"Zawsze lubiłem opowiadać historie"
- na pytania odpowiada Mike Carey

 

KZ: Rozpocznijmy od Twoich pierwszy kroków w pisarskim rzemiośle. Jak udało Ci się przebić do przemysłu komiksowego? Zawsze chciałeś opowiadać historie?

Mike Carey: Zawsze lubiłem opowiadać historie. Wszystko zaczęło się, gdy miałem 12-13 lat, gdy rysowałem komiksy dla mojego młodszego o 5 lat brata. Oczywiście nie potrafię rysować, w związku z tym w komiksach tych występowały jajka z rękami i nogami. Już wtedy zaczęliśmy sobie opowiadać przerażające historie, horrory. Mieszkaliśmy w tym samym pokoju i próbowaliśmy siebie przestraszyć. Myślę, że każdemu dziecku w tym wieku sprawia to przyjemność. Kiedy dorosłem, zacząłem pisać do fanzinów i komiksowych magazynów recenzje i artykuły. I tak się stało, że jeden z redaktorów tych fanzinów, którego dobrze znałem, stał się potem redaktorem jednego z wydawnictw wydającego komiksy. Przesłałem mu parę pomysłów i kilka z nich zostało zaakceptowanych, a większość została odrzucona. Ale zanim udane pomysły wprowadzono w życie minęło trochę czasu. Nie próżnowałem i zdobyłem parę znajomości w przemyśle, dzięki czemu mogłem przedstawić swoje pomysły innym ludziom. Po raz kolejny część z nich zużytkowano, ale minęło 10 lat zanim zacząłem zarabiać na swojej pracy przy komiksach. Być może moment ten nastałby szybciej, gdybym był mniej nieśmiały, a bardziej agresywny.

KZ: Znany jesteś z ciekawej i często aktualizowanej strony internetowej, którą prowadzisz wraz z Peterem Grossem. Niemniej internauci są znani z swojej agresywności i bezpośredniości. Jak wyglądają twoje relacje z fanami zarówno internetowymi, jak i tymi spotykanymi na konwentach?

MC: Muszę przyznać, że miałem dużo szczęścia. Są w internecie grupy dyskusyjne i fora, których użytkownicy są nieprzyjemni i agresywni, ale mnie jakoś ominął kontakt z tym zbiorowiskiem. Gdy zacząłem pisać "Lucyfera", Vertigo miało ciekawe forum dyskusyjne, na którym zebrała się grupka 20-30 osób, które były z tytułami wydawnictwa na bieżąco, komentowała je i dzieliła się swoimi spostrzeżeniami. Miałem z nimi przez jakiś czas kontakt i dobrze go wspominam. Zadawałem im swego czasu zadania pisarskie - prosiłem ich, żeby pisali opowiadania, historie, które ja potem sprawdzałem. To było coś na kształt prac domowych, które oni z wielką przyjemnością odrabiali. Bardzo dobrze wspominam te chwile. Gdy zacząłem pisać "X-Menów" to trochę się tego przestraszyłem, gdyż fani X-Menów stanowią duże zbiorowisko ludzi, o bardziej stanowczych, skrajnych często opiniach. Są tam fani, którzy od ponad 30 lat dopingują swoim ulubionym postaciom, szczególnie Rogue i Gambitowi. Istnieją fandomy, które są wobec siebie antagonistyczne, uwielbiają siebie nawzajem zwalczać. W jednej grupie są ludzie, którzy chcieliby, ażeby Gambit i Rogue stanowili parę. W innej zaś jest na odwrót. Ja, na szczęście, po raz kolejny nie miałem do czynienia z ortodoksyjnymi fanami mutantów, chociaż pisząc scenariusze mam świadomość, kto jest odbiorcą tych komiksów. Bardzo trudna jest w takich seriach zmiana charakterystyki bohatera albo stworzenie punktu zwrotnego w jego życiu. Weźmy po raz kolejny za przykład Gambita i Rogue, których przykładowo chcę diametralnie zmienić, by jak najbardziej oddalić ich od dzisiejszego statusu. Powiedzmy, na przykład, że znów wrócą do siebie. Dla pewnej grupki fanów zrobię najlepszy prezent w życiu, inni zaś będą nieszczęśliwi, mogę im nawet przez to zrujnować życie, będą płakać. Trzeba mieć zatem świadomość tego, kiedy pisze się takie scenariusze. Jeżeli zaś chodzi o konwenty, to bardzo uwielbiam spotykać się z fanami komiksów na prelekcjach i przy rozdawaniu autografów. Sprawia mi to dużo frajdy być może dlatego, że sam zaczynałem od konwentów i spotkań z moimi ulubionymi pisarzami i rysownikami i po części rozumiem dzisiejszych fanów. Chciałbym dodać również, że mam awersję do nienawiści. Gdy w internecie naradza się kłótnia z powodu wątku w komiksie, którego jestem autorem, nie wchodzę w polemikę z sprawcami tego ambarasu, gdyż dochodzi do eskalacji, co pogarsza sytuację, a nie poprawia jej.

KZ: A propos nienawiści. Przy pracy nad "Lucyferem" miałeś problemy z fanatykami religijnymi?

MC: Na bardzo wczesnym stadium prac nad "Lucyferem" miałem taki problem. Napisano pod moim adresem dwie groźby, w których szantażowali mnie, że mnie zabiją, zrobią mi krzywdę, jeżeli będę kontynuował pracę nad tą serią. Później jednak całkowicie to ucichło. Wynika to być może z tego, że popularność komiksu jest umiarkowanie mała. Organizacje katolickie, prochrześcijańskie nie interesują się nim, ponieważ nie widzą w nim nic interesującego ani ciekawego.

KZ: Ostatnio piszesz scenariusze do "X-Men: Legacy". Mitologia i historia mutantów z Marvela jest znana z swojej rozległości i złożoności. Czy masz trudności z pisaniem postaci o tak bogatej przeszłości? Jaka jest Twoja recepta na tą kwestię?

MC: Tak, to jest trudne. Jestem fanem X-Menów od dzieciństwa, od numerów tworzonych przez Stana Lee. Następnie moja przygoda z nimi odrodziła się wraz z historiami Chrisa Claremonta, które nadały im zupełnie nowego wydźwięku i klimatu. Ale trzeba przyznać, że do dzisiaj stworzono 4-5 tysięcy komiksów wchodzących w skład uniwersum mutantów. Ktoś trafnie przyznał kiedyś, że jest to największy tekst mitologiczny w dziejach świata! W czasach młodości czytałem i zbierałem historie z X-Menami, ale kiedy przyszło do pisania własnych historii z ich udziałem wydałem masę pieniędzy na numery archiwalne i wydania zbiorcze. Jednym z atutów mutantów z Marvela jest to, że jest to liczna grupa różnych postaci, z której można wybrać takie postacie, jakie się chce. W ten sposób powstała moja pierwsza grupa mutantów z pierwszych historii mojego autorstwa, która tworzyły osoby szczerze siebie nieznoszące, całkowite indywidua. Niemniej wielkim wsparciem okazały się przeogromne skarbnice wiedzy w internecie w postaci fanowskich stron internetowych, które analizują najświeższe zeszyty, streszczają fabuły historii sprzed lat i piszą własne biografie postaci. Jedną z takich stron jest właśnie UncannyXmen.net. Jest to niesamowita strona, z niesamowitą historią. Ludzie interesujący się X-Menami, kochający ich ponad życie, oddają się w niej pisaniu o ulubionych postaciach oraz recenzjom komiksów.

KZ: I robią to za darmo.

MC: W rzeczy samej. Tak więc ogromne możliwości internetu w połączeniu z zeszytami sprzed lat dają niezły potencjał i w miarę dobre wgłębienie się w wydarzenia, które spowodowały obecny stan rzeczy w uniwersum mutantów.

KZ: Opowiedz nam coś o swoim nowym projekcie dla Vertigo, "The Unwritten". Słyszałem, że nakład jednego z numerów tej serii wyczerpał się w szybkim czasie. Gratuluję.

MC: Po zakończeniu "Lucyfera" planowałem stworzyć z Grossem kolejną książkę albo komiks. Puszczaliśmy zatem razem kolejne pomysły do Vertigo, ale nic się nie udawało. Dopiero 2 lata temu w San Diego mieliśmy burzę mózgów z redaktorami, podczas której doszło do konkretnych ustaleń i podziału zadań, badań, researchu. Wtedy właśnie Peter podzielił się pomysłem o zrobieniu komiksu o postaci jednocześnie prawdziwej i fikcyjnej. Ja natomiast chciałem stworzyć komiks, który koncentrował się na zjawisku przeróżnych epok, narodzinach nowych i upadku starych epok, oraz o magicznej trąbce, której dźwięk sygnalizowałby zmianę ery, epoki. Połączyliśmy te dwa pomysły, tworząc historię o postaci będącej inspiracją dla innej znanej postaci książek, młodego czarodzieja chodzącego do szkoły czarodziejów. To w miarę świeży, modny chwyt na opowiadanie historii. Jest nią Tom Taylor, na którego podstawie stworzono Tommy Taylora. Jest to dorosły, 30-letni człowiek, rozgoryczony sytuacją, jaka go otacza. Jest najpopularniejszym człowiekiem na świecie nie dlatego, że czegoś dokonał, ale z powodu postaci literackiej, która była oparta na nim samym. Chciał coś osiągnąć w życiu, zostać chociażby muzykiem jazzowym, ale nic mu się nie udawało. Wciąż ciąży nad nim spuścizna po ojcu, który jest autorem tych książek, i nie potrafi tego zmienić. W końcu dochodzi do wniosku, że nie można z tym walczyć i jeździ po konwentach, podpisywać książki swego ojca. Przeszkadza mu to, jest to dla niego dużym obciążeniem. Pewnego razu jednak, na samym początku komiksu, podchodzi do niego człowiek i mówi mu, że jest oszustem. Mówi mu, że jest oszustem, ponieważ jego dowód osobisty jest sfałszowany, dowód urodzenia, ubezpieczenie zdrowotne należy do martwej osoby, a jego zdjęcia z dzieciństwa są sfałszowane. Dochodzi do momentu, w którym zaczynamy myśleć, że Tom jest w rzeczywistości Tommym Taylorem, który w jakiś magiczny sposób został przetransportowany z świata książki do naszego świata, do naszej rzeczywistości. W miarę rozwoju fabuły Tom jednak stara się udowodnić, że jest sobą, i stara bronić tego za wszelką cenę. Zaprowadzi go to w dziwne miejsca i dziwne stany w raz z rozwojem historii.

KZ: Na ile numerów planowana jest seria "Unwritten"?

MC: Podobnie jak "Lucyfer", "Unwritten" jest planowany na długą serię, około 6-7 lat historii i fabuły. Chcemy zając się wpierw opowiadaniem zamkniętych historii, a następnie zająć się konsekwentnie zakończeniem, które jest już znane redaktorom Vertigo. Redaktorzy zawsze znają pełny zarys historii łącznie z zakończeniem. Na szczęście znaleźliśmy stałą widownię, grupę odbiorców, która śledzi serię i myślę, że to dobry znak.

KZ: W swoich mutanckich historiach dużą uwagę skupiasz na prof. Xavierze i Rogue. Czy to z powodu sympatii do nich? Co cię przekonało do tych bohaterów?

MC: Zacząłem swoją pracę nad X-Menami, kiedy był to komiks o całej grupie indywiduów. Było to bardzo satysfakcjonujące zajęcie. Ale potem nastąpił "Messiah CompleX" i nie można było więcej pisać o zespole, ponieważ drużyna się rozpadła. Bardzo chciałem wrócić do konceptu z poprzednich historii, ale Axel Alonso, jeden z redaktorów Marvela, powiedział, że nie bardzo mogę, ponieważ przy obecnym zamyśle każda seria o X-Menach ma swój odrębny charakter i zajmuje się konkretną działką. "Astonishing X-men" opowiada o grupie najpopularniejszych mutantów, "Uncanny" traktuje o mniej znanych postaciach, z kolei "X-Factor" zajmuje się innymi bohaterami i ma inny, detektywistyczny nastrój itd. Stąd też tytuł, którym się zajmowałem, musiał również mieć inna koncepcją, inny zamysł. Pomyślałem więc, że warto zrobić komiks o jednej postaci. Tak powstało "X-Men: Legacy", w którym skupiłem się na życiu i przyszłości profesora Xaviera. Miałem jednak świadomość, że pisząc historie jednej postaci to wiedziałem, że kiedyś nastanie jej koniec. Zazębiłem więc wątki Xaviera z postacią Rogue, na której obecnie się skupiam. I taki system właśnie przyjąłem - przez pewien czas rozpracowuję jedną, konkretną postać, po czym kończę historię i przechodzę do następnej.

KZ: Napisałeś dwa komiksy dla imprintu Minx, skierowanego do nastoletnich dziewcząt. Sądzisz, że istnieje grupa docelowa dla tego typu historii? Jednym z komiksów należącym do "Minx" jest "Confessions of Blabbermouth". Napisałeś go we współpracy z swoją córką, Louise. To dość niespotykana sytuacja w branży komiksowej. Opowiedz nam coś o tej kolaboracji.

MC: Narodziny "Minx" są ściśle związane z obecną sytuacją komiksu w Stanach. Komiksy nie są sprzedawane tak, jak kiedyś. X-Meni sprzed 20 lat, rysowani przez Jima Lee, sprzedawali się w milionowym nakładzie, dziś najwyższy pułap to 100 tysięcy egzemplarzy. Niemniej z drugiej strony mamy mangi, które w krajach azjatyckich i nawet w USA sprzedają się w niebotycznych ilościach, a ich odbiorcy stanowią bardzo dużą grupę docelową. DC chciało dotrzeć właśnie do tej niszy, ale nie całkowicie kopiując mangę, a nadać historiom z swojego imprintu charakterystyczny, łatwo zauważalny i unikalny styl, zbliżony do mangi. Staraliśmy się dotrzeć do młodych dziewczyn czytające mangi, chcieliśmy uderzyć w tą samą grupę demograficzną czytelniczek mang, ale nie chcieliśmy proponować im mang. Za tym wszystkim stała Shelly Bone, która była odpowiedzialna za stworzenie całego imprintu od podstaw i logo. Wykonała kawał wyśmienitej roboty. Sukces takich komiksów, jak "Plain James" spowodował, że imprint ten jakoś się trzyma. Wraz z dalszym rozwojem wydarzeń Shelly poprosiła mnie, ażebym zrobił parę komiksów dla nich. Zgodziłem się, bo to było nowe, szalone wyzwanie. Jeszcze nigdy nie pisałem dla takiej niszy. Wpierw było "Re-Gifters" rysowane przez Sonny Liew, z którą spotkałem się przy "My Faith In Frankie". Potem zaś przyszła kolej na "Confessions of Blabbermouth", którego proces powstawania był o wiele dłuższy w porównaniu z komiksami, do których scenariusz pisałem samodzielne. Prace nad tym komiksem były trudne, właściwie każda kooperacja z drugim scenarzystą, a tym bardziej, gdy jest to ktoś z rodziny, jest trudna, gdyż jest to zupełnie nowe doświadczenie, wcześniej niepróbowane. Wymaga to podziału pracy i umiejętności rozmowy i rozważenia kompromisu. Pracując z Lou rozplanowałem wpierw fabułę historii, tworząc strukturę, jej szkielet rozpisany na scen, którymi następnie się dzieliłem z moją córką. Ona robiła te sceny, ja tamte. Dochodziło do spięć, gdyż każde z nas pisało w inny sposób swoje sceny. Wymagało to sprawdzania dialogów, ażeby mieć pewność, że postacie, które wykorzystujemy, mówią tym samym głosem. To był długi i wymagający cierpliwości proces, ale udało się dzięki temu stworzyć komiks unikalny, taki, które jeszcze wcześniej nie zrobiłem, kompletnie różny od tego, co zrobiłem wcześniej. Dodatkowym aspektem, który zdecydował, że praca nad tym komiksem była zgoła inna od pozostałych, był udział mojego ojca, który z boku obserwował naszą współprace i edytował ją. Miał tendencje do mówienia, że tą scenę należy napisać tak, a tamtą inaczej. To też było zupełnie nowe i całkiem ciekawe doświadczenie.

KZ: Jak są twoje plany na przyszłość? Zaproponowano Ci może kolejny projekt dla Marvela? A może robisz teraz coś dla wydawnictw niezależnych?

MC: Pracują obecnie nad komiksowa adaptacją książki "Cień Endera" Orsona Scotta Carda oraz nad mini-serią o pierwszej "Płonącej Pochodni" z uniwersum Marvela wraz z Alexem Rossem. W planach jest również historia pokazująca współzawodnictwo Kapitana Ameryki z Human Torch oraz historia z Fantastyczną Czwórką w roli głównej. W planach mam również mutancki crossover "Dark Deception", który wiąże się z historią "Original Sin". Krótko mówiąc, mam dużo pracy związanej z Marvelem.

KZ: Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadził Michał Chudoliński