|
"Skarga Utraconych Ziem"
Rozpoczynając publikację ekskluzywnej linii albumów sygnowanych nazwiskiem Grzegorza Rosińskiego, Egmont zaproponował czytelnikom zbiorcze wydanie pierwszego cyklu "Skargi Utraconych Ziem". To modelowa seria z gatunku fantasy, stawiająca sobie za cel kolejną reinterpretację klasycznego motywu zmagań dobra ze złem.
Na początku lat dziewięćdziesiątych Jean Dufaux stworzył historię dziejącą się w bliżej nie zidentyfikowanych geograficznie realiach. Na ziemiach Eruin Durei, w zamku Blackmoore mieszka księżniczka Sioban z rodu Sudennów - jednej z ważniejszych dynastii na stanowiącej miejsce wydarzeń wyspie. Jej ojciec - Wulff, Biały Wilk, stracił życie w wielkiej bitwie wiele lat temu, stawiając opór siłom zła. Tymczasem matka - Lady O'Mara, planuje powtórne wyjście za mąż za Lorda Blackmoore'a, którego osoba owiana jest mroczną aurą. Ów mariaż ma być gwarantem równowagi sił, ponieważ złowrogi i potężny mag Bedlam nieustannie szykuje się do przejęcia władzy nad całą wyspą. Intryga prowadzi czytelnika poprzez magiczny świat pełen legend. W toku akcji na jaw wychodzą kolejne sekrety z przeszłości poszczególnych postaci, jak również stopniowo odkrywana jest historia przedstawionej krainy.
Dyptyk "Sioban"-"Blackmoore" oparty został o chwytliwe motto wykorzystujące grę słów i odnoszące się do kwestii nurtujących ludzkość od wieków. Rzecz dotyczy pierwszeństwa między złem a miłością. Otóż czy miłość mieszka w sercu zła, czy też zło mieszka w sercu miłości? Te filozoficzne pytania nawiązują na swój sposób do koncepcji teoretyków, którzy mówią, że nie odnajdziemy w naturze czystego dobra, podobnie jak nie odnajdziemy czystego zła, bowiem siły te nawzajem się przenikają. Dyptyk "Pani Gerfaut"-"Kyle z Klanach" również nawiązał do tej samej myśli, przypasowując jej przesłanie do nowych realiów, starając się poruszyć te wątki, które nie w pełni wykorzystywała pierwsza historia.
Otóż w trzecim i czwartym albumie cyklu, księżniczka Sioban staje się ofiarą spisku mającego na celu przejęcie od niej władzy nad Eriun Durlei. Naturalnie w tym celu wykorzystana zostaje wszechobecna magia. Natomiast przedstawione wydarzenia są okazją do przybliżenia znanych postaci, wprowadzenia nowych, jak również poszerzenia wiedzy na temat świata przedstawionego.
Chociaż akcja komiksu rozgrywa się w wyimaginowanej rzeczywistości, nietrudno odnaleźć w niej wiele podobieństw do celtyckiej Brytanii. Już samo nazewnictwo budzi właśnie tego typu skojarzenia. Charakterystyczne miano miejsca wielkiej bitwy dobra ze złem - Nyr Lynch, jest tego najlepszym dowodem. Nadto w miarę silnie wyeksponowany został wątek pojawienia się na opisywanych ziemiach nowej religii, wypierającej stare wierzenia - jest to motyw często przewijający się chociażby w przeróżnych adaptacjach mitu arturiańskiego, osadzonego w realiach pojawienia się w Brytanii chrześcijaństwa.
Jak to zostało zasygnalizowane, Jean Dufaux postarał się o osadzenie akcji serii w szerszym kontekście. Nie brakuje w niej odniesień do zaprzeszłych wydarzeń, pojawiają się retrospekcje. Nadaje to całości mitycznego klimatu. Scenarzysta posługuje się również niedopowiedzeniami. Nie odkrywając od razu pewnych faktów, stwarza pozory tajemniczości. Żeby nie szukać daleko, postać Samusa jest tego doskonałym przykładem. Seamus zdaje się być nietykalny dla sił zła. Związane jest to z racją przynależności czarnowłosego mężczyzny do zakonu Rycerzy Łaski, o których właściwie nic nie wiadomo poza tym, że stoją na straży pokoju. Lecz to, z jaką estymą odnoszą się do niego napotkani ludzie nakazuje wierzyć, że grupa ta jest szczególnie warta poznania. Na tym zabiegu skorzystał scenarzysta, bowiem drugi cykl serii poświęcił właśnie członkom bractwa oraz naznaczonej piętnem zgubnego zauroczenia młodości Seamusa.
Mógłbym określić to mianem swego rodzaju zachłanności, czy niekoniecznie przychylnie postrzeganego zjawiska odcinania kuponów od popularności dobrze przyjętego przez publiczność tytułu, lecz fakt podjęcia próby dalszego rozbudowania serii przez Jeana Dufaux wcale nie wywołuje we mnie tak skrajnych skojarzeń. W związku z tym, że scenarzysta skonstruował naprawdę złożoną mitologię, nic dziwnego, że stara się ją dalej eksploatować i dopowiadać kolejne rozdziały serii. Jak dotychczas, cykl "Rycerze Łaski" trzyma równy poziom, trzyma w napięciu i opowiada ciekawe historie, ponadto maluje go wyjątkowo uzdolniony artysta - Philippe Delaby, o którym sam Rosiński wyraża się z uznaniem. Mam tym samym nadzieję, że obydwu twórcom uda się utrzymać obecny stan rzeczy i regularnie sprawiać przyjemność oddanym czytelnikom. W tym, jak również w kolejnych planowanych cyklach serii.
Oczywiście do "Skargi Utraconych Ziem" można mieć klika zastrzeżeń. Nie do końca jasna jest już idea pojawiania się tytułowego lamentu (tak również tłumaczyć można francuskie słowo la complainte) - to znaczy pieśni zwiastującej triumf sił dobra nad siłami zła. Można powiedzieć, że jest on owiany tajemnicą, której rozwiązanie zostało trochę niejasno wyjaśnione. Zdaje się również, że Dufaux nadużywa kluczowej dla serii maksymy, o której była wyżej mowa. Być może warto było pokusić się o stworzenie nowej na potrzeby drugiego dyptyku. Lub też zgrabnie ją zmodyfikować.
Przechodząc do pierwszoplanowej postaci omawianego albumu, dla Grzegorza Rosińskiego kontrakt na nowy, z założenia krótki projekt miał być odskocznią od powstającego regularnie i cieszącego się nieustającą popularnością "Thorgala". Jednak zgoda na narysowanie dwóch albumów do scenariusza belgijskiego twórcy (pierwotnie miał to być jeden dłuższy komiks) wymogła na nim, albo też była oczekiwaną okazją do zmiany w warsztacie pracy. Po pierwsze, Rosiński pozwolił sobie na mniejszą koncentrację na detalu, co było dla jego rysunku bardzo charakterystyczne i zachwycało w takich albumach, jak "Władca gór" (1989) czy "Wilczyca" (1990). Tym samym na planszach "Sioban" (1993) oraz "Blackmoore'a" (1994) odczuwa się dużo więcej oddechu, skala rysunków uległa powiększeniu. Myślę, że nie ulega wątpliwości fakt, że klimat dyptyku był na tyle bliski klimatowi sagi o dzielnym Wikingu pochodzącym z gwiazd, iż ułatwił artyście pracę, pozwolił na stosowanie bardziej świadomych uproszczeń. Był także okazją do eksperymentów formalnych, na które dużo trudniej było sobie pozwolić w obrębie prowadzonej od lat w miarę równej stylistyce serii. Jednak największą zmianą w omawianym warsztacie było to, że kolorystyką albumów nie zajął się sam autor rysunków. Pracę tę powierzono Grażynie Kasprzak - Grazie. Dało to oczywiście rysownikowi czas, jakże potrzebny mu do pracy nad kolejnymi scenariuszami Jeana van Hamme'a, lecz inna jakość koloru już na pierwszy rzut oka nieco odmieniła kreskę mistrza. Owszem, Graza z pieczołowitością starała się wypełniać puste miejsca na kadrach, lecz wybrała zdecydowanie bardziej żywą paletę barw. Na marginesie warto zaznaczyć, że w "Thorgalu", którego kolorować zaczęła od "Słonecznego miecza" (1992) - a to dlatego, że Rosiński zajął się nowym przedsięwzięciem, starała się utrzymywać dotychczasową tonację. Dlatego na początku trudno dostrzec jakąś większą różnicę w jakości plansz, chociażby porównując ten właśnie album do poprzedniego, to znaczy do "Strażniczki kluczy" (1991).
No właśnie, można powiedzieć, że "Skarga Utraconych Ziem" zmusiła Rosińskiego do wzmożonego wysiłku, dzielonego od pewnego momentu na dwa fronty, co być może było dla niego męczące, choć trudno jednoznacznie wyrokować. Mimo wszystko "Pani Gerfaut" (1996) oraz "Kyle z Klanach" (1998) wydają się być albumami miejscami bardziej dopracowanymi, nież dwa pierwsze, także rysownik niezaprzeczalnie nie odpuszczał i starał się trzymać formę. Również wydawane w tym samym czasie "Thorgale" - "Giganci" (1996) i "Klatka" (1997) nie wyglądają wcale najgorzej, chociaż coraz bardziej dostrzegalna jest wspomniana już mniejsza dbałość o detal. W tym momencie należy dodać, że w 1999 roku ukazały się aż dwa albumy "Thorgala" - "Arachnea" i "Błękitna Zaraza". Być może rysownik chciał utrzymać pewien wypracowany rytm pracy, być może chciał również wynagrodzić czytelnikom oczekiwania. Zasadniczą sprawą jest natomiast to, że Graza już wówczas zaczęła sobie coraz śmielej poczynać z kolorami - stały się one bardziej wyraziste, a Rosiński zaczął coraz bardziej rozluźniać kreskę. Prześledzenie tej ścieżki każe przypuszczać, że decyzja o podjęciu prac nad "Skargą Utraconych Ziem", która z dyptyku przekształciła się bardzo szybko w czteroksiąg, miało zasadniczy wpływ na warsztat twórcy, który już w roku 2000 starał się jakoś uciec od czerni i bieli, w których utknął, realizując zupełnie nową techniką i, co ważne, w kolorze "Western". W związku z tym nikogo nie powinien dziwić fakt, że artysta daleki był od przyłożenia pędzla do cyklu "Rycerze Łaski".
Wracając do głównego wątku rozważań, przyglądając się bliżej wydaniu zbiorczemu cyklu o księżniczce Sioban, należy przyznać, że zostało ono przygotowane z zauważalną pieczołowitością. Twarda, obwiedziona płótnem okładka nadaje albumowi wyjątkowego charakteru; zwraca uwagę, iż mamy do czynienia z kolekcją poświęconą szczególnemu twórcy. Mnóstwo szkiców czy wydrukowana z myślą o oprawieniu w antyramkę specjalna kartonowa wkładka z reprodukcją rysunku Rosińskiego również zadowolą niejednego zbieracza. Na potrzeby wydania integralnego, ze strony scenarzysty opracowanych zostało kilka informacji poświęconych mitologii serii. Mając w pamięci jej rozbudowywanie, we wspomnianym już cyklu "Rycerze Łaski", czy w planowanych innych, jest to również wart uwagi dodatek. Właściwie jedynym mankamentem tego wydania jest nieszczególny sposób tłoczenia liter na grzbiecie albumu - farba zaczyna kruszyć się właściwie po pierwszym przejrzeniu, także po jakimś czasie może nieszczególnie dobrze wyglądać na półce. Z jednej strony to tak naprawdę detal, z drugiej może działać na nerwy niektórym, wyczulonym na punkcie jakości kolekcjonerom.
W kontekście rozważań zakupu rzeczonego wydania należy pamiętać, że jakość pierwszej edycji "Skargi Utraconych Ziem" była na ówczesny czas naprawdę wysoka, co przekładało się oczywiście na jej cenę - były to najdroższe albumy pochodzące z rynku frankofońskiego w ofercie wydawcy, lecz jednocześnie czytelnik mógł być zadowolony między innymi z kredowego papieru, użytego tutaj w przeciwieństwie do offsetu wykorzystywanego w innych komiksach. Co za tym idzie, na wielu półkach znajdują się wcale nieźle wydane cztery albumy. Ponadto, niektórzy hobbyści skorzystali pewnie również swego czasu z oferowanego przez Egmont kartonowego pudełka, w którym sprzedawany był czteroksiąg. W tym kontekście, kolekcjonerskie wydanie przyciągać może przede wszystkim tych, którzy lubują się we wszelkiego rodzaju dodatkach i mam tu na myśli niekoniecznie twardą okładkę, a raczej bogatą galerię szkiców i rysunków Rosińskiego. W tym miejscu nie chciałbym zapomnieć o tych, którzy dotychczas serii nie skompletowali. Szczególnie dla nich jest to doskonała okazja do nadrobienia zaległości.
A gdy mowa o zaległościach, pod uwagę warto wziąć fakt, że "Skarga Utraconych Ziem" zalicza się do swego rodzaju kanonu tytułów z gatunku fantasy, zaś dla polskiego czytelnika jest pozycją szczególną. I z tego prostego powodu warto ją znać. Natomiast jak dobra (to znaczy intrygująca i pasjonująca) jest to historia i jak dobrze (to znaczy z wyczuciem i z polotem) została zilustrowana, niech pozostanie sprawą indywidualnej oceny. Daleki byłbym jednak od pochopnie rzucanych krytyk pod jej adresem, ponieważ mamy w tym przypadku do czynienia z komiksem typowo rozrywkowym. Mnie Dufaux i Rosiński każdorazowo zabierają w niesamowitą podróż do przepełnionego magią sugestywnie skonstruowanego świata, gdzie dobro od wieków ściera się ze złem, piękno konkuruje z brzydotą, a miłość stara się przezwyciężyć nienawiść. Tego samego życzę wszystkim.
Jakub Syty
"Skarga..." to dobry komiks... Ale tylko dobry. Do najlepszych części "Thorgala" się nie umywa. Warto jednak zapoznać się z tą serią i mieć własne zdanie na jej temat. Szczególnie, że ciągle jest rozbudowywana. Co prawda czteroksiąg "Rycerze Łaski" ma miejsce przed cyklem "Sioban" (tak samo ma być z kolejnym czteroksięgiem zatytułowanym "Czarownice"), warto jednak zaznajomić się najpierw z podstawowym cyklem (to tak jak w przypadku "Star Wars", najlepiej zacząć od stworzonych najwcześniej części). Poza tym "Egmont" postarał się, aby przy czytaniu mieć dodatkowe estetyczne doznania z powodu pięknego wydania tego albumu...
Robert Góralczyk
Kiedyś za ten komiks wielu dałoby się zabić - dziś można po prostu iść do sklepu i kupić jego piękną, czterotomową edycję. Niektórzy marudzą, że Rosińskiemu się nie chciało, ale to tylko przejaw bezprzykładnego rozpieszczenia czytelników przez wydawców. Kiedy bogowie Olimpu usłyszą te utyskiwania, grozi nam ponowne załamanie rynku, a wtedy fani komiksu będą musieli zadowoli się kolejnymi adaptacjami lektur szkolnych.
Arek Królak
W zamierzchłej przeszłości, gdy o "Klubie Świata Komiksu" można było co najwyżej pomarzyć, "Skarga..." jawiła się jako nieznane i na pół-mityczne dzieło mistrza Rosińskiego, o nabycie którego (oczywiście w oryginale) można było pozwolić sobie dopiero po zgromadzeniu znacznej gotówki. Stąd z entuzjazmem zagregowałem na wieść o planach jej spolszczenia. Pierwsze dwa tomy, nieco odmienne graficznie od standardów pana Grzegorza, intrygowały w warstwie plastycznej. Znacznie gorzej rzecz się miała z scenariuszem Jeana Defaux, wobec którego termin "wyrobnik" pasuje jak ulał. Dwa kolejne to znaczna obniżka lotów, także pod względem graficznym. Albumy rozrysowano poprawnie, a to jak na twórcę klasy Grzegorza Rosińskiego o wiele za mało. Zresztą rzeczony przyznał się, że narysował je "z marszu", bez wstępnego szkicu i to widać. Także galeria postaci cyklu - na czele z bezbarwną Sioban - jest miałka i nieprzekonująca. Reasumując - przereklamowany średniak na jedno przeczytanie.
Przemysław Mazur
"Skarga Utraconych Ziem" tomy 1-4
Scenariusz: Jean Dufaux
Rysunki: Grzegorz Rosiński
Kolory: Graza (Grażyna Kasprzak)
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Egmont Polska
Kolekcja: Grzegorz Rosiński
Data wydania: 10.2009
Wydawca oryginału: Dargaud
Data wydania oryginału: 1993, 1994, 1996, 1998
Liczba stron: 264
Format: 22,2 x 29,6 cm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 99,00 zł
| |