|
"Ultimate X-Men" Briana
K. Vaughana
Po
sukcesie "Ultimate Spider-Mana", będącego uwspółcześnioną
wersją przygód pajęczaka, nieobarczoną kilkuset odcinkami historii,
naturalnym krokiem było wystartowanie z kolejnym popularnym tytułem
pod szyldem Ultimate. Scenarzystą nowej wersji "X-men",
bo o nich mowa, początkowo również miał być Brian Michael Bendis,
lecz nie chciał się on podjąć tego zadania tłumacząc, że mógłby
nie podołać wyzwaniom związanym z prowadzeniem serii opowiadającej
o grupie postaci. Zamiast niego zatrudniono Marka Millara, który
pomimo kompletnej nieznajomości świata mutantów, świetnie sobie
poradził z początkiem serii. Po trzydziestu-jeden odcinkach i
dwuodcinkowym epizodzie Chucka Austena, na rok pałeczkę przejął
wspomniany wcześniej Brian Bendis, który skoncentrował się głównie
na postaci Wolverinea, wspomagając go dobrze sobie znanymi Spider-manem
i Daredevilem, podczas gdy reszta X-men stanowiła tło dla ich
potyczki z członkami Weapon X. Druga historia już bardziej przypominała
komiks o grupie mutantów, a nie zwykły team-up. Bendis wprowadził
w niej konkurencyjną dla Instytutu Xaviera grupę Emmy Frost wraz
z całą gamą nowych postaci. Zeszyt z numerem 46 zwiastował nadejście
nowego twórcy - Briana K. Vaughana, dla którego to dość spory
przeskok z dużo mniej popularnych tytułów, takich jak "Mystique"
czy "Runaways" (przynajmniej, jeśli chodzi o jego pracę
dla Marvela).
Bendis
zostawił "Ultimate X-men" w dość ciekawym momencie.
Bez Beasta, który zmarł w trakcie potyczek ze Strażnikami (Sentinels)
oraz sporą grupką nowych mutantów z Emmą Frost na czele. Vaughan
już w pierwszej historii, pt. "Tempest", robi porządek
po poprzedniku, bardzo inteligentnie odsuwając kilka w danym momencie
mniej potrzebnych, acz perspektywicznych postaci (Alex Summers,
Emma Frost) i zajmując się reakcją X-men na śmierć Hanka McCoya.
Głównie Storm, która była z nim najbardziej związana. Zmiana designu
tej postaci przy okazji żałoby fajnie nawiązuje do czasów, gdy
Storm z 616 (oryginalnego uniwersum) nosiła irokeza. Te kilka
zeszytów, a właściwie cały run Vaughana przynosi serii coś, czego
trochę brakowało w poprzednich runach koncentrujących się głównie
na akcji i potyczkach pomiędzy bohaterami i łotrami wspomaganymi
przez okazjonalny tajny spisek. X-men znowu zaczęli przypominać
to, czym byli w początkach swojej historii - grupę bliskich sobie
przyjaciół, można by nawet rzec rodzinę. Mutanci mieszkają razem,
razem przeżywają dramaty i szczęśliwe chwile, kochają, bawią się,
nienawidzą, kłócą się i wspierają w ciężkich chwilach. To wszystko
oparte jest głównie na starannie budowanych charakterach i relacjach
między nimi, które akurat temu scenarzyście zawsze wychodziły
nieźle. Nie inaczej jest i tutaj. Choćby wspomnianą wcześniej
Storm, od depresji i "angstu" ratuje Kurt, do spółki
z Wolverinem. Ta dwójka (Ororo i Logan) ma również swoje kilka
minut, gdy w zeszytach #59-60 walczy z niedobitkami Weapon X i
demonami z przeszłości Storm (nowa wersja Lady Deathstrike), a
na gruzach poprzednich związków budują nowy, bardzo wiarygodny
i naturalny. Dziw bierze, że nikt wcześniej nie wpadł na pomysł
zbliżenia tych dwóch postaci.
Dużo bardziej chaotyczne i mniej trwałe romanse stają się domeną
najmłodszych X-men - Icemana, Shadowcat i Rogue. W ten trójkąt
miłosny wkracza się Gambit, który porywa ostatnią z w/w na zlecenie
bliźniąt Fenris - mutantów stojących na czele ogromnej korporacji,
pragnących dominacji homo superior poprzez rozwój gospodarczy.
I tutaj pojawia się jeden z największych problemów nowego uniwersum
- zmiany vs. utrzymanie status quo. Każdy scenarzysta podchodzi
do tego inaczej. Jak dotąd ideałem jest Bendis, który odwala świetna
robotę w "Ultimate Spider-Manie", idealnie balansując
na linii nowe/stare. W "Ultimate X-men" jak dotąd wychodziło
to nieźle. Romans Gambita i Rogue nawet będąc kalką tego z "Uncanny
X-men" byłby do przyjęcia, gdyby nie sposób jego wprowadzenia.
Pojawił się zdecydowanie za szybko (to dopiero drugi występ Gambita
w serii i pierwsze spotkanie z Rogue). Jakby od niechcenia, prawie
bez żadnych wcześniejszych sygnałów. Ot, wpada Remy, porywa Marian
i mamy "wirujący seks". Wypadło to zupełnie nieprzekonywująco.
Wątek ten został, na szczęście, definitywnie zamknięty w pierwszym
Annualu serii (wydanym między zeszytami #62 i #63) przy użyciu
mojego ulubionego przeciwnika mutantów - Juggernauta, który przy
okazji pozbył się hełmu robiącego z niego "gejowską torpedę"
(wyjątkowo trafna opinia nt. designu wyszperana gdzieś w otchłani
internetu) i zyskał interesującą przeszłość, która daje szansę
na jakąś ciekawą historię z jego udziałem w przyszłości. Nie zmienia
to faktu, że zeszyty #50-53 pod wspólnym tytułem "Cry Wolf"
to raczej słabsza część runu.
Wracając
do zmian w stosunku do 616 nie można zapomnieć o nowej wersji
Mr. Sinistera. Z naukowca, którego strój zawsze budził u mnie
lekceważący uśmieszek zrobiono umięśnionego wytatuowanego twardziela,
który zabija młodych mutantów. Zamiast miszmaszu zdolności posiadanych
przez oryginał dostała mu się umiejętność hipnotycznych sugestii
i bycie widzialnym jedynie gołym okiem (czyli niewidzialnym dla
kamer itp.). Potrafi być naprawdę przerażający, gdy rozprawia
się z kolejnymi bezradnymi mutantami lub gdy bezkarnie wpada nocą
do posiadłości Instytutu Xaviera, by dostarczyć kolejnych ofiar
swojemu Panu - Apocalypse. Warto też wspomnieć, że wygłasza w
mojej opinii jedną z bardziej pamiętnych kwestii w serii ("Ruszamy
na spotkanie jedynego godnego przeciwnika wielkiego Charlesa Xaviera
- Schodów!").
Kolejnym dobrym pomysłem (z dobrym wykonaniem) jest konwersja
Longshota, pochodząca z kraju Genosha, który nie toleruje mutantów.
Oskarżony o zabójstwo wpływowego polityka, zamiast na szafot trafia
do reality show Mojo Adamsa. Niczym Ice T w "Surviving the
Game" albo Arnold Schwarzenegger w "The Running Man"
zostaje zwierzyną i co jakiś czas nasyłani są na niego łowcy,
którzy mają poważne problemy z upolowaniem mutanta naginającego
prawdopodobieństwo na swoją korzyść. Oczywiście takie wydarzenia
nie mogły pozostać niezauważone przez X-men, głównie młodszych,
którzy pomimo sprzeciwu Xaviera i starszych stażem kolegów decydują
się ruszyć na ratunek koledze w potrzebie, a my dostajemy kolejną
niezłą historię.
Ostatnia
historia, pt. "Magnetic North", bardzo zgrabnie łączy
niektóre wcześniej pozaczynane wątki oraz wraca do pomysłów z
runu Bendisa. Powraca Emma Frost i jej szkoła dla mutantów, do
której uczęszcza m.in. Polaris, mająca zdolności takie jak Magneto.
Niestety nie ma nad nimi tak dobrej kontroli i po spowodowaniu
tragedii trafia do celi głęboko pod Triskelionem, zajmowanej już
przez mistrza magnetyzmu. W tym samym czasie Bractwo chce odbić
Magneto, podopieczni Emmy Frost - Polaris, a X-men i Ultimates
stają im na drodze, co niewątpliwie stanowi wybuchowe zakończenie
runu Briana K. Vaughana.
Przy tym Magneto nie jest już tym samym oszołomem, co w zeszytach
Millara z początku serii. Vaughan zrobił z niego dobrze skonstruowanego
superzłoczyńcę. Jest chłodny, groźny, potężny, ale przy tym niesamowicie
charyzmatyczny. Jego światopogląd zaczyna stanowić ciekawą alternatywę
dla wizji Charlesa Xaviera i poza niektórymi mutantami, których
zdołał do siebie przekonać, może wydać się również atrakcyjny
dla czytelnika. Szczególnie biorąc pod uwagę, że Profesor X w
wersji Ultimate ma znacznie niższe standardy etyczne niż jego
odpowiednik. W pięćdziesiątym-ósmym zeszycie jest to świetnie
zademonstrowane. To odrębna od reszty opowieść, w której Charles
znajduje się w banku napadniętym przez mutanta o pseudonimie Syndicate.
Telepaci mają to do siebie, że ciężko ich wykorzystywać nie dając
im zbyt wielkiej mocy, ani nie robiąc z nich debili, którzy męczą
się z przeciwnikami zamiast unieszkodliwić ich panel po tym jak
się pojawią. Tutaj Xavier nie mógł skorzystać z pełni swojej mocy
(wrodzona odporność Syndicatea), ale i nie musiał, bo w uniwersum
Ultimate jest również świetnym manipulatorem, który potrafi być
bardzo sugestywny i naginać rzeczywistość dla swoich (zapewne
szczytnych) celów. Niekoniecznie przy użyciu swoich mocy. Nie
jestem dokładnym znawcą oryginalnego uniwersum, ale wydaje mi
się, że moralne dylematy wiążące się z wykorzystaniem telepatii
nie były eksploatowane zbyt często. Wielka szkoda, bo to bardzo
ciekawy temat.
Run Vaughana początkowo miał trwać tylko przez cztery zeszyty,
ale Bryan Singer, mający go zastąpić, miał zbyt wiele obowiązków.
Dobrze się stało, bo po niezłym początku seria wyraźnie złapała
zadyszkę i potrzebowała solidnego scenariusza. Dokładnie taki
został nam dostarczony. Nie jest to klasyk, do którego czytelnik
będzie wielokrotnie wracał, ale po prostu kawałek dobrego zespołowego
komiksu superbhaterskiego. Najważniejszy jest powrót do korzeni
i stworzenia z X-men prawdziwej drużyny z wyrazistymi postaciami.
Ważne jest też w miarę równomierne rozłożenie "czasu antenowego"
pomiędzy poszczególnych jej członków. Każdy ma swoje pięć minut.
Vaughan wprowadził też kilka wątków i postaci dających niezłe
możliwości na przyszłość (Sinister/Apocalypse, zakończenie "Magnetic
North", relacje Juggernaut/Rogue). Wielka szkoda, że nie
pracował nad serią jeszcze dłużej. Kierownictwo Marvela chciało,
by kontynuował swą pracę, ale autor nie wyraził takiej chęci.
Jego miejsce na dłuższy czas zajął Robert Kirkman, który niestety
popsuł wiele, za bardzo zbliżając serię do oryginału (pomimo zarzekania
się, że tego nie zrobi!), wprowadzając stada nowych mutantów,
demolując życiorysy bohaterów z dłuższym stażem i dokonując niezbyt
udanego mariażu kilku ważniejszych historii z lat osiemdziesiątych
i dziewięćdziesiątych z oryginalnych "X-men" (m.in.
Phoenix Saga, Age of Apocalypse, nadejście Cablea z przyszłości).
Nie zmienia to jednak faktu, że run Briana Vaughana wspomaganego
przez rysunki świetnych, Stuarta Immoena i Stevea Dillona oraz
niezłych, Andyego Kuberta, Toma Raneya i Brandona Petersona,
jest jednym z jaśniejszych momentów odświeżonej wersji przygód
mutantów. Wraz z pierwszymi dwunastoma zeszytami Marka Millara
i #41 Bendisa to zdecydowanie najlepsza część serii.
Konrad Dębowski
Wydania zbiorcze (miękka oprawa):
- Ultimate X-men Vol. 9 : The Tempest (Ultimate
X-men #46-49)
- Ultimate X-men Vol. 10 : Cry Wolf (Ultimate
X-men #50-53)
- Ultimate X-men Vol. 11 : The Most Dangerous
Game (Ultimate X-men # 54-57)
- Ultimate X-men Vol. 12: Hard Lessons (Ultimate
X-men # 58-60, Ultimate X-men Annual #1 [Annual można również
znaleźć w Ultimate Annuals Vol. 1])
- Ultimate X-men Vol.13: Magnetic North (Ultimate
X-men # 61-65)
Wydania zbiorcze (twarda oprawa):
- Ultimate X-men Vol. 5 (Ultimate X-men #46-57
+ dodatki)
- Ultimate X-men Vol. 6 (Ultimate X-men # 58-65,
Ultimate X-men # 1/2, Ultimate X-men Annual #1 + dodatki)
| |