|
"All-Star Batman & Robin,
the Boy Wonder"
Cholerny Batman w Mieście Grzechu
Wonder
Woman ukazana jako skrajnie feministyczna despotka o spartańskiej naturze.
Superman, Green Lantern i Plastic Man sportretowani jako nieudolni i żałosni
bożyszcza, niepotrafiący korzystać umiejętnie ze swych nadnaturalnych mocy.
I wreszcie Człowiek-Nietoperz, nieskażony etykietą sadysta, szukający nowych,
coraz bardziej wysublimowanych środków do zadawania bólu bandytom i szubrawcom.
Te i wiele innych wstrząsów czeka nas podczas lektury najnowszego "dzieła" reformatorów
postaci Batmana, Franka Millera i Jima Lee.
"All-Star Batman & Robin, the Boy Wonder" jest komiksem
otwierającym nową linię tytułów DC Comics. Redaktorzy wydawnictwa chcieli
tym samym powtórzyć sukces, który był udziałem architektów uniwersum Ultimate
ze stajni Marvela. Podobnie jak świat wytworzony przez Dom Pomysłów, komiksy
z imprintu "All-Star" miały być tworzone przez najlepszych komiksowych
twórców. Autorzy, dzięki oderwaniu od głównego kontinuum, mogli wydobyć
esencję postaci, która jest bohaterem komiksu. Tak oto miał powstać komiks
dla każdego, ponadczasowy, zawierający w sobie uniwersalną interpretację
najważniejszych kreacji uniwersum DC.
Frank Miller przy realizacji przygód Batmana pod szyldem "All-Star" postanowił
ponadto wypełnić fabularną lukę pomiędzy "Rokiem Pierwszym" a "Powrotem
Mrocznego Rycerza", rozbudowując tym samym swoje uniwersum Mrocznego
Rycerza (w niedawno ożywionym Multiversum owa rzeczywistość znajduje się
na Ziemi-31). W niej fabuła miała skupiać się na Dicku Graysonie, jego
wcieleniu się w rolę Robina, pomagiera Batmana oraz jego inicjacji w mrocznym
świecie Gotham. Wszystko byłoby zapewne w porządku, gdyby scenarzysta "Elektry:
Assassin" dotrzymał wcześniej danego słowa. W rzeczywistości Miller
oszukał fanów, pisząc znaną historię i bohaterów na nowo.
Efekt rozczarowuje. Od drugiego epizodu zapoznajemy się z Batmanem mającym
niewiele wspólnego z mścicielem wyznającym własny kodeks honorowy. "The
Goddamned Batman" (tak go ochrzcili fani za sprawą częstej powtarzalności
przez Millera tego zwrotu w serii) jest niezrównoważonym mścicielem, nie
dbającym o siebie i zachowującym się jak zwierzę. Można go przyrównać do
rozchichotanej hieny, która z satysfakcją rzuca się na swoje ofiary, dotkliwie
raniąc je fizycznie i psychicznie. Protektor jest obojętny wobec ofiar,
surowy w stosunku do protegowanych i pogardliwy względem sprzymierzeńców
w walce ze złem. Ci ostatni nie mogą ścierpieć, że Mroczny Rycerz zna ich
sekretną tożsamość i może wykorzystywać tą wiedzę do swoich potrzeb, kiedy
oni nie wiedzą o nim właściwie nic. Mimo tego, że jest człowiekiem, a co
za tym idzie posiada ludzkie ograniczenia, Miller przedstawia go jako łajdacką
odsłonę nietzscheańskiego übermenscha, pozbawionego słabości, myślącego
kalkulacyjnie, szybko rozpracowującego każdą przeszkodę i wroga. Jest to
maniak posiadający własne poczucie sprawiedliwości, który dawno spadł w
przepaść, nad którą krążył od początku swej krucjaty.
Spoglądając na detale nielogicznej, ociężale toczącej się fabuły, zauważyć
można tęsknotę Millera do zabawy konwencją noir z "Sin City".
Czytelnik podczas przechodzenia z strony na stronę ciągle ma poczucie,
że zamiast ciągnięcia serialu o nietoperzastym superbohaterze scenarzysta
chciałby zrealizować kolejny tom dawno zamkniętej serii. Wystarczy zauważyć
podobieństwo drogi prowadzącej do Gotham City z ścieżką do Basin City.
Pijacka i swawolna atmosfera pubu Black Canary przypomina aurę panującą
w klubie, gdzie Nancy Callahan wykonywała swój taniec. Zarówno Gotham,
jak i cały świat ulegli pewnej degradacji, przez którą są równie brzydsi
i gorsi, co groteskowi. Córka komisarza Gordona z uśmiechem na ustach okłamuje
swojego ojca, że zrobiła zakupy za ciężko zarobione przez nią pieniądze,
tak naprawdę trzymając w plecaku strój Batgirl. Jest zafascynowana nonkonformistyczną
postawą swojego idola w pelerynie, który wydaje się być jedynym ratunkiem
dla świata rządzonego przez fanatycznych głupków i politycznych oszołomów.
Miller, przy użyciu krytyki instytucji społecznych przez Batmana, stara
się po raz kolejny opisać świat, który widzi za oknami, ukazać jego absurdy
i niedorzeczności. Wcześniej robił to jednak z większą elegancją i smakiem.
Przedtem potrafił zaintrygować klimatycznymi momentami narracyjnymi oraz
zapierającymi dech w piersiach scenami pełnych dramatyzmu. Tutaj zaś pokazuje
siebie od najgorszej strony, oferując nic więcej oprócz prymitywnej rozrywki
nasiąkniętej ciężkostrawnym erotyzmem.
Rysunki Jima Lee dla wielu okażą się elementem wybawiającym niedostateczny
scenariusz Millera z opresji. Ja jednak konsekwentnie będę obstawał przy
swoim stanowisku. Według mnie styl rysownika "X-Menów" i "WildC.A.T.S." nijak
się ma do posępnej atmosfery realiów Gotham. Rysownik przenosi do tego
świata swoją celuloidową wrażliwość, atakując oczy odbiorczy wielkimi dwu-stronicowymi
obrazami, w których akcja, testosteron i zęby typów spod ciemnej gwiazdy
leją się strumieniami. Po dłuższej chwili krzykliwe prace Lee stają się
potwornie pretensjonalne i męczące. Jedynym miłym urozmaiceniem ze strony
graficznej są smaczki ukryte tu i ówdzie przez twórców, odwołujące do wcześniejszych
komiksów Franka Millera i ogólnie pojętego mainstreamu. Chociażby w takim
pubie Czarnego Kanarka można odnaleźć dziwnie znajomą greczynkę z czerwoną
chustą na głowie siedzącą obok eleganckiego mężczyzny w czarnych okularach...
Pierwsze dziewięć zeszytów "All-Star Batmana i Robina, Cudownego
Chłopca" można z czystym sumieniem zaliczyć w biografiach Millera
i Lee jako porażkę. Klęska Millera polega na tym, że powodowany zachwytem
Rodriguezem i Tarantino podczas prac nad ekranizacją "Miasta Grzechu" chciał
stworzyć ekscytujący pastisz prezentujący fantazję miejskiego mitu - Batmana
cieszącego się z tego, kim jest, odczuwającego zew natury z zaliczaniem
kolejnych przeskoczonych dachów. Takie rozumowanie można zaliczyć do ironicznych
paradoksów. Według mnie, Batman jest uosobieniem straszydła. Jak człowiek,
który stracił na swoich oczach rodzinę, może odczuwać radość z tego, że
stał się osamotnioną osobą o podwójnej osobowości, przebierającą się za
potwora i realizującą syzyfową krucjatę? To postać cierpiąca, która nigdy
w życiu nie życzyłaby nikomu podobnego do swego losu. Na dodatek Miller
nie do końca zdawał sobie sprawę z różnic, jakie oddzielają medium komiksowe
od filmowego. Gdyby tak było, czytelnik miałby inny stosunek do takich
elementów, jak chociażby udawanie przez Batmana głosu Clinta Eastwooda
czy też słuchanie przez niego utworów Jana Sebastiana Bacha w jaskini.
To samo jest z humorem, który w języku komiksu rządzi się swoimi prawami,
a który jedynie sporadycznie potrafi wywołać uśmiech na twarzy. Porażka
Jima Lee polega zaś na tym, że nigdy nie był stworzony do rysowania opowieści
o Mrocznym Rycerzu. O wiele lepiej sprawowałby się jako ilustrator komiksów
o Supermanie albo jako rysownik swojego autorskiego projektu "WildC.A.T.S.",
który nie tak dawno temu został reaktywowany przez niego wraz z Grantem
Morrisonem. Lee musiał jednak zaniechać projekt z powodu zaległości, jakie
sobie narobił podczas prac nad komiksem "All-Star Batman and Robin,
the Boy Wonder". Według mnie doszło tutaj do wielkiej pomyłki. Ale
z drugiej strony, czemu się tutaj dziwić? W końcu "cholerny Batman" jest
najlepiej sprzedającym się tytułem DC Comics.
Michał Chudoliński
"All-Star Batman and Robin, the Boy Wonder Vol. 1"
Data wydania: czerwiec 2008 (USA)
Wydawnictwo: DC Comics
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Jim Lee
Tusz: Scott Williams
Kolory: Alex Sincalir
Okładka: Jim Lee i Scott Williams
Oprawa: twarda, obwoluta
Papier: kreda
Ilość stron: 240
Cena: $24,99 (wydanie zbiorcze)
| |