich mankamentów
wynikających z koncepcji "triumwiratu" władającego wspomnianą
częścią świata pozagrobowego należy przyznać, że akurat w tej opowieści
rzecz sprawdziła się doskonale.
Niestety ilustracyjnie komiks ten plasuje się co najwyżej na pozycji
nieco wymęczonego rzemieślnictwa. Jest to zresztą cecha licznych tytułów
Vertigo,
na których łamach niejeden już grafik, skrywając się pod pozorem awangardyzacji,
dawał popis swej niekompetencji, tudzież lenistwa. Tak jest też niestety
i tutaj, na co być może ma wpływ okoliczność położenia tuszu na szkic
Williama Simpsona aż przez sześciu twórców (inny w każdym z epizodów).
Efekt takich
poczynań siłą rzeczy dalece odbiega od wirtuozerii, niemniej na swój
sposób sprawnie wkomponowuje się w wymowę opowieści traktującej o zjawiskach,
delikatnie
rzecz ujmując, mało optymistycznych.
Okładki dla poszczególnych epizodów to efekt wysiłków Toma Canty'ego,
wyraźnie usiłującego wpisać się w manierę Dave'a McKeana i Kenta Williamsa.
Stąd
sięgnięcie z jego strony po technikę kolażu, praktykowaną z wielkim
powodzeniem przez pierwszego z wymienionych plastyków. Niestety w
zestawieniu z nim
Canty nie ma najmniejszych szans, choć i tak zaproponowane przezeń
kompozycje prezentują się co najmniej odkrywczo, zwłaszcza na tle
większości ówczesnych
publikacji DC Comics.
"Niebezpieczne nawyki", choć z pewnością ukazały się u nas stosunkowo
późno, to jednak stanowią doskonałą okazje bliższego przyjrzenia się początkom
kariery Gartha Ennisa, cieszącego się u nas niemałą estymą. Równocześnie
ów fakt nie dyskwalifikuje omawianej opowieści jako rozrywki samej w sobie,
nie tylko dla wielbicieli jego twórczości. Należy jednak żałować, że ów
zbiorek nie trafił do polskich księgarń już w marcu 2005 roku równocześnie
z premierą filmu "Constantine", którego zasadniczy wątek opierał
się właśnie na "Niebezpiecznych nawykach". Rzecz jasna
producenci koncertowo olali ponury klimat opowieści proponując
w zamian efekciarstwo
w manierze typowej dla Hollywood, a i Keanu Reeves kompletnie
nie przystawał do wizerunku niedogolonego pijaczyny w wymientolonym
prochowcu (z drugiej
strony, czego można było spodziewać się w naszych czasach? Kameralnej
przypowiastki o skrajnie bezczelnym Angolu?). Niemniej szkoda,
że
przepuszczono tę okoliczność,
z marketingowego punktu widzenia wybitnie korzystną. Oby sprzedaż
tegoż tomiku okazała się na tyle zadowalająca, by decydenci Egmontu
zdecydowali
się na publikacje dalszych (a może też i wcześniejszych) perypetii
Johna Constantine'a. Przemysław Mazur
"John Constantine, Hellblazer: Niebezpieczne nawyki"
Tytuł oryginału: "John Constantine, Hellblazer: Dangerous Habits".
Scenariusz: Garth Ennis
Szkic: William Simpson
Tusz: Mark Pennington, Tom Sutton, Malcolm Jones III, Mark McKenna, Kim
DeMulder, Stan Woch
Kolory: Tom Ziuko
Okładka wydania zbiorczego: Glenn Fabry
Okładki wydań zeszytowych: Tom Canty
Przekład z języka angielskiego: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont Polska
Wydawca oryginału: DC Comics
Data publikacji wydania polskiego: maj 2008
Czas publikacji wydania amerykańskiego: marzec 1994 roku
Pierwotnie opublikowano na łamach miesięcznika "Hellblazer" nr
41-46 (maj-październik 1991 roku)
Liczba stron: 160
Format: 17 x 26
Cena: 49 zł
Cena wydania amerykańskiego: 14,95 $
| |