|
"The Mask",
czyli w poszukiwaniu antybohatera
Tytuł
tegoż tekstu nie jest przypadkowy, bowiem znana przede wszystkim
za sprawą filmowej adaptacji z 1994 roku postać Maski to efekt
zapotrzebowania na komiksową osobowość skrajnie różną od większości
bohaterów dokazujących w amerykańskich komiksach.
Wspominał o tym sam pomysłodawca cyklu, Mike Richardson,
wskazując jako źródło swej inspiracji m.in. znakomicie wszystkim
znanego Jokera, jak też trzecioligową, choć na swój sposób interesującą
postać znaną jako Creeper. Znużenie zbyt dalece ujednoliconymi
charakterologicznie "superhero" dało o sobie znać już
znacznie wcześniej, o czym świadczy zaistnienie takich "zakapiorów",
jak Ghost Rider czy Judge Dredd. Niemniej upłynęło niemało czasu,
nim przeznaczone dla dojrzalszych czytelników, zazwyczaj drastyczne
w swej formule opowieści, bez większych przeszkód trafiły na księgarskie
półki. Przewartościowanie doby lat osiemdziesiątych o dziwo korzystnie
wpłynęło na rozwój tej gałęzi komiksowego przemysłu, co skwapliwie
wykorzystali liczni twórcy, a wśród nich wspominany chwile temu
scenarzysta. Już w roku 1982 wpadł on na pomysł dalece wyrastającego
ponad superbohaterski standard osobnika, którego pierwotna wersja
ujrzała światło dzienne dopiero trzy lata później na łamach niskonakładowego
magazynu "APA-5". Niebawem, już jako Masque, zaistniała
w innym czasopiśmie - "Dark Horse Presents" (po raz
pierwszy w numerze dziesiątym). Ta wiele mówiąca nazwa jasno wskazuje,
z jakim to wydawnictwem związane będą losy tej postaci.
Jej twórca nie był jednak zachwycony wynikami współpracy
z Markiem Badgerem oscylującym powierzonego mu bohatera w zbyt
dalece upolitycznionym kierunku. Nie taki był zamysł Richardsona,
stąd na kolejny swój debiut Maska musiał oczekiwać do roku 1989,
gdy zaangażowani do tegoż projektu John Arcudi i Doug Mahnke zrealizowali
mini-serię z udziałem "rewitalizowanego" wcielenia tej
postaci dla efemerycznego magazynu "Mayhem", wydawanego
nomen omen pod szyldem Dark Horse. Tym razem realizatorzy ściśle
podporządkowali się wytycznym pomysłodawcy, dając początek znanej
obecnie wersji Maski.
Rzecz
traktowała o niejakim Stanleyu Ipkissie, który w przypływie dobrego
humoru nabył w prezencie dla swej dziewczyny specyficzną, jadeitową
maskę. Jak można się domyślić, ów niewiadomego pochodzenia artefakt
prędko wniósł do jego życia mnóstwo zamieszania, bowiem za jego
sprawą lekko flegmatyczny Stan okazjonalnie przeistaczał się w
zielonogłowego humanoida o niemal nieograniczonych możliwościach.
Mimo, że ów bohater deklarował chęć "zwalczania zła"
i takich tam czynności charakterystycznych dla herosów głównego
nurtu, to jednak prędko dały o sobie znać jego osobiste animozje
i kompleksy podsycane przez obdarzoną samoistną, niewątpliwie
specyficzną osobowością, Maskę. Lokalne zbiry prędko przekonały
się o skuteczności nietypowego "nuworysza", a i stróżom
prawa nieźle się oberwało. Maska, początkowo nazwany przez media
"Wielkim Łbem" ("Big Head") z fantazją i rozmachem
spuszczał łomot niemal każdemu, kto stanął na jego drodze dając
tym samym dowód, że porównywanie go do sztampowych altruistów
w pelerynach, to kompletne nieporozumienie. Niebawem okazało się,
że jadeitowe cacko nie jest, jak również mogłoby się pierwotnie
wydawać, przypisane jednej postaci. Stąd na łamach tej mini-serii
zmieniło właściciela (czy może raczej - nosiciela) jeszcze dwukrotnie.
A to nie koniec...
Czy Maskę z kart tegoż komiksu można określić mianem antybohatera?
Z pewnością tak, choć trudno wybyć się dlań pewnej dozy sympatii.
Jest to bowiem postać o drapieżnym, ale i na swój sposób urokliwym
wizerunku. Okrucieństwo miesza się z groteską, a specyficzny,
wisielczy humor jedynie pogłębia to odczucie. Przy okazji pozwala
nabrać dystansu wobec momentami aż nazbyt poważnych i pompatycznych
fabuł rodem z miesięczników DC i Marvela. Sytuujące się na pograniczu
karykatury i w miarę detalicznego realizmu ilustracje Douga Mahnkea,
a przy tym dopełnione nieco "landrynkowatą" kolorystyką,
idealnie komponują się z wymową scenariusza. W przypadku zastosowania
pogłębionego realizmu bez anatomicznych fanaberii rysownika, fabuła
prawdopodobnie nabrałaby cech zbyt dalece dosłownych, a to mogłoby
spowodować odczucie dysonansu wobec, co tu kryć, momentami okrutnych
scen. A to z kolei, zwłaszcza w dobie pierwodruku (czyli w czasach
przed wyczynami Lobo) być może spotkałoby się ze zniesmaczeniem
czytelników, wciąż jeszcze nie gotowych na tak drastyczne opowieści.
Jednakże dzięki udanej stylistyce graficznej uniknięto tegoż ryzyka.
I co więcej, formuła postaci, pomimo rychłego likwidacji magazynu
"Mayhem", spotkała się z więcej niż przychylnym przyjęciem.
Niebawem cztero-częściowa mini-seria doczekała się nie tylko kolejnych
wydań zbiorczych (w 1991 i omawiane z 1993 roku), ale też licznych
kontynuacji, spośród których jedna trafiła nawet nad Wisłę ("Lobo
vs. The Mask" - jako "Top Komiks" nr 4/1999). Wspominana
na początku adaptacja filmowa (w reżyserii Chucka Russella) okazała
się umiarkowanym sukcesem toteż zaniechano wszelkich prób kontynuacji
(aż do czasu "Son of the Mask" z 2005 roku - dop. red.).
Zaistniał za to serial animowany, choć podobnie jak w przypadku
wersji kinowej tu również zatracono krwistość i brutalność pierwowzoru,
co rzecz jasna wymusiły względy natury komercyjnej. Maska być
może nie zyskał tak znacznej popularności jak mogłoby się to wydawać,
niemniej dawne opowieści z jego udziałem wciąż są wznawiane, a
na bieżąco powstają także całkowicie nowe fabuły. Stąd fani tejże
postaci mogą być raczej spokojni o jej przyszłość.
Przemysław Mazur
"The Mask: The Collection"
Scenariusz: John Arcudi
Szkic, tusz i kolory: Doug Mahnke
Liternictwo: David Jackson
Wydawca: Dark Horse Comics
Czas publikcji wydania zbiorczego: sierpień 1993
Pierwotnie opublikowano na łamach magazynu "Mayhem"
nr 1-4 w 1989
Format: 17 x 26 cm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Liczba stron: 160
Cena: $14,5
| |