|
The Spirit - Historia
Druga połowa lat trzydziestych minionego wieku zaowocowała niespotykanym dotąd zainteresowaniem medium, jakim jest komiks. Już w pierwszej połowie wspomnianej dekady, w chwili gdy wielki kryzys zmierzał do swego finału, miejsca dystrybucji prasy zapełniły się kolorowymi magazynami pełnymi awanturniczych opowieści. Debiut Supermana w czerwcu 1938 roku wzmógł zapotrzebowanie na historyjki obrazkowe, co skrzętnie wykorzystał niejeden wydawca.
Wśród chętnych do zarobienia na zaistniałej koniunkturze byli także Samuel Iger i Will Eisner, zatrudnieni pod szyldem wydawnictwa Quality Comics. Obaj panowie nawiązali kontakt z redakcjami lokalnych dzienników o ferując szesnasto-stronnicowy zeszyt zawierający po trzy krótkie opowiastki komiksowe przewidziany jako dodatek do wspomnianych gazet. Tym sposobem 2 czerwca 1940 roku po raz pierwszy zaistniał "Weekly Comic Book", cotygodniowa atrakcja dla fanów prasowego komiksu. To właśnie na jego łamach, obok postaci, które rychło zaginęły w pomroce dziejów (Lady Luck i Mr Mystic) po raz pierwszy dał o sobie znać The Spirit, osobnik, który z czasem urósł do rangi jednej z głównych ikon amerykańskiego komiksu.
Początkowo sztampowa historia nie wyrastała ponad standard ówcześnie oferowanych historyjek kryminalnych. Oto bowiem w pierwszej odsłonie dziejów Spirita poznajemy Denny'ego Colta, prywatnego detektywa odzianego w charakterystyczny błękitny garnitur, kapelusz oraz rubinowy krawat.. W ramach uprawianego przezeń zawodu zwykł on wspomagać wiecznie zatroskanego komisarza Dolana, o czym boleśnie przekonał się niejeden łotrzyk buszujący po Central City. Machinacje jednego z nich o egzaltowanym pseudonimie Dr Cobra doprowadziły do pozornej śmierci detektywa, który jak się prędko okazało, nie zamierzał pozostawać w zaświatach. Niebawem powrócił zza grobu, by już jako Spirit na nowo podjąć walkę ze machinacjami czarnych charakterów. Chciałoby się rzec: "Co za sztampa...". Nie zapominajmy jednak, że pobieżnie streszczona fabuła stanowiła wówczas standard w podobnego rodzaju produkcyjniakach.
Po tej mało wyszukanej genezie postać Spirita raczej trudno byłoby uznać za rokującą osobowość komiksu. A jednak dzięki graficznym talentom Willa Eisnera, a przed wszystkim jego przemożnej chęci do poszukiwania nowatorskich form ekspresji w ramach komiksowej konwencji, wspomniany dodatek prędko został nie tylko dostrzeżony, ale też zyskał znaczne grono stałych czytelników. Co prawda pierwotnego zamierzenia, by Spirit był postacią wyzbytą superbohaterskiego sztafażu, nie udało się zachować. Sponsorzy życzyli sobie bowiem herosa w trykocie, bo na tego typu postacie panowała wówczas wzmożona koniunktura, co zwiastowało zyski. Eisner z finezją zapchał usta "mądrym" panom redaktorkom dorysowując wykreowanej przezeń postaci niewielką maskę. Tym samym Spirit jakiego znamy był już gotów o wywalczenie sobie pozycji w komiksowym światku.
Wczesne historie z jego udziałem niewiele odbiegały od podobnych historyjek publikowanych w prasie tudzież coraz liczniejszych magazynach komiksowych. Zamaskowane alter ego Denny'ego Colta musiało zmagać się z sabotażystami (tych z racji ówczesnej sytuacji geopolitycznej w komiksach nie brakło), miejską bandyterką czy też urzędnikami malwersującymi mienie państwowe. Także od strony formalnej cykl o Spiricie wyróżniał się na tle analogicznych opowiastek, choć w ramach tej samej maniery, z jaką czytelnik miał do czynienia na kartach m.in. "Action Comics". Z dzisiejszej perspektywy widać jednak, że Will Eisner nieustannie poszukiwał nowych możliwości narracyjnych, co przejawiało się w jego pracach już na początku lat czterdziestych. Nowatorskie metody komponowania okładek, plansz, a nawet logo głównego bohatera (z czasem jeden z ważniejszych znaków rozpoznawczych serii), na którego przykładzie rzeczony dawał popis warsztatowego kunsztu i nieskrępowanej wyobraźni. To zresztą stanowiło przejaw nie tylko radości twórczej Eisnera, ale też jego pragnienia artystycznej niezależności. Pytanie, ile rzeczywistego udziału rzeczonego w tych poszukiwaniach, bo jak wiadomo zatrudniał on w swym studiu licznych, często bardzo zdolnych grafików (m.in. Wally Wood i Jack Cole) koncentrując się na koordynacji ich pracy oraz ... sygnowaniu finalnego efektu własnym nazwiskiem. W sumie trudno mieć doń o to pretensje, tym bardziej że podobny proceder wciąż ma się dobrze zarówno za Atlantykiem jak i w Europie.
Zjawisko nowatorstwa (chyba zresztą nie w pełni dostrzegalnego przez współczesnych) przygód Spirita nie kończyło się jedynie na warstwie graficznej. Z czasem ta postać, niezbyt zresztą wyszukana pod względem profilu osobowościowego, stała się jedynie pretekstem do ukazania szerszego tła społecznego, bez upiększeń i typowej dla nabuzowanych optymizmem Amerykanów idealizacji. Stąd scenografia fabuł z wspomnianym bohaterem to przede wszystkim zapyziałe uliczki, zmurszałe doki czy kanały ściekowe, których nie powstydziłby się żaden szanujący się turpista. Obecnie tego typu miejsca akcji komiksowych opowieści to już standard. W latach czterdziestych niekoniecznie... Ten stan rzeczy naturalnie wpływał na treść cyklu, bo raczej w podobnej scenerii trudno było wyobrazić sobie inwazje złowrogich kosmitów czy też ulepionych z lawy przybyszy z wnętrza Ziemi. Stąd eksploatowanie przez Eisnera problematyki społecznej. Sam Spirit wielokrotnie ląduje na dalszym planie ustępując miejsca niewydarzonym gospodyniom domowym, pracownikom cukierni czy sprzedawcom ubezpieczeń na życie. Nie obyło się także bez satyrycznych akcentów z ironią ukazujących zarówno ówczesne Stany Zjednoczone, jak też konwencję superbohaterską, w ramach której usiłowano zaszufladkować perypetie Spirita. I zapewne ta okoliczność, sytuująca ów cykl w opozycji do większości ówczesnej produkcji komiksowej sprawiła, że przez niemal całe lata czterdzieste wkładka znana jako "Sekcja Spirita" cieszyła się niesłabnącą popularnością. Z pewnością przyczynił się ku temu również panteon oryginalnych oponentów, wśród których niezmiennie "brylował" skrywający się w cieniu Octopus. Szczególnym zainteresowaniem męskiej publiki cieszyły się rzecz jasna kobiety, takie jak P'Gell. Można zaryzykować twierdzenie, że bez ich udziału w dziejach omawianej postaci cykl wiele straciłby na swej oryginalności. Przebiegłe, bezwzględne w swej pragmatyczności, ale na swój sposób skomplikowane i wyemancypowane - idealne wręcz uzupełnienie dla momentami zbyt przewidywalnego Spirita.
W początkach lat pięćdziesiątych, zapewne z chęci pomnożenia dochodów, Eisner podjął się realizacji zamówień propagandowych dla Departamentu Obrony (czym po części parał się w dobie II Wojny Światowej). To sprawiło, że rychło słuch zaginął zarówno po nim, jak też po jego sztandarowym bohaterze. Musiało upłynąć kilkanaście lat nim Spirit ponownie zawitał na kioskowych półkach. Miało to miejsce za sprawą wydawnictwa Harvey Comics, które pomiędzy październikiem 1966 a marcem następnego roku opublikowano w dwóch tomach wybór niegdyś popularnego dodatku prasowego. Rzecz jasna do zilustrowania okładek zaangażowano Willa Eisnera, który tym samym po długiej przerwie niejako powrócił do "Spirita" i komiksu w ogóle. Na tym jednak nie koniec, bowiem ta inicjatywa przyczyniła się do zaistnienia swoistego "efektu domina". Stało się to za sprawą Dennisa Kitchena, nietypowego jak na owe czasy grafika parającego się typem komiksu, który dziś zwykliśmy określać mianem "undergroundu". Zafascynowany znanymi mu z młodzieńczych lat przygodami Spirita uzyskał od Eisnera zgodę na reedycję archiwalnych epizodów pod szyldem swego wydawnictwa "Kitchen Sink Press". Nie dość na tym i ku uciesze podobnych mu entuzjastów, niebawem powstały kolejne. Eisner jako klasyczny przykład wiecznego poszukiwacza nowych rozwiązań formalnych podejmował coraz to śmielsze wyzwania, co zaowocowało m.in. realizacją zjawiskowej "Umowy z Bogiem". W tym czasie kolejne wznowienia "Spirita" trafiały do nowych pokoleń czytelników nie dając tym razem zapomnieć Ameryce o jednym z najciekawszych bohaterów komiksu. Mało tego, przedruki tych historii miały się całkiem nieźle także poza USA. M.in. w Brazylii "Spirit" po dziś dzień cieszy się statusem dzieła wręcz kultowego (choć raczej nie ma co liczyć na wznoszenie ołtarzy tak jak tamtejsi piłkarze...).
Istotny przełom nastąpił u progu obecnego wieku, gdy prawa do publikacji perypetii tej postaci nabył jeden z rynkowych potentatów, DC Comics (już w połowie lat sześćdziesiątych o takową licencje starał się Marvel). W efekcie porozumienia w przeciągu kolejnych kilku lat (2000-2008) opublikowano dwadzieścia pięć tomów "The Spirit Archives" zawierających całość dorobku Willa Eisnera oraz jego współpracowników. Oprócz tego, czytelnikom zaoferowano wybór najlepszych opowieści (wydane w Polsce w styczniu 2009 roku) oraz regularną serię ukazującą się od lutego 2007 roku. Jak zatem widać, zainteresowanie wiekowym już bohaterem (w 2010 roku "stuknie" mu siedemdziesiątka!) nie maleje. Nie dość na tym rzeczony "przeskoczył" z komiksu także do innych mediów.
Już w 1987 roku Spirit doczekał się filmu telewizyjnego (w roli tytułowej Sam Jones). Co bardziej wybredni widzowie bez cienia wahania zaliczyliby tę produkcje do umiarkowanych "arcydzieł" kina "trashowego". Mimo skromnego budżetu, teatralnej sztuczności i naiwnej fabuły rzecz zachowała dyskretny urok wczesnych przygód Denny'ego Colta. Znacznie bardziej obiecująco jawiła się zrealizowana przy znacznych nakładach finansowych adaptacja filmowa z roku 2008. Wizualny rozmach nie skompensował miałkiej fabuły, a całe przedsięwzięcie z przykrością wypada uznać za kompletnie nieporozumienie. Stąd raczej próżno wypatrywać kontynuacji tego "hitu", a na ponowne podejście do tegoż tematu (na podobnej zasadzie jak z marvelowskim Hulkiem i Punisherem) raczej nie mamy co liczyć. Spirit, najprościej rzecz ujmując, nie jest na tyle popularny, by zainteresowane szybkimi zyskami wielkie wytwórnie dały mu drugą szansę. Być może najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby podjęcie wysiłku ekranizacji przez niezależnego producenta za pomocą niemal chałupniczych środków. Taka formuła być może przyczyniłaby się do właściwego ujęcia atmosfery pierwowzoru... Cieszy za to rosnące zainteresowanie twórczością Willa Eisnera na naszym "poletku". Obok "Umowy z Bogiem" i "Nowego Jorku" doczekaliśmy się zbiorczego wydania najlepszych (przynajmniej w opinii selekcjonujących) opowieści z udziałem Spirita. Kto wie, może w niedalekiej przyszłości doczekamy się więcej...
Przemysław Mazur
|
|