Trzy spojrzenia na Daniela Clowesa
Czyli pesymizm na prochach
"I hereby apologize to each and every reader."
D. Clowes
Niewielu jest autorów o tak świeżym spojrzeniu i ostrym jak brzytwa komentarzu rzeczywistości. Daniel Clowes jest jednym z moich ulubionych twórców, więc nadszedł w końcu czas, by i jemu poświęcić dłuższy tekst. Znany przede wszystkim z trzech wspaniałych albumów - "Ghostworld", "David Boring" i "Like a Velvet Glove Cast in Iron", na przestrzeni lat wydał także sporo mniej znanych, lecz równie wartych uwagi komiksów.
Siłą, być może tajemnicą sukcesu Clowesa, jest skondensowana struktura utworów, wynikająca z ich pierwotnej publikacji na łamach autorskiego periodyku Eightball. Krótko mówiąc, w komiksach Clowesa nie ma dłużyzn, każda plansza, niemal każdy kadr przynoszą nowe gagi, celne spostrzeżenia, nieoczekiwane zwroty lub po prostu wzruszające sceny. Mimo całego swojego pesymizmu i cynizmu, komiksy Clowesa są dla mnie wartościowe nie tylko za względu na to, że świetnie się je czyta, ale także z uwagi na ukazywanie prawdziwych emocji, bez lukrowanej otoczki obecnej na co dzień w mediach. W niewielkich dawkach jest to rzeczywiście odświeżające.
Wszystko to autor otacza nieco szokującą dawką surrealizmu, który świetnie lokuje się w realiach przedstawionego świata. Dziwne stwory zaludniające kartki komiksów Clowesa w połączeniu z niesamowitymi wydarzeniami, jakie mają tu miejsce, pozwalają myśleć, że sam autor nie stroni od różnych poszerzających percepcję specyfików, co nawet nie byłoby dziwne biorąc pod uwagę jego artystyczny background.
Bo dla Clowesa, komiks to nie zabawa lub sposób na życie, to sposób realizacji życiowej misji i powołania - sztuki. A jeśli przy okazji pokaże nam kilka prawd o kondycji współczesnego człowieka - tym lepiej. Przyjrzyjmy się kilku spośród jego komiksów, o których w "KaZecie" jeszcze nie pisaliśmy.
"Twentieth Century Eightball"
Wydawnictwo: Fantagraphics Books
Data publikacji: sierpień 2002
Liczba stron: 104
Cena: $19
Tytuł tego albumu, właściwie antologii starszych komiksów autora, wynika z nostalgii za minionym wiekiem dwudziestym, kiedy byliśmy piękni i młodzi, a komiksy bardziej zabawne i mniej egzystencjalne. I w tym tkwi siła kolekcji niepowiązanej żadną spójną koncepcją, niepoukładanej w jakimś szczególnym porządku, ale wciąż bardzo dobrej, równej, choć może nie tak przełomowej, jak kompletne historie rysownika.
Ciekawostką tego komiksu jest fakt, że od okładki po spis treści, od wstępu po notkę o autorze, wszystko tu jest pod postacią komiksu. Nawet kod paskowy z tyłu okładki jest wkomponowany w historię komiksową jako obraz o wymowie sprzeciwiającej się kulturze konsumpcji. Co ciekawe temat konsumpcjonimzu został potraktowany jako pretekst prezentacji zupełnie innego dzieła, a mianowicie szczoteczki do zębów w przypomnianej tu nowelce "Art School Confidential", która stała się podstawą scenariusza filmu o tym samym tytule z udziałem Johna Malkovitcha.
Spośród innych moich ulubionych nowelek jest świetna "Cool Your Jets" traktująca w przewrotny sposób o niemożliwości stworzenia udanego związku ze współczesną amerykańską kobietą. Jednak najbardziej rozbawiła mnie i zapadła w pamięć kompletnie bezsensowna historyjka, a właściwie pasek na pół strony "Grip Glutz and Shamrock Squid". Czegoś tak absurdalnie głupiego i zarazem śmiesznego jeszcze nie widziałem - Clowes dorysował do tego jeszcze 6 pasków i wszystko trafiło razem na dwie ostatnie plansze komiksu.
Widzieliście kiedyś album ze stronami numerowanymi od zera? Tutaj na stronie zerowej (czyli na drugiej stronie okładki) zaczyna się komiks "Little Enid" - bonus dorzucony z okazji wydania tego albumu poświęcony bez wątpienia dzieciństwu głównej bohaterki "Ghostworld". Świetne uzupełnienie tego popularnego komiksu. Zresztą historia "Squirrel Girl and Candy-Pants" wydaje się być zapowiedzią "Ghostworld" i pokazuje jak nośnym tematem mogą być perypetie dwóch zwyczajnych (no może nie całkiem) nastolatek.
Sam autor pojawia się osobiście w wielu spośród zaprezentowanych historii, zabieg, z którego później Clowes całkowicie zrezygnował, w moim przekonaniu słusznie, jednak w tych wczesnych opowieściach sprawdza się dość dobrze.
Poza tym w komiksie pojawiają się odwołania do innych komiksów autora, w dwóch historiach pojawia się Dan Pussey (patrz dalsza część tego tekstu), dwie inne są poświęcone LLoyowi LLewellynowi.
Całościowo - jest to znakomite uzupełnienie późniejszej twórczości autora, ale przestrzegam przed rozpoczęciem od tej pozycji znajomości z Clowesem, bo przedstawione tu opowieści nie dają wyobrażenia o pełni jego potencjału.
"Ice Haven"
Wydawnictwo: Pantheon Books
Data publikacji: czerwiec 2005
Liczba stron: 92
Cena: $18.95
"Ice Haven" to najbardziej obyczajowy komiks Clowesa - w porządku, to samo można powiedzieć o "Ghostworld", ale tam wszystko było pokazane z perspektywy młodych dziewcząt, więc obyczajowość była okrojona do życia nastolatek. Tutaj mamy przekrój poprzeczny małego amerykańskiego miasteczka, ze wszystkimi irytującymi autochtonami, którzy za nic nie chcą utworzyć tkanki społecznej i wygląda na to, że mieszkają obok siebie tylko z konieczności.
To przedstawienie pozornej sielanki, jako ciągłego poszukiwania sensu egzystencji i nadanie życiu znaczenia w miejscu, które wydaję się antonimem tego słowa, prowadzi do wielu zabawnych i wielu tragicznych sytuacji i daje autorowi okazję do bezosobowej krytyki wielu uciążliwych zjawisk i postaw. Zaczynając od krytyków komiksowych, którym mocno się dostaje w trakcie rozmowy Harry'ego Nayborsa - dość przemądrzałego, lecz sympatycznego eksperta (doskonale tłumaczy istotę komiksu we wstępie) z detektywem Amesem, odpowiedzialnym za odszukanie zaginionego chłopca - Davida Goldberga.
Choć komiks ma nadaną formę kryminału, czytelnik próbuje bowiem rozwiązać zagadkę porwania (morderstwa?), to jednak w dalszej perspektywie jest to komiks o sile nośnej sztuki. Clowes stawia pytanie - jak w dzisiejszej rzeczywistości targanej wiekopomnymi wydarzeniami, ociekających dosłownością i wyreżyserowaną ekspresją, artysta może przebić się do świadomości społecznej? Odpowiedź, jaką stawia pół-żartem na ostatniej planszy, aż mrozi krew w żyłach.
Clowes jest bezlitosny w swoim piętnowaniumałomiasteczkowych wartości, najlepszym przykładem jest tu pozorne małżeństwo Violet i Penroda - zagubionej dziewczyny szukającej wsparcia i nieśmiałego chłopaka niepotrafiącego wyrazić swojej opinii, które tak naprawdę niczego w ich życiu nie zmienia, pokazując tylko jak bardzo są od siebie odlegli.
Graficznie autor trochę eksperymentuje, co przy pobieżnym kartkowaniu książeczki stwarza wrażenie nie do końca spójnej historii. Jednak, choć rysownik sięga po różne techniki i środki wyrazu, przez różne alegorie i retrospekcje prowadzi cały czas czytelnika w dobrze określonym kierunku i tomik czyta się dość gładko, mimo tematyki, powiedzmy, niezapierającej tchu w piersiach.
Końcowa ocena tego komiksu jest w moim przypadku dość ambiwalentna. Przesłanie jest dość czytelne, forma atrakcyjna, jednak autor nie wyszedł daleko poza rzeczy, które zaprezentował już wcześniej. Z pewnością warto ten album przeczytać, nie spodziewam się jednak, że zostanie włączony do kanonu clowesowych klasyków.
"Pussey!"
Wydawca: Fantagraphics Books
Data publikacji: luty 2006
Liczba stron: 56
Cena: 9,95$
Ostatnim wydanym, jak dotąd, komiksem Daniela Clowesa jest "Pussey!" - bohater, który pojawił się już w "20th Century 8-ball" tym razem doczekał się własnej książki. Jakoś tak jest, że ci ambitniejsi amerykańscy twórcy łatwiej mają w Europie, nie dziwi mnie więc, że ten album kupiłem we francuskojęzycznym wydaniu, nakładem Rackham za 13 euro, informacje podane w nagłówku zaczerpnąłem zaś z internetu.
"Pussey!" to powrót Clowesa na niwę czarnego humoru. Główny bohater to niestrudzony rysownik komiksowego mainstreamu, prominentny przedstawiciel tzw. "złotej ery", główny rozgrywający i as w rękawie nowopowstałego wydawnictwa Infinity Comics.
Autor bezlitośnie wyszydza najbardziej prymitywne aspekty komiksowej twórczości, nie gardząc po drodze stereotypem, ale wyczuwa się w tym też pewną nutkę sympatii, o co nietrudno, gdyż w dzieciństwie Clowes sam zaliczał się do fanów "elfów, ninja i superbohaterów". Szybko z tego wyrósł a wtedy okazało się, że komiksowe realia zawładnęły kulturą masową, na ekranach kin i w grach komputerowych, na billboardach i w telewizyjnych serialach - wszędzie królują pogardzani niegdyś herosi, którzy egzystowali sobie dotąd spokojnie na granicy powszechnej percepcji, tolerowani choć niepoważni.
W takich okolicznościach komiksowy świat został obdarowany "Pusseyem", trochę tak jak świat filmowy polską "Superprodukcją" Machulskiego. Mamy tu kpiny z różnych aspektów komiksowego świata, poczynając od niedojrzałych emocjonalnie trzydziesto-parolatków, skrytych fantazji homoseksualnych, twórczą miałkością i brakiem pomysłów autorów, itp. Zarysowany jest wątek finansowy, w aspekcie zarówno przymierania głodem twórców i wyzysku przez edytorów, jak również zupełnie nieuzasadnionych krociowych profitów dla tej garstki nielicznych, którym udało się zaistnieć w świadomości publicznej.
Przedstawione tu odpryski komiksowego mainstreamu są znakomite, choć autor unika podawania istniejących w rzeczywistości tytułów. Stąd karty "Pusseya" wypełniają "Luke Cage", "The Horny Gnome", "Muscle-Master", "Infinity Hombre" czy też mój osobisty faworyt "Bloodrealm of the Dragonbeast". Tytułowy Pussey jest tak przesiąknięty nurtem, który reprezentuje, że kiedy poproszą go o narysowanie plakatu na walentynki, narysuje łotra strzelającego z oczu w budynek.
Jednym z piękniejszych wątków jest ten, kiedy Pussey gnany miłością do zafascynowanej twórczością "indy" nauczycielki, postanawia sam zostać przedstawicielem tego gatunku. Nietrudno zgadnąć jak się dalej historia potoczyła, ale zetknięcie środowiska ekscentrycznych twórców ze światem bezrefleksyjnego rzemiosła i odtwórczej maniery pozwala Clowesowi wyszydzić obie strony barykady. Nawiasem mówiąc - ten gość musi mieć naprawdę mocno nagrabione w "środowisku".
Kiedy młody Dan Pussey (imiennik Clowesa) prezentuje swoje dokonania undergrounowemu wydawcy, a ten jest zachwycony sposobem w jaki rysownik oddał banalność, naiwność i prymitywizm podrzędnego gatunku, Pussey skromnie odpowiada, że miało to być skrzyżowanie "Batmana" i "Star Trek". Tę scenę powinien ujrzeć każdy fan komiksu superbohaterskiego, ja sam niejedną łzę uroniłem ze śmiechu.
A ile radości przynosi wątek przerysowywania kadrów z wcześniej wydanych komiksów, albo wątek handlarzy kupujących po 10 egzemplarzy, żeby je zakisić o odsprzedać z zyskiem w przyszłości, albo wątek konwentów komiksowych i typów, którzy na nich bywają. A zaznaczam, że w USA te kwestie są rozwinięte daleko bardziej niż u nas. Clowes materiału miałby pewnie na jeszcze 3 takie tomiki, ale litościwie pozbawił życia swojego protagonistę na końcu, więc pozostaje nam z niecierpliwością oczekiwać na jego następny, zupełnie inny album.
I najwyższy czas już byłby na to, właściwie...
Arek Królak
O tych komiksach Clowesa już pisaliśmy:
David Boring
2003_09
2006_01
Ghostworld
2004_08
2007_01
Like a Velvet Glove Cast in Iron
2006_01
Caricature
2006_01
|