|
"Arkham
Asylum".
Kalekie arcydzieło
W
niespełna rok po "Zabójczym żarcie", Joker ponownie
udowadnia Batmanowi swój punkt widzenia. Tym razem, w pewien prima-aprilisowy
wieczór, na czele pozostałych pacjentów opanowuje ośrodek Arkham, po czym
zaprasza do środka Nietoperza, obiecując w zamian uwolnienie sterroryzowanego
personelu. Słowa dotrzymuje; jedynie dwoje pracowników - psychoterapeutka
Ruth Adams i administrator szpitala Cavendish - decyduje się zostać dobrowolnie,
aby śledzić przebieg wypadków. Wbrew temu, czego można by się spodziewać
po takim zawiązaniu akcji, nie sprowadzają się one do serii fizycznych starć
Batmana ze starymi wrogami. Przeciwnie, gdy nasz bohater przekracza bramy
szpitala, niemal natychmiast asymiluje się ze światem obłąkanych, których
tu zamknął. Będąc teraz na takich samych warunkach jak oni, nie walczy,
lecz uświadamia sobie, że jest jednym z nich, i że przynależy do tego miejsca
tak jak Joker, Two Face czy Szalony Kapelusznik. ("Zawsze gdy wchodzę
do Arkham i drzwi zamykają się za mną, czuję się jakbym wracał do domu" -
mówi Batman komisarzowi Gordonowi tuż przed przekroczeniem progu posępnego
gmachu).
Grant Morrison całkowicie zaciera granice dobra i zła, które przecież
są jednym z wyznaczników konwencji super-bohaterskiej. W "Arkham Asylum" Batman
i Joker nie są żadnymi antagonistami, nie są nawet potraktowani jako dwie strony
tego samego medalu, jak było w "Zabójczym żarcie". Ani jeden z przeciwników
Mrocznego Rycerza nie jest tutaj szalejącym mordercą-psychopatą, a już zwłaszcza
nie jest nim zielonowłosy klaun: mimo, iż uwięził cały personel, nie ginie z
jego ręki ani jedna osoba. Nawet pielęgniarka, której okaleczenie zamarkował
by nakłonić Batmana do wejścia, zostaje w końcu uwolniona bez uszczerbku na zdrowiu.
Lokując akcję w dniu 1 kwietnia, scenarzysta pozostawia czytelnika z zapytaniem,
czy tak dobroduszne zachowanie się Jokera ma związek ze specyfiką prima-aprilisowego
święta - gdy stoją na głowie wszystkie zasady panujące przez resztę roku - czy
raczej jest to po prostu część prowadzonej przez niego gry. A może jedno wynika
z drugiego i Joker celowo wybrał ten właśnie dzień, aby znów pokazać Batmanowi
jak niewiele ich różni? Ta kompromisowa interpretacja odpada, gdyż - jak się
okaże - za uwolnienie pacjentów i wzniecenie buntu odpowiada zupełnie ktoś inny,
inny był też tego cel, zaś psychoterapeutyczne spotkania Batmana z wrogami i
uświadomienie sobie przez to własnego szaleństwa jest tylko częścią o wiele większej
układanki. A wszystko to sięga jeszcze pierwszych dziesięcioleci XX wieku i mrożącej
krew w żyłach historii powstania szpitala.
Najistotniejsze jest jednak w tym komiksie porównanie charakteru szaleństwa
Batmana, Jokera, Two Face'a, Szalonego Kapelusznika, Zeusa i jeszcze kilku
innych postaci
zamieszkujących świat stworzony przez Kane'a i Fingera. Porównanie jak najbardziej
kliniczne, z wykazaniem objawów, światopoglądów i metod leczenia niektórych
pacjentów. Poznajemy między innymi ciekawą metodę leczenia Two Face'a. Otóż
odebrano mu
słynną monetę, zastępując ją sześcioma kartami Tarota; odtąd, gdy musi podjąć
wybór, po prostu losuje kartę. Dzięki temu ma do wyboru trzykrotnie więcej
opcji niż gdyby rzucał monetą, co powinno go odzwyczaić od skrajnie dualistycznego
patrzenia na świat. Ruth Adams wyjaśnia Batmanowi, że dla każdego z tutejszych
psychopatów znalazła metodę terapii. Z wyjątkiem Jokera: ten jest poza klasyfikacjami.
A jednak charakter tych wszystkich diagnoz i sposobów kuracji, ogólnie
obraz szpitala, wygląda w taki sposób, że coś nam tu nie gra. Pacjenci
dzisiejszych
szpitali psychiatrycznych nie terroryzują personelu, bo znajdują się w
letargu, nafaszerowani lekami psychotropowymi, i właśnie tym się ich
leczy, a nie
kartami Tarota. Nie są też trzymani w obskurnych celach wśród nieskończonych
korytarzy,
tylko w nasłonecznionych pokojach ze świetlicą. Wątpliwie wygląda też psychoanaliza,
której Morrison poddaje bohaterów, bo czy jakikolwiek szanujący się człowiek
nauki traktuje dzisiaj na poważnie rojenia Freuda? Batman spogląda na planszę
Rorschacha i oczywiście widzi w niej nietoperza; Two Face wpatruje się
w księżyc, który "wygląda jak wielka srebrna dolarówka w rękach Boga"; nieustannie
powraca metafora Arkham jako świata po drugiej stronie lustra, niby z powieści
Carrola. To wszystko, a także uderzająca fascynacja szaleństwem połączona z jego
demonizacją, urzeczenie awangardowymi sposobami przedstawiania (ilustracje McKeana
wywodzą się trochę z ekspresjonizmu, trochę z surrealizmu) bynajmniej nie jest
dzisiejsze, przynależy raczej do pierwszych lat XX wieku, kiedy pojawił się Freud,
Carrol napisał opowiadania o Alicji, tu i ówdzie panowały nastroje postromantyczne,
a w sztuce królowały wielkie awangardy. Z tamtych też lat pochodzą cytowane w
komiksie zapiski Amadeusza Arkham, opisujące historię jego obłędu i okoliczności,
które doprowadziły do powstania szpitala. Dlatego calutki komiks utrzymany jest
w duchu tamtych czasów, w których notabene ma źródła sama postać Batmana (obok
psychoanalitycznej motywacji dla walki z przestępczością - traumatycznych przeżyć
z dzieciństwa - Kane i Finger obdarzyli swojego bohatera po trochu cechami Zorro
i detektywa z dziewiętnastowiecznej powieści kryminalnej, zaś Gotham City to
miejsce rodem z filmów niemieckiego ekspresjonizmu, podobnie jak większość przeciwników
Człowieka-Nietoperza). Z rzeczy bliższych naszym czasom, lecz wciąż pozostających
w kręgu zainteresowań psychoanalitycznych, cytowany jest film Hitchcocka "Psychoza":
najpierw wypowiedź Normana Batesa, że najlepszym przyjacielem chłopca jest jego
matka, a następnie słynny krzyk "Matko, na litość Boską! Matko!", który
wydobywa się z gardła Normana zaraz po popełnionym morderstwie. Kadr z Anthonym
Perkinsem sugeruje, że to pacjenci szpitala oglądają właśnie "Psychozę" w
telewizji: psychopatyczni mordercy oglądają film o psychopatycznym mordercy. Wszystkie owe nawiązania w "Arkham Asylum" mogłyby wzbudzać śmiech,
gdyby komiks utrzymany był w konwencji realistycznej. Na szczęście nie jest.
To, czego dokonał tu Dave McKean ostatecznie decyduje o artystycznej wartości
tego dzieła; dopiero jego wkład nadaje sens tym wszystkim niedorzecznościom scenariusza,
uzasadnia naiwność niektórych zapożyczeń. Odrealnienie grafiki nadaje opowieści
charakter złego snu, gdzie przecież nie wchodzi w rachubę racjonalne uzasadnianie
czegokolwiek. Sposób graficznego ukazania poszczególnych postaci dramatu, łącznie
z tym, że każda z nich "mówi" inną czcionką, ukazuje całą ich indywidualność,
podkreśla wymiar szaleństwa. Widać to zwłaszcza na przykładzie Batmana i Jokera:
o ile ten pierwszy jest jedynie ciemno-szarym cieniem bez oczu, twarzy i nazwiska,
mówiącym frazesami, o tyle jego antagonista to sam żywioł, śmiech, spontaniczna
radość życia, czerwień ogromnego uśmiechu rozpiętego od ucha do ucha na białej
twarzy, skontrastowanego z zielenią włosów. Także to, że szpital jest kompleksem
nieskończonych korytarzy i lochów ma swoje wytłumaczenie w konwencji malarskiej
McKeana, bo przecież takie przerysowania były typowe dla ekspresjonizmu, którego
artysta pilnie się tutaj trzyma.
Chyba właśnie talent McKeana zapewnił "Arkham Asylum" olbrzymi sukces
handlowy oraz miejsce w historii komiksu, ale wbrew powszechnym opiniom nie jest
to arcydzieło na skalę "Powrotu Mrocznego Rycerza" Millera. Tam było
sugestywne studium obsesji Batmana połączone z analizą zewnętrznych przyczyn,
które ją wywołały: obłuda polityków, brutalność świata z upodobaniem eksponowana
w mediach. Ostatnia plansza, na której stary Bruce Wayne z nieodłączną zaciętością
w oczach, otoczony armią zrekrutowaną z byłych członków młodzieżowego gangu,
przygotowuje się do obalenia amerykańskiego rządu - to była scena niezapomniana,
ukazująca w prosty i wstrząsający sposób jak groźna i nieuleczalna jest to obsesja.
Tymczasem Morrison nawet nie próbuje niczego motywować, ogranicza się tylko do
samego stwierdzenia szaleństwa, które z kolei ukazuje dość prostacko jako chaos
(w czym też, tym razem negatywnie, przysłużył się McKean), gdy u Millera i Moore'a
("Zabójczy żart") jest ono konsekwentnie przestrzeganym porządkiem,
tylko opartym na innych zasadach niż "normalność" (stąd pytanie w tamtych
dziełach, zwłaszcza u Moore'a, o granicę między normalnością a chorobą). W dodatku
Batman u Morrisona wychodzi na bezbarwnego tępaka, któremu w głowie same nietoperze
i przy którym Joker z całą resztą to intelektualne kobyły, które chyba tylko
cudem przegrywają z nim tak liczne pojedynki.
"Arkham Asylum" odcina się od rzeczywistości, toteż nie ma w nim tak
typowych dla najlepszych komiksów z Batmanem elementów krytyki świata współczesnego;
natomiast próba analizy wnętrza bohaterów tym bardziej wypada blado, bo odrzuca
wszelkie czynniki zewnętrzne. Postacie wypadają efektownie dzięki przerysowaniom
nadanym im przez Morrisona i McKeana, ale przy całej tej efektowności są zaskakująco
płaskie i jednowymiarowe. Od komiksu z pretensjami analizy psychologicznej można
się było spodziewać więcej niż tylko potwierdzenia, że Batman jest mroczny, Joker
wesoły a Two Face lubi swoją monetę. Jednak mimo tych niedociągnięć "Arkham
Asylum" pozostaje dowodem na to, jak wiele znaczeń może udźwignąć komiks
w wykonaniu inteligentnego i utalentowanego rysownika, jedną z najchlubniejszych
demonstracji graficznych możliwości IX sztuki. Piotr "Błendny Komboj" Sawicki
"Batman: Arkham Asylum"
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Dave McKean
Wydawca: DC Comics
Rok wydania: 1989
Format: B5
Papier: kredowy
Druk: kolor
Ilość stron: 120
Cena: $14,95
O tym komiksie już kiedyś pisaliśmy
|
|