|
"32 grudnia"
Bilal
pracuje powoli, acz na ogół skrupulatnie. "Sen potwora" był jego
wielkim sukcesem artystycznym i na pewno jednym z największych wydarzeń
w komiksowym świecie końca lat 90. W ciągu pięciu lat oczekiwań na ciąg
dalszy - środkową część zamierzonej trylogii - narastało zniecierpliwienie
czytelników, podsycone jeszcze pogłoską o przesunięciu premiery komiksu
w związku z wydarzeniami z 11 września. Ogromny sukces komercyjny "32
grudnia" na Zachodzie nie powinien zatem dziwić; pytanie czy był on
zasłużony. Tutaj zdania bywają podzielone, jedni kręcą nosami, inni zaś
wpadają w zachwyty głosząc, że jeśli nawet "32 grudnia" nie przewyższa "Snu
potwora" to na pewno jest mu równy. Dla zagorzałych wielbicieli Bilala
jego nowy album nie powinien wszak stanowić rozczarowania: artysta raz jeszcze
zaimponował formą plastyczną, stosując sprawdzone już wcześniej techniki
narracyjne, nie rozwijając ich, ale może przez to bardziej trafiając w oczekiwania
fanów, którzy chcą Bilala "swojego", jakiego znają i lubią. To
zatrzymanie się twórcy w miejscu może być zaskoczeniem dla czytelnika, przyzwyczajonego,
że Bilal musi zdumiewać, choć z drugiej strony nie można tego przyzwyczajenia
nazwać bezpodstawnym. Twórczość Bilala, choć spójna, z każdym nowym objawieniem
uderzała czymś świeżym, choćby tylko zmianą techniki malowania, jakimś dodatkiem
w postaci dołączonej do albumu gazety, której zawartość była sprężyną napędzającą
fabułę ("Kobieta pułapka"), mistrzowskim zabiegiem narracyjnym
polegającym na równoległym zestawieniu aktualnych wydarzeń ze strumieniem
pamięci cofającej się coraz głębiej w przeszłość, aż do momentu gdzie przecinają
się ze sobą dwa tory czasu prowadzące w dwie przeciwne strony ("Sen
potwora"). Może Bilal uznał, że osiągnął pewien optymalny pułap, którego
już nie przebije, więc nie warto próbować? Tak czy inaczej, wpadł w pułapkę
własnej formy, na którą składają się tutaj: klucz wizualny "Snu potwora",
przeplatane monologi trojga bohaterów w efektownym z początku ale monotonnym
w końcu języku (cała trójka mówi i myśli w jednym i tym samym stylu!), fragmenty
informacji medialnych uzupełniające naszą wiedzę o wydarzeniach przedstawionych
w fabule pretensjonalnej, bełkotliwej i pustej.
Tak to niestety wygląda, i właściwie
nie ma się czemu dziwić - taki obrót spraw był do przewidzenia jeszcze
po lekturze "Snu potwora", arcydzieła zbyt
skończonego, by dało się do niego swobodnie dopisać ciąg dalszy, jednocześnie
opartego na pomyśle genialnie prostym i po ludzku uniwersalnym. Nick Hatzfield,
emigrant z byłej Jugosławi cierpi wskutek alienacji w zdehumanizowanym świecie;
obdarzony fenomenalną pamięcią cofa się w myślach aż do dnia swoich narodzin
w szpitalu polowym, w akompaniamencie bomb, wspominając "jedynych ludzi,
jakich kiedykolwiek kochał" - dwójkę niemowląt z tego samego oddziału,
Amira i Leylę. Obecnie są to rozrzuceni po świecie dorośli ludzie, nie wiedzący
o sobie
nawzajem - dążenie Hatzfielda do ich odnalezienia to szukanie potwierdzenia
własnego człowieczeństwa, którego nie mógł znaleźć w otaczającej rzeczywistości.
Genialna
narracja komiksu wynosiła go w dodatku na poziom filozoficznej rozprawy o czasie,
całość zaś była przede wszystkim wspaniałym hymnem na cześć ludzkiej pamięci,
potrafiącej ożywić świat, który odszedł; hymnem brzmiącym tym donośniej, że
przecież Jugosławii w istocie już nie ma.
Z całej tej humanistycznej mądrości, przekładającej się na mistrzostwo
opowiadania, w "32 grudnia" nie zostało nic. Nowy komiks Bilala sprawia wrażenie
usilnie i niepotrzebnie doklejonego sequela, leniwie wlokącego temat dalej przy
pomocy absurdalnej fabuły z rodzaju "hard sience-fiction", aspirującej
do bycia sensacją, melodramatem i groteską, ale rwącą się, tonącą w śmiesznościach,
o których trudno powiedzieć czy są zamierzone czy nie. Hatzfield okazuje się
być własnym klonem i ma romans z Leylą (no bo jakże mieliby nie mieć romansu),
Sasza - ukochana Amira - nadal czernieje na twarzy, a winien temu jest czarny
charakter Optus Warhole, który w różnych wcieleniach kontynuuje swoją niecną
działalność, tym razem spełniając się jako artysta. No właśnie. Głównym zagadnieniem
tego albumu ma być pytanie o granice sztuki: Warhole to artysta, którego tworzywem
jest śmierć. Urządza happeningi, których uczestnicy mordują się wzajemnie, a
ich krew zabryzguje sterylnie białe ściany pomieszczeń, tworząc biało-czerwoną
kleksografię (zdecydowanie najlepsza scena komiksu, właśnie dzięki plastycznej
kompozycji czerwonych plam na białym tle). Innym razem przy pomocy tzw. Kompresji
Odbitej Śmierci urządza pogrzeb milionom. Szkoda tylko, że na tym zaczyna się
i kończy cały dyskurs - na ukazaniu odpychającej postaci Warhole'a i jego zbrodni.
W podobny sposób temat moralności sztuki wałkowano już dziesiątki razy i wystarczy
wspomnieć choćby "Batmana" Burtona, z Jokerem jako "pierwszym
w historii artystą mordercą", żeby się o tym przekonać. Bilal nie powiedział
więc w tym temacie niczego, na co już wcześniej nie wpadli autorzy historyjek
o super-bohaterach i innych gatunków pop-kultury. Czy warto było z tego powodu
robić jakiekolwiek zamieszanie i wiązać je z 11 września? Chyba tylko po to,
żeby wzmóc rozgłos wokół premiery.
Ostatni kadr "Snu potwora" był jednym z najbardziej zapadających w
pamięć zakończeń komiksowych, pokazywał bohaterów odnalezionych i połączonych,
leżących na ziemi w sposób identyczny jak wówczas, gdy byli niemowlętami w polowym
szpitalu. Amir, mimo że nie udało się go znaleźć, też był tam obecny: wspomnienia
Nicka dosięgły kresu - i w tym samym momencie kresu dobiegły jego poszukiwania;
przeszłość i teraźniejszość skrzyżowały się, przecięły w jednym punkcie. W chwili
spotkania Nick i Leyla znaleźli się - dzięki pamięci Nicka - na powrót w pierwszym
dniu życia, w momencie gdy był z nimi Amir. Obraz ten w genialnym skrócie oddawał
myśl komiksu i dlatego też nadawał się idealnie na okładkę. Okładka "32
grudnia" jest trochę inna, ale też oddaje charakter zawartości: ci sami
bohaterowie stoją sobie plecami do siebie, nie wiadomo po co, równie dobrze
mogliby siedzieć przy stoliku albo trzymać się za ręce i tańczyć kółko graniaste.
Taki
też jest ten komiks: chronologia wydarzeń mogłaby być zmieniona, kadry poprzestawiane,
i niewiele wpłynęłoby to na odbiór całości. Owszem, znać tu rękę Bilala, ale
tym bardziej nie ma się z czego cieszyć, gdyż wygląda to tak, jakby artysta
chciał posłużyć się własnym mistrzostwem by zamaskować dziury. Skutkiem tego
jest kicz
ukryty pod fasadą przepięknych ilustracji i niezłego języka, a to budzi dezorientację:
komiks czytamy z pewnym zachwytem, z przekonaniem, że to kawałek wielkiej sztuki
- lecz kiedy już ochłoniemy z podziwu dla formy czujemy, że tak naprawdę nic
tam nie ma. Odkładamy na półkę i po raz drugi nie czytamy, najwyżej jeszcze
kartkujemy żeby pooglądać obrazki.
Zupełnie inaczej niż w wypadku "Snu potwora", "32 grudnia" to
komiks, którego nie chce się pamiętać, bo nie oferuje niczego poza paroma sztampowymi
chwytami fabularnymi otoczonymi lawiną bełkotu. Nawet bohaterowie, na których
w poprzednim albumie patrzyło się ze ściśniętym sercem, tutaj wyglądają jak figurki
wystrugane z drewna: bezbarwne, sklonowane, występujące w udziwnionych sytuacjach
wykluczających jakąkolwiek identyfikację. Cóż, wypadki chodzą po ludziach i przytrafiają
się największym kaskaderom, a Bilal niewątpliwie do takich należy. Przyzwyczaił
nas, że w każdym ze swych komiksów balansuje na linie ryzykując obsuw w tandetę;
o ile jednak w "Kobiecie pułapce" czy "Śnie potwora" z gracją
udawało mu się utrzymać równowagę, w "32 grudnia" po prostu spadł.
Miejmy jednak nadzieję, że nic sobie nie złamał i że szybko wdrapie
się z powrotem. Myślę, że mu się uda. Artystyczną ekwilibrystykę
ma we krwi. Piotr "Błendny Komboj" Sawicki
KZ nr 23:
"32 grudnia"
Tytuł oryginału: 32 Décembre
Scenariusz: Enki Bilal
Rysunki: Enki Bilal
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 10.2003
Wydawca oryginału: Les Humanoides Associés
Data wydania oryginału: 6.06.2003
Liczba stron: 60
Format: A4
Oprawa: miękka
Papier: błyszczący
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 19,90 zł |
|