|
"Superman": "Doomsday!" (8/95)
Superman
zginął w 1992 roku od ciosów bliżej niezidentyfikowanej istoty zwanej Doomsday.
O tym wydarzeniu można było się dowiedzieć między innymi z wieczornego wydania
Wiadomości - śmierć ikony amerykańskiej popkultury nie mogła ujść uwagi
dziennikarzy przygotowujących ówczesny największy polski dziennik telewizyjny.
Anonsowany oczywiście także przez redakcję TM-Semic zeszyt ukazał się ostatecznie
na naszym rynku w wakacje 1995 roku.
Odliczanie do Dnia Zagłady (imię wspomnianej istoty było imieniem znaczącym)
obfitowało w coraz bardziej krwawe starcia pomiędzy bohaterami z Amerykańskiej
Ligi Sprawiedliwości, a zamaskowanym stworem, którego pochodzenie oraz
intencje do samego końca pozostały nieodkryte. Rzecz wcale nie dodała historii
tajemniczości. Wzbudziła raczej niezadowolenie, poczucie niedosytu, wreszcie
dała do myślenia, że twórcy poszli tak naprawdę po najmniejszej linii oporu,
wystawiając potężnego superbohatera naprzeciw monstrualnego, bezmyślnego
oponenta, którego celem było po prostu niszczenie wszystkiego, co stawało
na jego drodze.
Finał walki o ocalenie świata rozegrał się w Metropolis, mieście Człowieka
ze Stali. Okładający się gdzie i jak popadło przeciwnicy siali spustoszenie
na ulicach, niszczyli wszystko, co znalazło się na ich drodze - dość rzec,
że siła zadawanych przez nich ciosów wywoływała falę uderzeniową rozbijającą
szyby pobliskich budynków. Tak, jak to zostało zapowiedziane wcześniej
przez Supermana, Metropolis było "ostatnim przystankiem" krwiożerczej
bestii, lecz jednocześnie miejscem upadku największego superbohatera w
historii komiksu.
Lecz był to upadek niekoniecznie ciekawie zainscenizowany, niekoniecznie
przemyślany, a już na pewno będący opracowanym z wyrachowaniem przez grupę
decydentów z DC Comics ruchem marketingowym. Słabsza sprzedaż komiksów
za Ocanem wywołała w nich chęć wzburzenia czytelnikami, a uśmiercenie herosa
wydało im się być pomysłem doskonałym.
Jak nie trudno się domyślić, zapowiadana śmierć Supermana wywołała zdecydowane
ożywienie i zainteresowanie serią, a szczególnie odcinkiem, w którym superbohater
dokonywał żywota. Można powiedzieć, że na ówczesny moment było to wydarzenie
bez precedensu, ponieważ nikt wcześniej nie odważył się tknąć żadnej z
ikon komiksu (niedługo potem kręgosłup innego herosa z uniwersum DC, Batmana,
został złamany przez kolejnego bezmyślnego osiłka, Bane'a - znów imię znaczące).
Sprzedaż siedemdziesiątego-piątego zeszytu serii "Superman" okazała
się być bardzo dobra - na zakup zdecydowali się między innymi spekulanci,
którzy spodziewali się niemałego zarobku na ostatnim zeszycie tak popularnego
w Ameryce serialu.
Można sobie teraz wyobrazić, jak duże było ich rozczarowanie, kiedy raptem
po trzymiesięcznej przerwie w publikowaniu serii przygód herosa z wielką
literą "S" na piersi (pogrzeb bohatera miał miejsce od razu po
wydarzeniach z opisywanego zeszytu) do sprzedaży trafiły komiksy stanowiące
początek cyklu "Reign of Supermen", którego celem było przywrócenie
życia właściwemu Człowiekowi ze Stali. O ile samą tę historię, całkiem
atrakcyjnie skomponowaną i wprowadzającą nawet interesujące postaci (jak
chociażby Cyborg), ocenić można nieźle, o tyle cały pomysł na śmierć przyczynił
się do zepsucia rynku - raz oszukany czytelnik stał się podejrzliwy i niechętnie
dałby się "nabrać" na podobne sztuczki po raz kolejny.
Wracając jeszcze do treści, za jubileuszowy zeszyt serii "Superman" był
odpowiedzialny Dan Jurgens, w owym czasie jeden z ważniejszych scenarzystów
i jednocześnie rysownik przygód Człowieka ze Stali. Nie jestem przekonany,
czy właściwie udało mu się ukazać dramaturgię finału całej historii, który
wydaje się być nad wyraz dziecinny, nawet pomimo zdecydowanie dużej ilości
krwi, jaka leje się na jego stronach.
W ogóle, każda ze plansz liczącego standardowe dwudziesta-osiem stron
zeszytu jest pojedynczym rysunkiem, co miało dodać całości rozmachu. Zresztą,
by przygotować czytelnika do tego typu finału, zastosowany został zabieg,
w myśl którego cztery poprzedzające go zeszyty posiadały coraz mniej kadrów
na planszy - od pięciu w "Supermanie" numer 74 do jednego w rzeczonym
numerze. Pomysł może i ciekawy, nie mniej w pewnym stopniu ograniczył on
pole do popisu twórcy, który musiał wyrobić się na narzuconej mu ilości
kadrów - normalnie mając ich do dyspozycji właściwie niezliczoną ilość.
A tak na marginesie, za dwadzieścia-osiem stron objętości polskiego wydania
trzeba było zapłacić tyle samo, co za normalny zeszyt - rzecz nie do przyjęcia
dla niejednego ciułającego na kolejny komiks młodego czytelnika.
Summa summarum, efekt raczej nie zachwycał. Pojedynek między Supermanem
i Doomsdayem pozbawiony został odpowiedniej dramaturgii - scenarzysta najpierw
skupił się na kolejnych razach, mających swego rodzaju monumentalny wydźwięk,
potem trochę rozczulił czytelnika ostatnim pocałunkiem Clarka i Lois, a
następnie pozwolił zadać sobie po ostatnim ciosie obydwu rywalom. Brzmi
to tak samo schematycznie, jakim faktycznie jest.
Tym bardziej z perspektywy czasu pomysł na tego typu epizod wydaje się
być zupełnie chybiony. Cóż, przynajmniej superbohater w czerwono-błękitnym
trykocie może się poszczycić tym, że przeżył swój pogrzeb.
Jakub Syty
"Superman" 8/95 (57)
Tytuł oryginału: "Superman #75: Doomsday!"
Scenariusz i rysunki: Dan Jurgens
Tłumaczenie: Arkadiusz Wróblewski
Wydawca: TM-Semic
Data wydania: 08.1995
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania oryginału: 1992
Liczba stron: 24
Format: 17 x 26
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: kolorowy
Cena: 2,99 zł
| |