|
"Strażnicy"
Alan Moore nie miał zbyt wiele szczęścia do ekranizacji swoich komiksów. Zrażony przeniesieniem na ekran "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów" i "From Hell" postanowił zdecydowanie odcinać się od kolejnych adaptacji swoich utworów.
Brytyjski autor uchodzi za ekstrawaganckiego twórcę często nazywanego szarlatanem. Nie można mu jednak odmówić niebywałej łatwości, z jaką przenosi na papier kolejne rewelacyjne pomysły. Nic dziwnego, że Hollywood od lat upomina się o jego scenariusze. "Strażnicy" to komiksowa biblia, album, bez którego trudno sobie wyobrazić obecny kształt powieści graficznych. Doskonale oddają ludzki strach przed nuklearną zagładą, wojną ostateczną, ale również dyskredytują pewne niuanse i konwencje głęboko zakorzenione w uniwersum superbohaterów. Prezentowana w albumie historia to przeciwieństwo amerykańskiego snu, koszmar, z którego trudno się obudzić, a jaki mógłby się wydarzyć.
"Strażnicy" udowodnili, że komiks może podejmować poważne tematy i nie musi traktować wyłącznie o herosach prowadzących beztroskie życie. Za maskami kryją się ludzie z całkiem sporym bagażem problemów, wątpliwościami i grzeszkami na koncie. Błądzić to naturalna kolej rzeczy, szczególnie w przypadku podejmowania kontrowersyjnych decyzji. Nie można zrobić omletu, nie rozbijając kilku jajek. Snyder stworzył mroczne, brutalne i bezkompromisowe dzieło, okraszone widowiskowymi, lecz nie nachalnymi efektami specjalnymi. Nie jest to film dla ludzi o słabych nerwach, nie brakuje w nim krwawych scen.
Dzieło Moore'a i Gibbonsa to dystopijna opowieść osadzona w alternatywnej rzeczywistości. Mamy Amerykę połowy lat '80 ubiegłego stulecia. Wojna w Wietnamie okazała się wielkim sukcesem dla prezydenta Richarda Nixona (jego kreacja w filmie to karykatura męża stanu), który został wybrany na trzecią kadencję. W pierwszej scenie poznajemy jedną z centralnych postaci - Komedianta, którego śmierć, niczym klocek domina, rozpoczyna ciąg wydarzeń, wobec których pozostali Strażnicy nie mogą pozostać obojętni. A wskazówki zegara nieubłaganie odliczają czas do nadchodzącej apokalipsy.
Fabuła obrazu Snydera biegnie dwutorowo - na pierwszym planie śledzimy wydarzenia wraz z kolejnymi wpisami w dzienniku Rorschacha, a ponadto widzimy wiele scen retrospekcyjnych i wspomnień z życia każdego z tytułowych bohaterów. Przeplatają się one ze sobą w istotnych momentach, a chyba najlepiej taki melanż wypada podczas pogrzebu w strugach deszczu. W sekwencji otwierającej film reżyser zawarł krótką charakterystykę pierwszych Gwardzistów (zdecydowanie wolę oryginalną nazwę Minutemen). W rewelacyjnej scenie maluje ich losy w barwach satyry i ironii, trafnie demaskując zachowania herosów. Szkoda, że w takim tonie nie zostało utrzymane więcej scen z filmu.
Wraz z ustawą o zdelegalizowaniu działalności bohaterów nastały dla nich ciężkie czasy. Większość z nich udała się na emeryturę, pozostali przyjęli rządowe posady, a nieliczni, wzorem Rorschacha, zaszyli się w mrokach Nowego Jorku, kontynuując walkę z bezprawiem. Moore, a w ślad za nim Snyder, pokazują ludzką stronę bohaterstwa. Z biegiem czasu nastąpiła deformacja poglądów zamaskowanych mścicieli, a w konsekwencji granica prawa stała się niebezpiecznie płynna. Powoli zaczęli upodabniać się do swoich antagonistów, wychodząc z założenia, że przemoc można zwalczać tylko przemocą, nie bacząc na konsekwencje.
Snyderowi na początku realizacji dzieła zarzucono, iż wybrał do ról Strażników mało znanych aktorów - wyrobników, rzemieślników zamiast postawić na sławy światowego formatu. Czy angaż znanych postaci kina, czy showbiznesu byłby w stanie odmienić oblicze filmu? Nie, w samym komiksie przy okazji postaci Rorschacha pada stwierdzenie, że wygląda on lepiej w masce niż bez niej. Aktorstwo w "Strażnikach" jest poprawne, jednak na tym polu nie oczekujmy wielkich fajerwerków. Od samego początku sympatię u widza wywołuje Rorschach, bezkompromisowy, brutalny, kierujący się własnym kodeksem moralnym, twardym, ale sprawiedliwym. Na plus można zaliczyć występ Crudupa jako oschłego i znudzonego problemami ludzkości Dr Manhattana, stanowiącego straszak antywojenny. Pozytywne odczucia, mimo trudnego charakteru, wzbudza także Komediant. Cyniczny i bezpośredni, nigdy nie należał do świętoszków, jednakże jego osądy są szczere i niezwykle trafne. Pozostali - Nocny Puchacz, Laurie Jupiter i Ozymandiasz wypadają blado, odstając poziomem od wspomnianej trójki. Z tych wielu wątków przeniesionych na ekran zabrakło mi jednego znaczącego smaczku - nikotynowego nałogu Laurie, który podkreślałby kolejną słabostkę bohaterów, a zarazem byłby świetnym źródłem dowcipów (tak samo jak wspomnienie o jej polskich korzeniach).
Snyder długo upierał się przy dłuższej wersji filmu, zdając sobie sprawę, że materiału do pokazania ma nawet na dwie produkcje. Stworzył obraz niezwykle wierny komiksowemu pierwowzorowi - co posiada swoje wady i zalety. Po pierwsze osoby zaznajomione z dziełem Moore'a w pewnym momencie mogą poczuć się znużone. Wprawdzie napięcie nie spada poniżej przyzwoitego minimum, jednakże dla czytelnika komiksu wszystko jest jasne od początku. Nie ma elementu zaskoczenia, pozostaje tylko obserwacja jak przełożono kolejne kadry na celuloid. Po drugie, nieznajomości komiksowego pierwowzoru może wywołać nieco zamieszania i zdezorientowania, powodując szybką niechęć do prawie trzygodzinnego maratonu.
Na plus wybija się dbałość twórców o detale, reżyser nie pozwolił, aby żaden z istotnych wątków umknął jego uwadze. Kolorystykę i stylistykę filmu wiernie zaczerpnięto z albumu. Nic jednak nie jest w stanie zastąpić kunsztownych plansz Gibbonsa. Muzyka została dostosowana do portretowanej epoki, a twórcy inspirowali się piosenkami wspomnianymi przez Moore'a w komiksie.
W moim odczuciu walki były przesadnie za długie, a także zbyt często posiłkowano się scenami ukazującymi akcję w zwolnionym tempie. Nie udało się do końca utrzymać w filmie mrocznego klimatu kryminału. Kiedy z ekranu znika postać Rorschacha, ton opowieści ulega zmianie. "Strażnicy" nie należą do utworów łatwych w odbiorze, tym bardziej drobiazgowa ekranizacja nie przemówi do wszystkich widzów.
Dzieło Snydera to jedna z najważniejszych produkcji bieżącego roku, ale czy najlepsza adaptacja komiksu wszechczasów? Raczej nie, poprzeczka podniesiona przez "Mrocznego Rycerza" wisi nadal niezagrożona, ale Snyder zrobił ku niej kolejny ważny krok. Do trzech razy sztuka Zack, następnym razem będziesz już bezkonkurencyjny.
Marcin Andrys
Tekst powstał dla Magazynu KZ oraz portalu
"Strażnicy"
Na podstawie komiksu "Watchmen" Alana Moore'a (scenariusz) i Dave'a Gibbonsa (rysunek)
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz: Alex Tse, David Hayter
Obsada: Malin Akerman - Laurie Jupiter alias Silk Spectre II, Billy Crudup - Jon Osterman alias Dr Manhattan, Matthew Goode - Adrian Veidt alias Ozymandias, Jackie Earle Haley - Walter Kovacs alias Rorschach, Jeffrey Dean Morgan - Edward Blake alias The Comedian, Patrick Wilson - Dan Dreiberg alias Nite Owl II, Carla Gugino - Sally Jupiter alias Silk Spectre, Matt Frewer - Moloch, Stephen McHattie - Hollis Mason alias Nite Owl I, Laura Mennell - Janey Plater
Muzyka: Tyler Bates
Zdjęcia: Larry Fong
Montaż: William Hoy
Kostiumy: Kym Barrett, Michael Wilkinson
Czas trwania: 163 minuty
| |