|
"Jedi vs Sith"
Na czym polega fenomen "Gwiezdnych Wojen", że to uniwersum jest do tego stopnia rozwijane przez masę różnorakich, mniej lub bardziej zdolnych twórców? Na pewno przyczyną jest tutaj potężna machina marketingowa, którą udało się stworzyć Georgowi Lucasowi. Jednak żeby takowa mogła się wykreować, musiał powstać popyt na eksploracje tego świata. Co go wytworzyło? Na pewno ważnym czynnikiem była aura tajemnicy, która otaczała poszczególne epizody. Znakomitym aspektem było stworzenia najpierw środkowej trylogii (choć z jej numeracją historia nie jest już tak prosta), co wyraźnie sugerowało, że będzie ciąg dalszy. Stąd też warto przypomnieć sobie, jaki szum wywołała informacja o tym, że kręcona jest trylogia będąca prequelem oryginalnej. Nie pamiętam, żeby z jakimkolwiek innym filmem udało się powtórzyć taki sukces medialny. Czy jednak "Epizod I" sprostał oczekiwaniom? Chyba nie. Jednak my, fani, zawdzięczamy mu bardzo wiele. Nie dość, że na nowo pobudził on zainteresowanie Bardzo Odległą Galaktyką, to jeszcze dał początek masie nowych, lepszych lub gorszych wątków, które do tej pory są motywami przewodnimi większości dziejących się dziś w EU wydarzeń. Jednak to chyba nowelizacja tego filmu przyniosła najcenniejszą "zdobycz". To właśnie ona na nowo wyklarowała koncepcję Sithów, ich ideologii i zakonu. To właśnie tam po raz pierwszy wspomniane były takie postacie jak Darth Ruin czy słynne "Rule of Two", zasada, która miała zapewnić Sithom przetrwanie na marginesie społeczeństwa i odrodzenie zakonu. Jej twórca, Darth Bane, był Lordem Sith, który postanowił zrestrukturyzować mocno skostniałą organizacje, jaką bez wątpienia było w owych czasach "Bractwo Sith". O jego losach pisano już przed "Jedi vs Sith", w opowiadaniu "Bane z Sithów" K. J. Andersona.
Pierwszy, pobieżny kontakt z komiksem może być jak najbardziej negatywny. Wystarczy rzucić okiem na okładkę (zwłaszcza w wypadku wydania zbiorczego w miękkiej oprawie), aby nie jedną osoba dostała odruchu wymiotnego. Manga - i to manga w wydaniu amerykańskim. Styl kojarzący się z pozycjami pokroju "W.I.T.C.H" czy też innymi "Odlotowymi Agentkami". Nie oszukujmy się - zwykle tego typu ilustracje ozdabiają serie typowo dziecięce, bez jakichś dużych aspiracji. Co więcej, bohaterami zdają się być (i rzeczywiście są) dzieci. I to dzieci latające z mieczami świetlnymi. Pierwsza myśl - badziew pokroju Młodych Rycerzy Jedi. Co więcej, sam tytuł... Boże, kto nazywa komiks "Jedi vs Sith"... Jak więc widać, pierwsze wrażenie negatywne, i to bardzo. Jednak wystarczyło tylko otworzyć pierwszą stronę, aby niechęć przerodziła się w zainteresowanie, które już wkrótce ustąpi miejsca podekscytowaniu. Darko Macan stworzył komiks bardzo wierny bazowej koncepcji George'a Lucasa, stworzył prawdziwą kosmiczną baśń. Pod cukierkową szatą graficzną autorowi udało się przemycić bardzo wiele z pomysłów braci Grimm - klimat jest mroczny, fabuła brutalna mimo całej przyjętej stylistyki, a rycerze Jedi... Obraz użytkowników mocy w opowieści jest bardzo nietypowy.
Nawet podczas słynnych Wojen Klonów, gdzie Jedi otrzymali stopnie generalskie, nigdy nie udało się uczynić z zakonu tak stricte militarnej organizacji, jak w tym komiksie. Przypominają pod tym względem zwykłą średniowieczną armię, tyle że zamiast w kawałki żelastwa, uzbrojoną w miecze świetlne, a zamiast rumaków dosiadający gwiezdnych skuterów. Obraz jest bardzo ciekawy, chociaż nie przypomina on w żadnym razie tego, co widzieliśmy chociażby w "Tales of the Jedi" dziejących się kilka tysięcy lat wcześniej. Nareszcie Jedi są rycerzami zakonnymi w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Kwintesencją całego tego podejścia jest z pewnością odsiecz Farafalli, który przybywa do pokonanych Jedi swoim okrętem... powietrznym! Każdy, kto lubi zarówno "Gwiezdne Wojny", jak i opowieści o błędnych, walczących ze złem rycerzach pokroju Bractwa Okrągłego Stołu będzie naprawdę wniebowzięty.
Pamiętacie "Epizod I" i małego Anakina szczerze wierzącego w nieśmiertelność Jedi? Główny bohater tego komiksu, Darovid, to postać bardzo zbliżona właśnie do młodego Skywalkera. Od dziecka pasjonujący się opowieściami o rycerzach walczących ze złem galaktyki, kiedy dowiaduje się, że ma szanse zostać jednym z nich, jest po prostu wniebowzięty. Jednak spotkanie z realizmem świata weryfikuje w znacznym stopniu dziecięce marzenia i sprawia, że bohater zaczyna nieco inaczej patrzeć na całą wojnę. Na ciemną stronę pcha go zrozumienie faktu, że jego idole tak naprawdę są zbieraniną honorowych, acz bardzo przeciętnych ludzi, którzy z jakichś tam wyroków boskich zostali obdarzeni mocą. Co więcej, dla niektórych nie jest ona darem, a przekleństwem, można tutaj przywołać choćby postać Percivala (zresztą, jego imię to kolejne nawiązanie do rycerskiej tradycji). Jak łatwo Darovit (zwany imieniem Tomcat) daje się zwieść pozorem lepszej, bardziej odpowiadającej młodemu człowiekowi drogi Sithów, w której mniej jest honorowej, bohaterskiej otoczki, a więcej pragmatycznego życia. Jednocześnie jednak okazuje się, że i druga strona dała wciągnąć się w tą baśniową grę i zachowywać w zupełnie nieprzewidywalny sposób...
O ile fabuła komiksu jest dość standardowa, wyraźnie nawiązująca do rycerskich eposów, to prawdziwą jego siłę stanowią bohaterowie. Każy z nich, od Lorda Kopecza, poprzez Bane'a a na kuzynce głównego bohatera, Zannah, kończąc mają świetny charakter i są znakomicie przedstawione. Nie ma tu miejsca na słabo rozrysowane postacie, każda z nich jest w swój sposób oryginalna i niezwykła, a jeśli nawet niektóre bywają chwilami naiwne, to jednak autor potrafił przemycić te momenty w taki sposób żeby nie kłuły one zbytnio w oczy. Muszę powiedzieć, że chyba żaden inny komiks "Gwiezdne Wojny" nie ma tak zróżnicowanej galerii bohaterów, a zwroty akcji z ich udziałem chwilami potrafią szczerze zadziwić.
Co do rysunków, to początkowo warstwa graficzna może być ciężka do przełknięcia, zwłaszcza przez bardziej antagonistycznych przeciwników mangi, jednak ogólnie kontrast między cukierkową oprawa a dość brutalną mroczna fabułą daje bardzo dobry efekt. Rysunki są bardzo dobre w swojej klasie, szczegółowe, a mimika twarzy świetnie oddaje emocje poszczególnych bohaterów. Jedyną jej wadą jest to, że może zachęcić do lektury dzieci, a niektóre momenty tego komiksu nieszczególnie się dla nich nadają (wbrew pozorom jest mocniejszy od powszechnie krytykowanych brutalnych kreskówek).
Podsumowując, "Jedi vs Sith" to lektura obowiązkowa dla każdego fana kochającego Starą Republikę. Mamy tu nieco inne spojrzenie na ten okres, jednak wszystkie najważniejsze jego cechy - prezentacja okresu świetności zarówno Jedi, jak i Sithów - są tutaj jak najbardziej obecne. Myślę, że rozczarowanych z lektury nie będzie.
Artur "Articles" Skowroński
"Jedi vs Sith"
Scenariusz: Darko Macan
Rysunki: Ramon F. Bachs
Kolor: Chris Blythe
Wydawca: Dark Horse Comics
Data publikacji: 2002
Stron: 144
Okładka: miękka
Cena: $17,95
| |