"Punisher" część 1

 

 


Frank "Punisher" Castle wraca. Zarówno do Polski, jak i do Nowego Jorku.

Pierwszy numer nowej serii Mandragory, o jakże zaskakującym tytule "The Punisher", zatytułowany jest entuzjastycznie "Witaj w domu, Frank" i takiż ma wydźwięk zawarta w nim historia. Frank wraca, a robi to w dobrym stylu, bo przy asyście Gartha Ennisa i Steve'a Dillona. Komiks rzuca nas w środek, a właściwie w koniec akcji, o czym świadczą porozrzucane tu i ówdzie trupy. Tylko jedną osobę Punisher pozostawia przy życiu, ale to właśnie dzięki niej możemy zrozumieć, z jakim zdziwieniem przestępcy przyjmują jego powrót. Nie krzyki zaskoczenia podczas strzelaniny, nie wykrzywione w teatralnym osłupieniu twarze. Ennis nie jest byle kim i wie, co robi, wie, jak oddać atmosferę wielkiego "comebacku" (np. te dialogi przestępców, w których nawet nie pada imię naszego bohatera, ale każdy wie o kogo chodzi). Udaje mu się to doskonale; numer ten jest numerem idealnym na powrót serii do naszego kraju.

"Punisher" należy do amerykańskiego nurtu komiksów o superbohaterach, posiada cechy dla niego typowe (głównie oddanie walce ze złem), jednakże bohater nie jest żadnym niezwykłym herosem, nie posiada żadnych nadprzyrodzonych mocy. To po prostu zwykły człowiek, używający zwykłej broni, zaś kostium sprowadza się do znaku na koszulce. I Ennis postawił właśnie na to. Bez żadnych udziwnień, żadnych niezwykłych, paranormalnych wydarzeń (nie licząc reminiscencji w ramkach epizodu z aniołami, ale to zaledwie czkawka po tragicznym pomyśle poprzednich scenarzystów) - po prostu zwyczajna, staroświecka strzelanina. Handlarze narkotyków, mafia, mordercy, jak to w komiksie sensacyjnym. To był właśnie klucz do sukcesu coraz słabiej sprzedającej się serii - prostota. Idea niby w zasięgu ręki, wydająca się cechą serii typową i wręcz nieodłączną, a jednak trzeba było Ennisa, by odkryć ją na nowo. Jak to mówi Punisher: "Żadnych sztuczek, specjalnych naboi, wozów bojowych. Tylko proste środki." Chyba nie trzeba dodawać, iż te "proste środki" to m.in. stare, dobre uzi;)

"Punisher" jest bardziej realistyczny i tak też jest potraktowana postać głównego bohatera. Człowiek poświęcający całe życie, cały swój wolny czas na zabijanie, lub na obmyślanie tej czynności, w realnym świecie nie jest normalny. To człowiek z obsesją. Z obsesją tak mocną, że jest w stanie odrzucić zbawienie (taa, incydent z aniołami). Zresztą wystarczy przeczytać, co, zdaniem Punishera, jest "zdrowym i racjonalnym czynem" (bardzo oryginalna koncepcja;), by wyrobić sobie jasne stanowisko na temat stanu jego umysłu. No, ale chyba takiego go lubimy, prawda? Dodam tylko, że jak to w komiksach Ennisa bywa, Frank nie jest jedynym "normalnym inaczej", a pewnie będzie ich więcej.

Małą wyrwę w tym realistycznym przedstawieniu świata Punishera stanowi widok bohatera podpalającego walizkę z pieniędzmi, a parę stron dalej jego pokoju wypełnionego bronią. Zdecydowanie bardziej odpowiadała mi wizja Simona Bisleya, wyjaśniająca, skąd człowiek niepracujący ma takie giwery. Ot, takie małe potknięcie.

Ennisa doskonale uzupełnia Dillon. Jego kreska jest tym, co znamy z "Kaznodziei". Prosta, realistyczna, bez fajerwerków, a jednak w pewien sposób ujmująca i przyciągająca oczy. Przyciągająca, ale nie oczy ludzi zakochanych w stylu dominującym w komiksach o superbohaterach. "Punisher", w przeciwieństwie do tych pozycji, to nie rewia mody; nie znajdziemy tu ulic wypełnionych playboyami i super laskami. Zamiast nich mamy zwyczajne, lub, jeśli trzeba, brzydkie twarze. Jak to u Dillona. Jednak oprawy graficzne "Kaznodziei" i "Punishera" nie są identyczne; różnicą są kolory. W "Punisherze" są one jaśniejsze, bardziej jaskrawe, jak to się ostatnio niestety często zdarza, nakładane komputerowo.

Wychodzi, więc na to, że mamy do czynienia z fajnym komiksem. Tak, zeszyt jest bardzo dobry, ale też krótki. O wiele lepiej czytałoby się to w wydaniu zbiorczym. Po lekturze takiegoż spokojnie oddajemy się ocenie i odkładamy tom na półkę. W przypadku takich zeszycików, jak "Punisher", gdy już któryś z nich przeczytamy, radość z lektury walczy z frustracją ("Ile kasy, za ile stron?!") i nienasyceniem ("Mało, mało!!"). Dużo lepszym rozwiązaniem jest sposób wydawania "Darkness", czyli 48 stron za 14,90zł. Dostawalibyśmy tyle "Punishera", ile kiedyś. Na koniec wypada odnotować obecność zarówno miłej dla oka kredy, jak i kilku literówek, które nie byłyby warte wspomnienia, gdyby nie były tak rażące (np. "Punischer"). Komuś się chyba śpieszyło. A szkoda, bo komiks jest bardzo dobry.

Damian "hans" Handzelewicz

Scenariusz: Garth Ennis
Szkic: Steve Dillon
Tusz: Jimmy Palmiotti
Kolory: Chris Sotomayer
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Wydawca: Mandragora
Data wydania: 10.2003
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Liczba stron: 24
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: błyszczący
Druk: kolorowy
Dystrybucja: kioski
Częstotliwość: dwumiesięcznik
Cena: 8,00 zł