|
"X-Men" oraz "X-Men: Legacy"
Przez blisko trzy dekady odrestaurowana przez Chrisa Claremonta i Johna Byrne'a saga o mutantach Marvela stała się jednym z najbardziej poczytnych tytułów amerykańskiej oficyny wydawniczej. Wraz z olbrzymią popularnością herosów spod znaku X, pojawiały się nowe serie, spin-offy, a bohaterowie przeżywali swoje perypetie nie tylko na kartach "Uncanny X-Men". Z czasem na rynku pojawił się drugi miesięcznik traktujący o przygodach uczniów Charlesa Xaviera - "X-Men", z którym na początku lat 90. ubiegłego stulecia mógł się zapoznać także polski czytelnik.
W tamtym okresie X-Men zostali poddani licznym zmianom, mnożyły się pytania związane z ich pochodzeniem i relacjami panujących między homo sapiens a homo superior. W końcu instytut przestał być bezpieczną przystanią, a mutanci przestali być anonimowi. Dynamicznym wydarzeniom towarzyszyły ciągłe rotacje w składzie - co rusz przychodziły nowe twarze, a stare były czasowo odsyłane na ławkę rezerwowych. Dla czytelnika mającego dwu- lub trzyletnią przerwę w śledzeniu perypetii mutantów, powrót do serii raczej kończył się szokiem i tysiącem pytań odnośnie zawiłej i niezrozumiałej fabuły. W związku z tym, kondycja finansowa serii nie zawsze stała na poziomie, który zadowoliłby decydentów Marvela. Nową praktykę, związaną z lepszą jakością, podjął Grant Morrison, który nie odrzucając typowych dla serii elementów, zaaplikował nowatorskie pomysły i rozwiązania, wprowadzające wiele świeżości w skostniałe poglądy swoich poprzedników. Na dobrą sprawę każdy, kto chciał rozpocząć swoją przygodę z cyklem, mógł to zrobić od runu Morrisona. Później miało być podobnie, ale zarówno Chuck Austin, jak i Peter Milligan nie czuli klimatu X-sagi, gubiąc się gąszczu romansów, konfliktów, a także tworząc mało atrakcyjny skład grupy. Widząc spadki popularności, a także tendencję do gmatwania losów bohaterów - sytuację podobną do ery przed Morrisonem, Marvel postanowił zrobić trzęsienie ziemi w dwóch sztandarowych tytułach. Do "Uncanny X-Men" przyszedł nagradzany za pracę nad "Captainem Americą", "Daredevilem" i "Criminal" Ed Brubaker, natomiast za sterami "X-Men" stanął scenarzysta "Lucyfera" Mike Carey.
Z tych dwóch autorów to właśnie Carey zaprezentował się w dużo lepszym świetle, nadając serii "X-Men" kształt, jaki powinna przybrać po odejściu Morrisona. Natomiast Brubaker na początku pracy nad "Uncanny X-Men" nie znalazł swojego miejsca w X-universum i trudno przypuszczać, że kiedyś się to stanie. Nie wychodzi poza ramy zwykłego rzemieślnika, co nie zawsze przedkłada się na interesujące scenariusze. Wróćmy jednak do Careya - przed Brytyjczykiem postawione zostało bardzo wymagające zadanie. Posprzątać bałagan po poprzednikach oraz przygotować "X-Men" do zbliżającego się jubileuszu. Może nie takiego, jak pamiętny "Sąd nad Magneto" ("Uncanny X-Men" nr 200), ale równie mocnego, który uświetniłby uroczyste obchody dwusetnego numeru cyklu.
Jak sam twórca "Lucyfera" przyznaje w wywiadach, nie spodziewał się tej propozycji i początkowo nie wierzył, że składana mu oferta to nie jest żart. Praca nad X-Men to nobilitacja i wyzwanie dla każdego autora. Nie zawieść zaufania milionów fanów to dla niego priorytet. Pierwszym albumem, do którego Carey napisał scenariusz jest "Supernovas" z rysunkami Chrisa Bachalo - z którym jak sam wspomina, chciałby w przyszłości jeszcze współpracować. Autor zauważył, że postacie pokroju Wolverine'a czy Storm są nagminnie eksploatowane w różnych cyklach i mini-seriach, toteż postawił na odrobinę szaleństwa i poprzestawiał akcenty w prezentowanych historiach. Zatem kogo można uczynić bohaterami X-serii? Bogate uniwersum dostarcza zastępy herosów mniej czy bardziej znanych, jednak Carey zdecydował się na zaskakującą selekcję. W drużynie znalazły się charaktery pretendujące do miana outsiderów, którym praca zespołowa dostarcza zmarszczek na twarzy lub jest przysłowiowym wrzodem na dupie. Mający w każdym przeciwniku wroga - Sabretooth, podstępne, dwulicowe kobiety, którym nie wolno ufać, a mimo to zawsze wcisną się w szeregi drużyny. Mowa tu oczywiście o Mystique i Lady Mastermind. Nie mogło zabraknąć Rogue, Icemana, Cannonbala i Omegi Sentinel - mutantów, których Carey darzy sporą sympatią za ich niepowtarzalne i interesujące charaktery.
Akcja "Supernovas" zawiązuje się wraz z przybyciem do Instytutu Xaviera Creeda, który poszukuje sojuszników do walki z nową formacją przeciwników, co ciekawe nie mutantów, The Children of the Vault. Nieprzewidywalny i nieznany przeciwnik stanowi dość poważne zagrożenie dla X-Men. Kolejną opowieścią jest "Primary Infection", gdzie dochodzi do starcia Rogue z Pandemicem (temat obecnie na topie) i w rezultacie zainfekowania bohaterki groźnym wirusem. Do drużyny dołącza podróżnik w czasie i koneser wysublimowanej broni wszelakiego rodzaju, Nathan Summers. Te pierwsze historie cechują jeszcze spektakularne rozwałki drużyny. Jednak to tylko preludium do tego, co Carey przygotował dalej.
Kolejnym dokonaniem w dorobku autora jest dwusetny numer serii. Rozkładana okładka zeszytu jest zdobiona fenomenalnymi rysunkami Davida Fincha, na których widać postacie pięćdziesięciu-siedmiu mutantów. Sama zawartość rozpoczyna historię "Blinded By The Light" i skomasowany atak wrogów X-Men na instytut Xaviera. Marauders, Acolytes, a także starzy znajomi, którzy nie raz przywdziewali kostium ze znakiem X, niczym tornado przechodzą po osłabionych bohaterach. Później miesięcznik wraz z innymi X-tytułami uczestniczył w mega crossoverze ostatnich lat, nazwanym najlepszą historią z mutantami od czasów Granta Morrisona. "Messiah Complex" to rozpaczliwa pogoń przedstawicieli ginącego gatunku za pierwszy dzieckiem urodzonym z genem X, od czasów słynnych słów wypowiedzianych przez Wandę Maximoff: "Mutants no more". Jednak czy jego pojawienie się zwiastuje odrodzenie gatunku homo superior, a może wprost przeciwnie - przybycie kata, który definitywnie zniszczy wybryki natury - homo superior. "Messiah Complex" kończy pewien epizod w życiu "X-Men'. Decyzją Cyclopsa drużyna zmienia status, oficjalnie zostaje rozwiązana. Od tego momentu seria zmienia nazwę na "X-Men Legacy".
Po pierwszy numerach w wykonaniu Careya wyraźnie zarysował się pomysł wykorzystania doniosłych momentów z przeszłości mutantów. Wraz ze skupieniem uwagi na Annie Marie, autor stara się wykorzystać wątek przepowiedni Destiny zebranych w jej pamiętnikach. Irena Adler była obok Mystique druga opiekunką młodej mutantki. Nie trudno tez odnaleźć ślady jej powiązań z Sinistrem. Przepowiednie zawierały istotne wydarzenia z przyszłości oraz miały znaczenie dla dalszej egzystencji gatunku homo superior. Teraz, gdy życie mutantów na Ziemi jest coraz gorsze, po reperkusjach Dnia M, najpotężniejsi, w osobach Sinistra czy Exodusa, starają się przechwycić bezcenne dane Ireny, które mogą rzucić nieco światła na mroki przyszłość. Jak pamiętamy, Bishop przywiózł ze sobą hiobowe wieści - śmierć Xaviera oraz rozpad X-Men, w którym skrycie działał zdrajca. Niezaprzeczalnie dla osoby potrafiącej wykorzystać zawartość pamiętników dla własnych celów, stanowią one bezcenną wiedzę, a zarazem niebezpieczną broń. A kolejka potencjalnych szwarccharakterów ostrzących sobie apetyt na księgi Destiny jest całkiem spora. Wątek ten poruszył wcześniej Claremont na łamach "X-Treme X-Men", teraz wrócił do niego Brytyjczyk. Reasumując powyższe detale, Carey w kolejnych numerach urządził sobie polowanie na X-Men w celu pozyskania ksiąg przez Sinistra.
Zmiany zachodzące w strukturze grupy pozwoliły Carey'owi skupić się na indywidualnych przygodach garstki postaci, praktycznie rezygnując z drużynowych mordobić i eskapad. Na pierwszy ogień poszedł Profesor Xavier, który po "Messiah Complex" musi odszukać odpowiedzi na nurtujące go pytania i ostatecznie poddać ocenie swoje dotychczasowe stanowisko. Czy naprawdę w celu realizacji marzenia jest w stanie zmienić się w osobę pokroju Magneto? Przez wiele lat na kryształowym wizerunku mentora pojawiło się wiele rys, z lubością wykorzystywanych przez kolejnych twórców. W końcu nadszedł czas na rachunek sumienia i odkupienie win, dlatego też autor "Hellblazera" sięga po karty z przeszłości owiane woalką tajemnicy.
Charles to tylko jedna z postaci goszczących na łamach "X-Men Legacy". Drugim, chyba najciekawszym charakterem, jest Rogue. Przybrana córka Raven Darkholme i Ireny Adler to kolejne cudowne dziecko Chrisa Claremonta. Początkowo dziewczyna nie czuła się swobodnie w skórze superbohaterki, tym bardziej, że część zespołu nie darzyła jej zbyt wielkim zaufaniem. Z czasem udowodniła swoją lojalność, stając się bezapelacyjnie pełnoprawnym członkiem zespołu, jego liderką, wielokrotnie wyciągając grupę z nie lada tarapatów. Miłośnicy serii nie wyobrażają sobie komiksu bez tej heroiny. Dla Careya Rogue to szczególna persona, którą twórca darzy wielką sympatią i nie ukrywa, że to właśnie ona będzie grała pierwsze skrzypce, dopóki on będzie odpowiedzialny za scenariusze. Zresztą natura tej postaci, jej zdolności, będące bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem, dają szerokie pole do popisu. Ciągła ewolucja umiejętności Rogue, możliwość czerpania mocy innych mutantów i ich przyswajania, czynią z niej bardzo niebezpiecznego i nieprzewidywalnego przeciwnika. Pochłanianie myśli i wspomnień osób, których dotknęła stanowi zagrożenie nie tylko dla innych, ale i jej samej. Gdzie rysuje się granica w ilości przyjętych świadomości? To kolejna kwestia, która można rozwinąć na kartach komiksu. Carey doskonale zdaje sobie sprawę, że otrzymał bohaterkę, którą może "modelować" do woli, tworząc z niej najpotężniejszego mutanta - broń ostateczną. Tym samym wypełni w sposób jak najbardziej naturalny lukę po Phoenix. Po co wracać do postaci uśmiercanej już tyle razy, skoro pod ręką znajduje się nieoszlifowany i drogocenny diament w zespole, jakim była i jest Rogue.
W uniwersum X wykreowanym przez Brytyjczyka nie zabrakło także miejsca dla ukochanego bohaterki, Gambita. Cajun - który nie tak dawno był Jeźdźcem Apokalipsy, ponownie wraca do serii. Tyle razy zmieniał już barykady, że trudno powiedzieć w czyjej intencji teraz działa. Prawdopodobnie, dzięki Rogue zawsze bliżej mu do X-Men. To kolejna postać posiadająca szeroki wachlarz umiejętności i skrywająca niejedną tajemnicę dotyczącą mutantów. Aż strach się bać, jak potoczą się losy bohaterów, kiedy światło dzienne ujrzą wszystkie niewiadome.
Na przykładzie ponad czterdziestu numerów, które są autorstwa Careya, widać odejście od skupiska bohaterów na rzecz kameralnych, solowych perypetii poszczególnych postaci. Oczywiście nie można powiedzieć, że pozostałe charaktery nie przewijają się przez serię. Jednak autor konsekwentnie dąży do wyznaczonego celu, jakim będzie event, który wstrząśnie posadami x-uniwersum mocniej niż nawet Juggernaut potrafi. A Careyowi można życzyć jeszcze wielu lat owocnej pracy na łamach "X-Men Legacy".
Marcin Andrys
W dorobku Mike'a Careya znajdują się zeszyty:
"X-Men" #188-207
"X-Men: Legacy" #208 - do teraz, bo Carey wciąż tworzy serię.
|
|