Wspomnienie TM-Semic.

 

Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi mi na myśl w odniesieniu do wydawnictwa TM-Semic to wizyta u dentysty. Przyznam, nie jest to może najsympatyczniejsza konotacja, nie mniej w nagrodę za dzielne zachowanie na fotelu w gabinecie stomatologicznym wybrałem sobie w kiosku RUCHu zeszyt "Supermana" numer 4/91 i był to pierwszy komiks z logo SEMIC TM-SYSTEM, jaki trafił do mojej domowej kolekcji.

Okładka z muskularnym i uzbrojonym Bloodsportem trzymającym w jednej z dłoni czerwoną (w przypadku mojego egzemplarza bardziej pomarańczową) pelerynę superbohatera na zawsze zapadnie mi w pamięć, jako początek prawdziwej przygody z amerykańskim komiksem mainstreamowym. Wewnątrz zeszytu znajdował się rozdział poświęcony odkryciu tożsamości Supermana przez Amandę McCoy (powiązany z dotychczas wydanymi zeszytami, rozbudzający apetyt na zapoznanie się z nimi) oraz historia z podtekstem politycznym, nawiązująca do społecznego wymiaru tragedii żołnierzy amerykańskich po wojnie w Wietnamie (wątek silnie eksploatowany w latach osiemdziesiątych).

Oprócz samej treści komiksu, w pamięć zapadł mi fragment listy członków KlubuKomiKsu. Na owy moment liczyła już ona "bagatela" trzysta osób. Choć nigdy nie dołączyłem do tego grona, to jednak każda jej kolejna część pozwalała wierzyć, że grupa miłośników komiksu jest całkiem liczna. Przy okazji, dołączony do zeszytu trójkątny kupon zwrócił moją uwagę na możliwość wygrania komiksowych nagród. Na tamtą chwilę zebranie nawet dziesięciu kuponów wydało mi się niemożliwe, jednak i później nie zdecydowałem się na pocięcie żadnego z zeszytów, chociaż kwestia ta dotyczyła "jedynie" małego fragmentu okładki.

Miesiąc później w kiosku zaopatrzyłem się zarówno w "Supermana" (pierwsza konfrontacja z Brainiaciem, Joker w Metropolis), jak też "Batmana" (tragiczna i niezmiernie przygnębiająca historia "Śmieci", uśmiechnięta postać Człowieka-Nietoperza na tle amerykańskiej flagi) i "Spider-Mana" (charakterystyczna kreska Todda McFarlane’a, Peter przenoszący meble zgodnie ze wskazówkami niezdecydowanej MJ, Wes Cassady posiadający "moc" królika!).

A potem przyszły wakacje, wyjazd za granicę, zakupiony gdzieś w drodze zeszyt "Batmana" 6/91 (moja pierwsza komiksowa konfrontacja Mrocznego Rycerza z Jokerem, a ponadto znajomy z "Władcy gór" wąż Uroboros pojawiający się w szklanej kuli jasnowidzki). Przegapionego wówczas "Supermana" 6/91 (w kiosku jeszcze go nie było) zakupiłem dopiero kilka lat później, choć dzięki uprzejmości kolegi poznałem jej treść całkiem szybko. Zawartą w nim historię kosmicznej podróży Człowieka ze Stali poszukującego własnej tożsamości w bezkresnej galaktyce poszerzyłem całkiem niedawno lekturą zbiorczego wydania "Superman: Exile". To właśnie na przykładzie tego zeszytu doszedłem w przeszłości do druzgoczącego wniosku, że wydawca tnie oryginalne historie, nawet te wyjątkowo dobre, pozostawiając niedosyt w umyśle zapalonego czytelnika.

Już w najbliższym czasie musiałem dokonać wyboru pomiędzy dwoma sztandarowymi tytułami publikowanymi oryginalnie przez DC Comics. Pomimo tego, że mistyczny "Batman" 8/91 do scenariusza Petera Milligana wywarł na mnie niesamowite wrażenie, jednocześnie przerażając, to jednak gdy idąc z wujkiem obok kiosku pewnego niedzielnego przedpołudnia dostrzegłem na wystawie dwa nowe zeszyty "Batmana" i "Supermana", mój przymuszony wybór padł na tytuł z obrońcą Metropolis w tytule, co na długi czas oddzieliło mnie od przygód postrachu przestępców miasta Gotham. Aż do chwili, gdy nabyłem Wydanie Specjalne 2/93, w którym Mroczny Rycerz stanął oko w oko z krwiożerczym Predatorem.

W owym roku do moich rąk trafiły jeszcze inne wydawane przez TM-Semic komiksy, jak chociażby "Transformers" 2/91 (z ubranym w czarny kostium Człowiekiem-Pająkiem) czy "Alf" 3/91 (z zabawną historią "Gdyby Willie Tanner wylądował na Melmaku"), ale uczciwie przyznam, że trudno było pozwolić sobie na zakup kontynuacji większości z nich. Ceny zeszytów nie było wcale tak niskie, jak można by sądzić, stąd niewielkie kieszonkowe dziewięciolatka przekładało się ogromny niedosyt czytelniczy, zwłaszcza w przypadku stale powiększającej się liczby tytułów. Sporadyczne dodatkowe wsparcie finansowe rodziców zawsze było zbyt małe, by zadowolić pragnienia miłośnika historii obrazkowych.

Mijały lata. Wydawnictwo rozwijało skrzydła wprowadzając na rynek i wycofując zeń przeróżne serie, kierując do odbiorców między innymi ciekawą linię Wydań Specjalnych oraz Mega Marveli. O owych czasach prosperity można by długo i namiętnie. A potem przyszedł schyłek działalności, poprzedzony próbą reanimacji - zmiana nazwy na Fun Media. I coś się skończyło. Coś szczególnego.

Gdybym miał podsumować działalność tegoż wydawcy skupiłbym się na dwóch jej elementach. Po pierwsze, za jego pośrednictwem do Polski trafiło mnóstwo komiksów zza oceanu, przeróżnej jakości, jednak pośród nich znalazły się prawdziwe perełki. Komiksy te pozwoliły wielu wyrobić sobie gust czytelniczy, między innymi dzięki możliwości konfrontacji z bliższym nam rynkiem frankofońskim. Po drugie, prowadzenie stałej rubryki kontaktu z czytelnikami wyzwalało w nich poczucie jedności; jedności niespotykanej w dobie przed-internetowej. Pamiętajmy, że nawet obecnie niewiele mediów decyduje się na pozwolenie odbiorcy zabrać głosu w tak wolny sposób, jak to miało miejsce w przypadku wspominanej redakcji.

Wydaje mi się, że komiksy TM-Semic jeszcze przez wiele, wiele lat krążyć będą w drugim i trzecim obiegu, przynosząc wiele frajdy również tym, którzy po komiksy dopiero zaczną sięgać. W dorobku tego wydawcy znajdzie się coś dla każdego prawdziwego miłośnika historii obrazkowych.

Jakub Syty

 

Myślałem, że będzie znacznie łatwiej napisać, czym jest dla mnie TM-Semic.

Czy gdyby nie "TM-Semic" czytałbym komiksy? Z pewnością tak.

Czy gdyby nie "Tm-Semic" znałbym amerykańskich superbohaterów? Na pewno, w końcu znalazłoby się inne wydawnictwo. Wcześniej kilka takich komiksów pokazał nam już As-Editor. Wydawanie amerykańskich superhirołsów w Polsce - to była już tylko kwestia czasu.

Co więc zawdzięczam Tm-Semic? Na pewno dużo mile spędzonego czasu oraz poznanie setek opowieści z amerykańskiego rynku.
A jak się to wszystko dla mnie zaczęło?

Byłem wtedy w liceum. Czytałem komiksy odkąd pamiętam (a w zasadzie odkąd się nauczyłem czytać), ale świadome ich zbieranie rozpocząłem siedem lat wcześniej. Przez te siedem lat nie dorobiłem się jeszcze zbyt wielkiego zbioru. Miałem wtedy około 200 komiksów.

W tamtych latach wychodziło około dwadzieścia komiksów rocznie, jednak udało mi się już odkupić sporo takich z lat 70-tych w antykwariacie lub na wymianie książek w księgarni. Ta wymiana książek to był dosyć "ciekawy" wynalazek. Oddawało się książki/komiksy, których chciało się pozbyć. Były one wyceniane na takim specjalnym stoisku, podobnie jak w antykwariacie (i tak jak tam, nie wszystkie przyniesione rzeczy były naturalnie "kupowane"). Różnica była tylko taka, że nie dostawało się za to pieniędzy, a jedynie karteczkę z kwotą, za jaką można było wybrać sobie coś ze znajdujących się już na miejscu książek. Muszę przyznać, że w ten dość głupi sposób pozbyłem się części swoich komiksów w zamian za inne, które tam znalazłem (długie lata odpokutowywałem swoją głupotę i uzupełniałem straty w kolekcji).

1990 rok rozpoczął się dla mnie dosyć owocnie. Kupiłem już trzy albumy "Thorgala" ("Miasto zaginionego Boga", "Między ziemią i światłem" oraz "Aaricię" z Orbity), drugi albumik "Rorka" (z "Komiksu Fantastyki"), z reedycji piąty zeszyt "Pilota śmigłowca", trzy komiksy z As-Editora ("Conan Sagę", "Elektrę" i "Tomka Grota"), XVIII tomik "Tytusa", dwa "Domany", "Kajko i Kokosza" ("Mirmił w opałach"), podwójny album "Kajtka i Koka" ("Zwariowana wyspa"), dwa pierwsze tomy "Hugo" ("Zaklęcie w fasolę" i "Karzeł z Corneloup") oraz kilka mniej ważnych komiksów (jak "Samotnik", "Bitwa pod Legnicą", Pierścień Tutanchamona" itd.). Był to więc dobry rok. Co mnie bardzo cieszyło, komiksów zaczynało wychodzić coraz więcej. Nawiedzający mnie kilkakrotnie sen, kiedy wchodzę do kiosku Ruchu (takiego znajdującego się w budynku, a nie w budce) i widzę wyłożone kilkanaście nowych zupełnie nieznanych grubych komiksów (chociaż nie na wszystkie mi niestety wystarczało pieniędzy), mógł się w reszcie ziścić. "Orbita" dawała z siebie dużo. W końcu po tylu latach od wydania w "Relaxie" pierwszego albumu "Thorgala" mieliśmy szansę dogonić "Zachód". Te trzy wydane w pół roku albumy bardzo dobrze rokowały. Cenowo było to również nie takie wygórowane. Kosztowały co prawda 5700-6000 zł, ale była to kwota, na którą mogłem sobie w tedy pozwolić z mojego skromnego kieszonkowego. Dodatkowo "Elektra", "Conan" (3000-4000 zł), "Rork" (4900 zł) oraz wydane dwa pierwsze albumy "Hugo" (4500 i 5300 zł) to było to, co "tygrysy lubią najbardziej". Nie spodziewałem się już niczego lepszego.

Idąc więc w piękne czerwcowe popołudnie (po zajęciach w szkole) niezwykle zdziwiłem się widząc w kiosku dwa całkiem nowe i nieznane mi komiksy: "The Amazing Spider-Man" zeszyt 1. oraz "The Punisher" zeszyt 1. Kupiłbym je natychmiast, jednak po bliższym obejrzeniu okazało się, że kosztują - każdy po 9500 zł. To było bardzo drogo. Za tą cenę mogłem mieć dwa niewiele cieńsze, a znacznie większe albumy francuskie (np. "Hugo). To wymagało zastanowienia. Kupiłem więc tylko "Spider-Mana", postać, którą już dobrze znałem z przemyconych z zagranicy amerykańskich wydań. Wydawnictwo było mi całkiem nieznane - "Semic TM-System Codem" - i nie wzbudzało zaufania. W zeszycie tym poznałem również drugą tajemniczą postać z kioskowej witryny - Punishera. Nie był to może komiks świetny, nie był może nawet dobry - jednak na tyle odmienny, że już natychmiast na drugi dzień rano, jeszcze przed zajęciami w szkole, pobiegłem do kiosku, aby kupić "The Punishera". Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo do dzisiaj Frank jest moim ulubionym bohaterem komiksów amerykańskich.

Zewsząd słyszę, "jakie komiksy TM-Semic były tanie". Jest to prawdą, ale tylko w porównaniu do czasów dzisiejszych. W czasach, w których zaczęły wychodzić - był to spory wydatek (szczególnie w porównaniu do innych wtedy wychodzących). Co prawda, inflacja szalała. Ceny kolejnych albumów skakały. Cena Semiców (tak wyjściowo wygórowana) stała przez dłuższy czas na poziomie 9900 zł (do marca 91 roku - 9500, od marca do listopada 91 roku - 9900 zł, dla zeszytów "The Amazing Spider-Man"). Po pewnym czasie TM-Semic przyzwyczaił nas do swoich cen. Inne wydawnictwa odpadły lub znacznie podniosły ceny i zmniejszyły nakłady. Natomiast TM-Semic królował.

Do końca 1990 roku (od czerwca) wyszło w sumie 17 komiksów: sześć "The Amazing Spider-Man", sześć "The Punisher", dwa zeszyty "Goliata" (prehistoryczne przygody sympatycznego bohatera - w sam raz dla młodszych czytelników), jeden zeszyt "The Pink Panther" (Różowa Pantera) oraz pierwsze zeszyty "Supermana" i "Batmana" (komiksowa wersja filmu, wydana jako "Wydanie Specjalne").

W swojej "złotej erze" TM-Semic wydawał ponad dwadzieścia tytułów. Kupowałem praktycznie wszystkie (poza "Muminkami" i "Barbie").

Przez te lata wydano wiele naprawdę dobrych komiksów oraz wiele prawdziwych gniotów. Zapewne, gdyby nie TM-Semic, inne wydawnictwa prędzej czy później większość z tego by wydały. Takiej pewności jednak nie ma. Komiksy wydawane przez to wydawnictwo miały jednak coś, czego gdzie indziej nie było - strony klubowe, rewelacyjnie prowadzone przez Arka Wróblewskiego. Była to cześć komiksu, której nigdy nie pomijałem. Dzięki nim dowiedziałem się o wielu seriach, które aktualnie wychodziły na zachodzie lub niebawem miały wyjść w Polsce. Było to coś, czego mi później bardzo brakowało. W dobie Internetu całkowicie przejęło ich rolę forum dyskusyjne (komiksowe), jednak strony klubowe było to jednak coś zupełnie niepowtarzalnego.

Robert "graves" Góralczyk