|
"Justice League International: Breakdowns"
Kiedy
w Polsce rzuci się hasło "Justice League", przed oczami grona
dzieciaków z miejsca pojawia się obraz popularnej kreskówki "Liga Sprawiedliwych
Bez Limitów", a starsi, dojrzalsi fani komiksu z niechęcią kręcą nosem
nad amerykańską drużyną, będącą w wielu środowiskach symbolem kiczu i braku
smaku. Niestety, popularny serial, który z gruntu rzeczy powinien wykonać
naprawdę dobrą robotę, w praktyce wrzucił Justice League do jednego worka
z innymi tworami Toonami. Co jeszcze gorsze, DC samo strzela sobie gola,
podążając w dalszym ciągu tą ścieżką - bo jak inaczej nazwać wpychanie do
każdego projektu przeznaczonego dla szerszej niż jedynie tabuny komiksiarzy
projektu Johna Stewarta, który przez długi czas odgrywał w zasadzie rolę
postaci wsparcia, jedynie przez krótki moment zdobywając jakąś rolę, jako
Green Lantern Ziemi. Obecna Liga przechodzi taki sam kryzys jak sylwetki
jej założycieli - niektóre stare schematy zdają się być całkowicie wypalone,
bez możliwości dalszej eksploatacji w kreatywny sposób. Czy jednak zawsze
tak było? Czy była kiedyś w historii Liga Sprawiedliwości, która wypełniała
inna rolę niż bycie zbieraniną najbardziej kasowych postaci. Liga, która
składała się z bohaterów posiadających potężny potencjał fabularny, który
wprawny scenarzysta potrafił przekuć w komiksową klasykę. Oczywiście, tego
typu projekt musiał zostać przedstawiony w sposób ironiczny, a to ze względu
na, nie oszukujmy się, mocną umowność tematu. Taką drużyną okazało się być
właśnie legendarne już wśród fanów Justice League International, jedyna
odnoga teamu, która objęła swoim zasięgiem cały świat, co zostało zresztą
mocno uwidocznione w przedstawianych na łamach miesięcznika historiach.
Na czym jeszcze polegała wyjątkowość tej drużyny? W tym, że powstała praktycznie
przez przypadek. Jak wspomina sam Keith Giffen na łamach wstępu do wydania
zbiorczego, bezpośrednio po Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach został
on zaangażowany do projektu, którego celem miało być powstanie nowej wersji
Justice League. Niestety, a może na szczęście, z miejsca spotkał się on
ze znacznymi problemami. Koniec lat osiemdziesiątych to okres wielkich
zawirowań, kiedy to mnogość postaci przechodziło znaczne zmiany mające
na celu odcięcie ich całkowicie od srebrnoerowych korzeni. Wiązało się
to oczywiście z potrzebą stworzenia nowych originów, a także nowych opowieści,
które miałyby się stać kamieniami milowymi ich żywotów. Stąd tez taki Superman,
który musiał produkować się w swoich własnych magazynach, nie mógł sobie
pozwolić na chwilę urlopu. Podobny problem występował w przypadku sporej
gromady innych bardziej znanych herosów, stąd też Giffen do spółki z J.M
DeMatteisem porwali się na pozornie szaleńczą ideę - postanowili oprzeć
się przy tworzeniu nowej Ligi Sprawiedliwości o postacie, które ówczesnemu
czytelnikowi mogły wydawać się zupełnie obce - taki np. Booster Gold, obecnie
grający pierwsze skrzypce we własnej, rewelacyjnej serii, w tym okresie
był bohaterem zupełnie marginalnym. Podobnie wyglądała sprawa z innymi
członkami zespołu - były to postacie, które zaliczyły już kiedyś występ
w uniwersum DC, jednak nigdy nie miały okazji przebić się do tak zwanej "śmietanki".
Początkowo skład przechodził ciągłe zmiany, a i później sytuacja nie stała
się zbyt ustabilizowana. W między czasie doszło do rozbicia Ligi na dwie
samodzielne odnogi - JL America i JL Europe. Mimo ciągłych wymian poszczególnych
członków, jedna osoba pozostawała niewzruszoną - Maxwell Lord, założyciel
Ligi, człowiek, w którym narodziła się idea jednej formacji, która broniłaby
świata pod kuratelą Organizacji Narodów Zjednoczonych (tak, mówimy o tym
samym Maxie Lordzie wykorzystanym później w Infinite Crisis jako szef Checkmate).
To właśnie jego sylwetka zdawała się być spoiwem łączącym często niepotrafiących
dogadać się ze sobą członków.
Piętnaście numerów to naprawdę dużo, nawet jak na mocno rozwlekłe mainstreamowi
standardy. Co prawda, nie raz i nie dwa można spotkać się z kilkudziesięciu-numerowymi
eventami, jednak jeśli brać pod uwagę pojedyncze historie, to "Breakdowns" cechuje
się naprawdę potężną objętością. Dzięki tak ogromnej długości Keith Giffen
mógł sobie pozwolić na podsumowanie całej swojej dotychczasowej twórczości.
Niestety, "Breakdowns" jest również zakończeniem pewnej koncepcji
tworzenia opowieści o drużynie. Wraz z Giffenem, dla którego była to ostatnia
historia, odeszły specyficzny humor, luz i świeżość cechujące dotychczasowe
opowieści o drużynie. Od tej pory kolejni twórcy, z Danem Jurgensem i Markiem
Waidem na czele, starali się upoważnić serię, co niestety nie wyszło jej
na zdrowie. Skupmy się jednak na "Rozłamach" - historii nieco
zapomnianej, a jednak z pewnością jednej z najlepszych w annałach Ligi
Sprawiedliwości.
"Breakdowns" to tak naprawdę historia, w której bez problemu
można wyszczególnić trzy mniejsze opowieści. Te w komplecie dają ogromną,
wielowątkową sagę, spajającą wszystkie dotychczasowe losy obu drużyn -
zarówno Justice League America jak Justice League Europe. Lawiną wywołującą
wszystkie wydarzenia okazuje się być postrzelenie wspomnianego już Maxa
Lorda. To właśnie jego sylwetka i autorytet sprawiała, że Liga mogła działać
na nietypowych, mocno wariackich papierach. W momencie, kiedy trafia on
na szpitalne łóżko w stanie śpiączki, JLI traci swoją ostatnią linię ochronną.
W tym momencie Narody Zjednoczone postanawiają zabrać się za tą drużynę
i sprawić, żeby "była godna Maxa Lorda". Jak łatwo domyśleć się,
dla niektórych postaci szykują się ciężkie czasy...
Nowa władza od razu postanawia przerobić drużynę pod swoją modłę. Ambasador
Heimlich ledwo obejmuje posadę kuratora nad zespołem, zaczyna robić czystki
. Zajęły one praktycznie dwa numery i stanowią chyba jedne z najciekawszych
scen, jakimi może się poszczycić seria. Sposób, w jaki Niemiec pozbywa
się poszczególnych członków (a konkretnie Elongated Mana, Captaina Atoma,
Ice i Blue Beetla) został wspaniale ukazany. Dialogi podczas tych scen
pełne są gierek słownych, a Heimlich okazuje się być prawdziwym mistrzem
dyplomacji - człowiekiem, który potrafi wmanewrować bohaterów w ślepy zaułek
dyskusji, gdzie nie ma już miejsca na ich argumentację. Pełne humoru dialogi
okazują się być dla co poniektórych herosów prawdziwym ciosem. Co więcej,
ambasador zdaje się tuszować wszelkie ślady w sprawie Maxa - ślady prowadzące
nigdzie indziej jak do znanej wszystkim fanom serii Blayli...
Sam początek historii wtłacza nam zależności, jakie panują w politycznej
sferze uniwersum DC. Ogromną rolę odgrywają tutaj pozornie niewielkie państwa
pokroju Blayli, rządzonej twardą ręką przez Queen Bee, terrorystkę, która
dzięki swoim specjalnym feromonom jest w stanie kierować wolą otaczających
ją mężczyzn. Przedstawiona zostaje struktura rządząca tym kraju, a na scenie
pojawia się nowy gracz - Summan Harjavti, będący bratem zabitego Rumanna
i pragnący zemścić się za śmierć brata, który zginął z ręki królowej, oraz
przejąć należną mu władzę. Wątek blaylanski to chyba najciekawsza część
całej opowieści - pełna spisków, zdrad, knowań. Poszczególni członkowie
Global Guardians pracują dla różnych mocodawców, wyrzutkowie z Ligi przygotowują
ofensywę w celu odkrycia prawdy związanej z zamachem na Lorda, dochodzi
do starcia między nimi a wysłanymi przez Narody Zjednoczone ich dawnymi
towarzyszami. Ostatecznie okazuje się, że to właśnie Harjavti zlecił zabicie
dawnego szefa Ligi, jednocześnie to on zostaje głównym wygranym całej intrygi
- zabija Queen Bee oraz przejmuje władze w Blayli, ku wielkiej aprobacie
ONZ, które jeszcze niedawno pełnym sercem popierało kobietę. Co więcej,
Heimlich okazuje się być jednym ze sług Królowej Pszczoły, w związku z
czym wszelkie podjęte przez niego względem JLI decyzje tracą na ważności.
Czy jednak będzie miało to pozytywny wpływ na dalszą kolej losów zespołu?
Swoista druga część prezentuje problemy zespołu, który niestety w wyniku
zawieruchy związanej z blaylańskimi wydarzeniami zostaje rozwiązany. Oczywiście,
bohaterowie nie poddają się łatwo i postanawiają działać na własną rękę.
Mimo wszystko nie mogło odbyć się bez serii sentymentalnych scenek, podczas
których zaprezentowane zostało przywiązanie, jakim poszczególni supoerherosi
darzą drużynę. O dziwo, mimo pewnej patetyczności i melancholii odsłony
te w znakomity sposób wpasowują się w typowo humorystyczną konwencję. Taki
kontrast owocuje wspaniałym efektem końcowym, który dość mocno wżera się
w świadomość fana. Ted starający się o przyjęcie do teamu prowadzonego
przez dawnego przyjaciela, Boostera Golda i byłą żonę Maxa Lorda, Ice i
Fire które postanawiają wreszcie wykorzystać ofertę składaną im przez firmy
zajmujące się modelingiem czy Major Glory przygotowujący zupę dla biedaków
- wszystko to pokazuje, że ci bohaterowie tak naprawdę potrafią być tylko
herosami. Nie są w stanie znaleźć sobie miejsca na świecie i uporządkować
życia. Te tragiczne wnioski zostały jednak podlane sporą dawką śmiechu,
jednak jest to śmiech przez łzy - wywołujący bardziej swego rodzaju zadumę
niż dobry nastrój. Ironiczne podejście Giffena okazuje się być mieczem
obosiecznym - w momencie, kiedy trzeba odłożyć kostiumy na wieszak i zacząć
normalnie żyć herosi okazują się być jednostkami absolutnie nieprzystosowanymi
do współczesności.
Kolejna ważna cechą JLI jest sposób, w jaki twórcy podeszli do problemu
pensji dla herosów - to chyba jedyny przykład drużyny, w której kwestia
finansowa odgrywałaby aż tak ważną rolę. Scenarzyści zawsze bardzo nie
lubili tego tematu - bezinteresowność bohaterów była jednym z dogmatów
komiksowego świata. No bo wyobraźcie sobie Supermana stojącego w kolejce
w celu odebrania przelewu... Odarcie Ligi z patosu pozwoliło na bardziej
życiowe podejście do wielu spraw. W związku z tym oczywiście zaczęły się
dodatkowe problemy - kto miałby się zająć finansowaniem takiego zespołu.
W momencie, w którym ONZ porzucił kuratelę nad drużyną, jej dalsze istnienie
stanęło pod znakiem zapytania.
Oczywiście, tego typu historia musiała również dostać parę efektownych
scen akcji, przeznaczonych dla spragnionej emocji i wrażeń rzeszy czytelniczej.
Igrzyska ludowi przynosi Despero - kosmita, który od samego początku walczył
z przeróżnymi odsłonami Ligi Sprawiedliwości (warto go zapamiętać jako
jednego z pierwszych przeciwników oryginalnego składu), będąc nie lada
przeciwnikiem dla każdej z nich. Teraz wraca na Ziemię i pragnie słodkiego
smaku zemsty... Nuda. Jednak nie ma co narzekać - kilku-numerowe, przydługawe
starcie z tym przeciwnikiem okazało się być całkiem przyjemną lekturą,
z masą najróżniejszych postaci i wydarzeń. Pojawia się miedzy innymi sam
Manga Khan, kosmiczny handlarz, a także Konglomerat i jego przywódca, Michael "Booster
Gold" Carter, który jeszcze raz staje do boju ramię w ramie ze starą
drużyną. Ostatecznie jednak to nie siła mięśni a intelekt sprawią, ze możliwe
będzie pokonanie stwora. Samo rozwiązanie starcia jest naprawdę pomysłowe
i warte osobistego poznania, do czego szczerze zachęcam.
Z pewnością najdziwniejszą, najbardziej pokręconą i wymagającą dobrej
znajomości wydarzeń z poprzednich historii rodem z tego miesięcznika jest
zakończenie, w którym to na przestrzeni kilku numerów mamy okazję poznać
historię powrotu do świata żywych Maxa Lorda, który budzi się zdrowiuteńki
ze swojej przydługiej śpiączki. Jak się okazuje, to nie jedyny powrót,
z jakim będą musieli zmierzyć się bohaterowie. Do gry wracają także Extremists,
drużyna, która z pewnością należy do jednych z najciekawszych koncepcji
podczas wydawania serii Justice League Europe. Żeby dobrze poznać ich historię,
trzeba regularnie śledzić ligowe tytuły - początku ich wątku można dopatrywać
się już w drugim numerze "Justice League" (serii, której tytuł
zmieniono na "Justice League International", żeby potem przemianować
na Justice "League America" - ogólnie nazewnictwo jest wielkim
problemem dla każdego kto chce dogłębnie poznać historie tej wersji Ligi).
Dość tutaj powiedzieć, że jest to grupa robotów dowodzona przez potężnego
psionika, Dreamslayera. Technologia i magia to mieszanka wybuchowa, jednak
do tego twórcy zdążyli już przyzwyczaić wiernych czytelników. To właśnie
ten złoczyńca okazuję się być tym, który uratował życie Maxa Lorda - równocześnie
jednak przejął jego ciało.
Końcówka ogólnie jest bardzo trudna do pojęcia dla kogoś, kto po raz pierwszy
mierzy się z tą serią - pojawia się tutaj mnóstwo miejsc, wydarzeń i wątków,
które zaznaczyły już swoją obecność. Ostateczne starcie odbywa się na płaszczyźnie
zarówno rzeczywistej, jak i mentalnej, a zanim dobro ostatecznie wygra,
po raz kolejny będziemy świadkami starcia członków Ligi z własnymi towarzyszami,
którzy zostali zwerbowani przez Dreamslayera do nowych Extermists, a także
wymordowana zostanie cała wyspa Bogu ducha winnych tubylców. Nie obejdzie
się również bez śmierci i poświęcenia. Ogólnie można powiedzieć, że zakończenie
jest niemal praktycznie perfekcyjne, jednak jego urok, polegający na masie
nawiązań i smaczków nie przemówi do laika - wyraźnie widać, ze postawiono
tutaj raczej na starych wyjadaczy.
Zresztą, to właśnie owe smaczki i nawiązania do poprzednich opowieści
są tym, co najlepsze w tej historii. Giffen wyraźnie chciał w swojej ostatniej
historii zmieścić wszystko, co tylko mógł. Udało mu się, ze świecą szukać
wątku czy postaci, która nie pojawiłaby się tutaj choćby na parę kadrów.
Przed odejściem z miesięcznika scenarzysta postanowił skończyć wszystko,
co zaczął i zrobił to w iście monumentalnym stylu. Pojawienie się Ligi
Sprawiedliwości Antarktydy w pierwszym numerze zwiastuje masę zabawy i
satysfakcji wszystkim fanom, którzy mogą się rozkoszować odejściem w naprawdę
wielkim stylu. Żal, ze nie wszyscy scenarzyści potrafią odejść w tak wspaniały
sposób, sprzątając po sobie i zostawiając następcą czystą kartę, na której
maja szansę zgodnie z własną wyobraźnią, nie martwiąc się mnogością niepotrzebnych
pozostałości po poprzedniku.
Co więcej, twórca poszedł o krok dalej - doprowadził do ostatecznego rozwiązania
swojego zespołu. Co prawda nie na długo (Dan Jurgens bardzo szybko sformował
nową formację) jednak w ten sposób oficjalnie zakończona została pewna
epoka. Wspomniany przed chwila scenarzysta zrobił później coś niewybaczalnego
- wprowadził do składu Supermana, żeby bardzo szybko dołożyć jeszcze do
formacji Wonder Woman. Jak wiec widać, bezpośrednio po "Breakdowns" Liga
przeżyła ogromne zmiany, które niestety sprawiły, ze seria straciła świeżość
i powoli zaczęła grzęznąć w marazmie fabularnym, mimo kilku ciekawych pomysłów
na odratowanie klimatu poprzedniczki. Jednak pomimo nich całość nigdy już
nie uzyskała takiej popularności. Stało się mniej śmiesznie, o wiele poważniejsze,
jednak równocześnie... o wiele mniej przyjemnie. Dlatego tez każdego, kto
czyta obecne fatalne scenariusze McDuffiego w jego runie do "Justice
League America" i patrzy na nie z zażenowaniem odsyłam, żeby odkurzyć
tą starą historię i zobaczyć, że naprawdę można podejść do tematu inaczej,
w mniej oklepany sposób.
Artur Skowroński "Justice League International: Breakdowns"
Scenariusz: Keith Giffen (fabuła), Gerard Jones, J.M. DeMatties
Rysunki: Keith Giffen (szkice), Darick Robertson, Chris Wozniak
Zawartość:
Justice League America #53 (August 1991): [Breakdowns Part 1] "Blown
Away"
Justice League Europe #29 (August 1991): [Breakdowns Part 2] "Turning
and Turning"
Justice League America #54 (September 1991): [Breakdowns Part 3] "The
Boot!"
Justice League Europe #30 (September 1991): [Breakdowns Part 4] "The
Widening Gyre"
Justice League America #55 (October 1991): "Breakdowns Part 5: Bialya
Blues"
Justice League Europe #31 (October 1991): "Breakdowns Part 6: Things
Fall Apart"
Justice League America #56 (November 1991): [Breakdowns Part 7] "Look
Homeward Leaguers"
Justice League Europe #32 (November 1991): "Breakdowns Part 8: The
Center Cannot Hold"
Justice League America #57 (December 1991): [Breakdowns Part 9] "The
Descent of... Despero"
Justice League Europe #33 (December 1991): "Breakdowns Part 10: Mere
Anarchy"
Justice League America #58 (January 1992): "Breakdowns Part 11: Mayhem"
Justice League Europe #34 (January 1992): "Breakdowns Part 12: Blood-Dimmed
Tide"
Justice League America #59 (February 1992): "Breakdowns Part 13: Ex-Factor"
Justice League Europe #35 (February 1992): "Breakdowns Part 14: The
Ceremony of Innocence"
Justice League America #60 (March 1992): [Breakdowns Part 15] "Swansong"
Justice League Europe #36 (March 1992): "Breakdowns: Postscript (Part
16 of 15)"
Stron: 22 x 16 zeszytów
Cena: $1 x 16 zeszytów
| |