|
Hitman
Hitman...
Cóż to takiego? Nie wiecie? Nieładnie. Dwa tomy wydane w Polsce, a Wy nie
macie pojęcia co, jak i dlaczego? Nieładnie, raz jeszcze. Pomyślałem sobie
jednak, żeby najpierw przybliżyć Wam ta pozycję słowami, które już zostały
wypowiedziane i to na wirtualnych stronach KaZetu (lenistwo górą). I tak
oto, Jim przedstawia nam główną postać następująco: Tomy Monaghan to
cyngiel, płatny zabójca pracujący w ponurym Gotham (oczywiście Gotham w
wydaniu hitmanowskim
nie jest nawet w ćwierci tak ponure jak u Btmana) oraz ciemne okulary na
nosie, długi płaszcz, emblematy "H" na rękach i spluwy w dłoniach
- oto Hitman, stanowczo NIE pozytywny bohater.* Dodatkowym plusem
postaci, która przecież jest częścią uniwersum DC, są pewne nadprzyrodzone
zdolności.
Po przeżyciu ataku pewnego monstrum Tommy odkrywa, że stał się telepatą
i zyskał rentgenowski wzrok - oczywiste plusy w zawodzie cyngla.* Tyle
o głównym bohaterze. O samym komiksie przeczytać możemy, że postać Hitmana
(...) daje scenarzyście duże pole do popisu. Jednak, jak dla mnie, niewykorzystane. "Hitman" potrafi
być zabawny (...), akcji jest pełno na każdej stronie, spluw i naboi bez
liku (...), na brak niezwykłych postaci nie można narzekać, a jednak albumowi
czegoś brakuje - trudno definiowalnego klimatu, którego nie zapewniają nawet
spotkania okolicznych cyngli w barze "U Noonan'a" przy fajkach,
piwku i kartach.* Lobo dla intelektualistów.* Z kolei w recenzji/zapowiedzi
drugiego tomu przeczytać możemy, że w komiksie jest dużo strzelania, mniej
gadania i jeszcze mniej moralitetów - od "pestek" się zaczyna
i na "pestkach" się kończy. Czy to źle? Na pewno nie, gdyż "Hitman" nie
należy do gatunku komiksów z przesłaniem - on ma po prostu dostarczać
prostej, lekkostrawnej rozrywki.** Jeśli chodzi o wykonanie to rysunki(...)
w przeciągu
całej regularnej serii są dziełem Johna McCrea. Z jednej strony to dobrze
- dzięki temu w obrębie serialu powinny być spójne i bez niespodziewanych
zmian. Niestety bywa z tym różnie: McCrea rysuje charakterystycznym stylem,
czasem nieco karykaturalnym pospiesznym i niedopracowanym - w porządku,
ale bez zachwytów*, a także: kreska - idealna do tego typu historii: prosta,
lekka (...) Kolorystycznie jest spokojnie, bez fajerwerków - tak jak z
kreską.** Tyle słowem wstępu (tu podziękowania dla chłopaków, których
mogłem zacytować
i sam się nie męczyć), a teraz coś od siebie.
Dwie sprawy. Po pierwsze - większość
cech tego komiksu wymieniona powyżej jest charakterystyczna i towarzyszy
mu aż do samego końca. Większość,
ale nie wszystkie,
zatem...
Sprawa druga - obaj recenzenci o tych dwóch tomach napisali, że rzecz
to dobra, ale pozbawiona pewnego 'czegoś', które nadałoby im osobliwego
uroku.
I mają
rację. "Hitman" rozpatrywany
osobno, jako poszczególne tomy, nie wydaje się tak zachwycający jak wtedy, kiedy
patrzy się na niego jako sześćdziesięciozeszytową serię. Jest to jeden z tych
komiksów, które ukazują swoją wielkość w miarę czytania. Aby jednak można było
to wszystko odczuć , to nie dość, że trzeba przeczytać całość, to jeszcze trzeba
konwencję jaką przyjął Ennis, i mały świat, który ona stworzyła, polubić, jeśli
nie pokochać od pierwszego kontaktu. Drugim momentem, w którym ewentualnie można
się przekonać czy warto, jest pierwsza tragedia przez duże 'T', jaka dosięga
członków 'ekipy z Noonana' (zabójstwo Pata w drugim tomie "10 000 Pestek").
W tym bowiem wydarzeniu, kiedy śmierć, wydawałoby się tak zabawna, nieodczuwalna
i dosięgająca tylko tych, z którymi ścierają się Tommy i jego przyjaciele, przychodzi
po jednego z nich, tkwi cały haczyk tej zamkniętej w spójną całość historii Tommy'ego
Monaghana. Jako cyngle i znajomi cyngli wszyscy muszą się liczyć z nieustająco
wiszącym nad nimi widmem śmierci. Choć Hitman jest pewnego rodzaju optymistą,
a atmosfera wydaje się przez większość czasu sielankowa (że się tak wyrażę),
to nie jest tak zawsze. Będziecie się razem z Tommym śmiać, cieszyć, przeżywać
chwile grozy i zagrożenia, ale też i smucić i płakać. Są bowiem momenty, kiedy
owa 'lekkość' komiksu nagle znika, ulatuje gdzieś, zostawiając nas z brutalnymi
faktami, rzeczywistością umazaną krwią i śmiercią przed oczami. Chwile, kiedy
ani Monaghanowi, ani Czytelnikowi nie jest do śmiechu, jakby wszyscy nagle budzili
się ze snu i zaglądali w oczy brutalnej rzeczywistości. Takie 'trzeźwienie',
błyskawiczne i niespodziewane serwuje nam Ennis od czasu do czasu, ale nie za
często... i jeśli ktoś tego nie czuje, to nic na to nie poradzę, gdyż na tym
poza spostponowaniem etosu typowego bohatera ze światka DC i irlandzkiego klimaciku
(jak o "Hitmanie" wyraziła się moja koleżanka) jest on po prostu ludzki,
a tym samym życiowy (opowieść o świętym Mikołaju, przyjęcie demona z piekła na
barmana, Six Pack i jego bezinteresowna pomoc, wyprawa gdzieś do Afryki w charakterze
najemników i bohaterska, honorowa odmowa w udziale w ludobójstwie - która notabene
skończyła się obaleniem reżimu). Stąd też "Hitman", chociaż w dużej
mierze jest bardzo lekkostrawny i zabawny, to całościowo stanowi obfitującą (mimo
wszystko) w pewną głębię opowieść o przyjaźni, oddaniu i lojalności, cóż za paradoks,
ludzi bez skrupułów i zasad. Zimnych drani, którzy są ludźmi i potrafią przekonać
czytającego o tym w odpowiedniej chwili, pozytywnie go tym sposobem zaskakując.
Lobo dla intelektualistów, a nawet coś więcej. Natomiast jeśli ktoś nie dopatruje
się tutaj niczego więcej, poza nieco przerastającą zwykłego Lobo jatką albo uważa,
że ta trzeba przyznać nieczytelna (gdyż zakamuflowana pod formą jaką przyjął
Ennis) dla wszystkich głębia w ogóle nie pozwala mu się odczuć, to trudno. W
jakiejś części będzie miał rację. Ostatecznie, nawet kiedy potraktować to ennisowe
dziełko jako zwykłą parodię, to nie można jej odmówić pewnego uroku, a że dla
mnie to, i owszem, parodia, ale zarazem coś jeszcze. Moja sprawa. Nie ma sensu
zbyt wiele na ten temat dywagować. Gusta i guściki są różne. Taki jest ten komiks
- różny w zależności jak się na niego patrzy - i basta i albo się Wam to podoba
albo nie. To samo tyczy się kreski McCrea, która miejscami nierówna, miejscami
całkiem całkiem, wydaje się pasować do "Hitmana", towarzysząc mu od
początku do końca. Nie ma sensu więcej o niej rozprawiać, bo możecie ruszyć leniwe
tyłki, drodzy Czytelnicy i ocenić ją sami swoimi zmysłami w najbliższej księgarni.
Historia o życiu, twardym i brutalnym,
opowiedziana z pomocą niepowagi i błazenady. Ale czyż nie takie jest życie?
Mieszaniną komedii i tragedii?
Tak to widzi
Ennis i mnie ta jego wizja bardzo odpowiada. Toteż zachęcam do zapoznania
się z tą
pozycją wszystkich i tak jeśli komuś podobał się pierwszy tom "Hitmana",
niech "10 000 Pestek" [tom drugi] kupuję w ciemno, pozostałym radzę
rozwagę - jak pisał dr_greenthumb. Tak i ja tym, którym podobał się tom najpierw
pierwszy a później drugi radzę, aby kolejne (jeśli kiedykolwiek się ukarzą) kupowali
w ciemno. Natomiast ci niezdecydowani niech następne wydania czytają do momentu
owej pierwszej tragedii o której wspominałem i albo się wtedy wciągną na dobre,
albo niech sobie odpuszczą. W każdym razie nie jest to (wbrew pozorom) kolejny
komiks dla kretynów.
Over & out.
Adrian "ffreak" Grabiński
* Jim - Hitman
tom1 - recenzja
** dr_greenthumb - Hitman: Ten Thousand
Bullets - przed premierą (numer
29)
| |