Star Wars w Polsce

 

Nie tak dawno temu...
Nie tak daleko stąd...

STAR WARS

NOWA NADZEJA

Rok 1997 przyniósł chyba szczyt rozwoju wydawnictwa TM-Semic. Monopolista niepodzielnie panował na rynku i nic nie wskazywało, aby miało się to zmienić.

Właśnie wtedy wydawnictwo postanowiło wystartować z nowymi seriami. Wydaje się, że miały one w zamyśle przyciągnąć do komiksu również tych, którzy dotychczas niewiele mieli z nim wspólnego.

Jedna z tych serii sprawiła, że serca fanów gwiezdnej trylogii zabiły mocniej. TM-Semic jako pierwszy edytor w naszym kraju wydał historię spod szyldu Star Wars i to historię nie byle jaką.

Akcja "Mrocznego Imperium" rozgrywa się dziesięć lat po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci. Nowa Republika przeżywa kryzys. Ponownie zjednoczone siły imperium odbijają Coruscant, a ich nowa potężna broń - Niszczyciele Światów przypuszczają druzgocący atak na Mon Calamari. Jakby tego było mało, ten kogo wszyscy uważali za zmarłego odrodził, się aby ponownie zagrozić galaktyce. Tym razem wszystko wskazuje na to, że odniesie sukces, zwłaszcza, że Luke Skaywalker, jedyny "w pełni świadomy Jedi" przechodzi na ciemną stronę mocy.

Scenariusz Toma Weitcha zaczyna się trzęsieniem ziemi, a później napięcie utrzymuje się na stałym poziomie. Główni bohaterowie są tu już dojrzalsi, co chyba najlepiej widać na przykładzie Luka. Nie jest on już uczniem, a potężnym rycerzem Jedi, tak bardzo podobnym do ojca. Poza postaciami znanymi z trylogii pojawiają się całkiem nowe osoby jak. np przemytnik Ninx, czy Vima, jedna z nielicznych Jedi ocalała z pogromu.

Nastrój opowieści doskonale podkreślają skąpane w ciemnych barwach rysunki Cama Kennedy'ego, które chociaż ubogie w szczegóły (co szczególnie widać kiedy spojrzymy na tła), bardzo dobrze ilustrują kosmiczną pustkę, czy zniszczone powierzchnie planet. Artyście udało się również dosyć wiernie upodobnić postacie do ich filmowych odpowiedników, co kiedy spojrzeć na inne komiksy z tej serii okazuje się być wcale niełatwą sztuką.

W całym scenariuszu drażnią mnie wszelkie rozmowy o "przeznaczeniu". Naprawdę można się było bez tego obejść i działania bohaterów wytłumaczyć inaczej. Czyżby komuś zabrakło inwencji? Denerwujące są również teksty opisujące to, co dzieje się właśnie na rysunku. Jak na komiks z 1995 roku trochę to już archaiczne.

Również zakończenie historii jest przewidywalne, ale mimo to czyta się ją z przyjemnością. Nie mogę jednak autorowi wybaczyć jednego. Najsłynniejszy łowca w Galaktyce Boba Fett został zdegradowany w tej opowieści do roli błazna.

Całość została wydana w trzech numerach mieszczących sześć oryginalnych zeszytów. Pierwszy opublikowany u nas komiks tej serii dostał sztywną, kartonową okładkę i dobrej jakości papier. Jest to jedna z najlepiej wydanych pozycji w dorobku TM-Semic. Niestety, skończyło się na pierwszym numerze i cała reszta została już opublikowana na papierze, który w najlepszym wypadku nadaje się do podcierania siedzenia.

Podobnie została potraktowana kontynuacja tej opowieści "Mroczne Imperium II Operacja Ręka Cienia". Autorzy pozostali ci sami, co nie było by takie złe, gdyby nie powtarzali niektórych pomysłów z pierwszej części... Znowu trafiamy na księżyc Nar Shadda, ponownie obserwujemy zmagania sił Nowej Republiki z kolejną "tajną bronią" imperium (bardzo podobną w działaniu do znanej wszystkim "Gwiazdy Śmierci" Ale mimo tego nie jest źle.

Część opowieści skupia się na poszukiwaniach Luka i Kama Solusara (nawróconego wojownika Ciemnej Strony), którzy starają się odnaleźć jakieś pozostałości po dawnych Jedi. Z drugiej strony jesteśmy świadkiem śmiałego ataku sił Nowej Republiki na Byss, centrum dowodzenia Imperium, a zarazem siedziby nowego (no może nie całkiem) Imperatora. O tym które z tych zamierzeń zakończy się powodzeniem, a które klęską przeczytajcie już sami.

Strona graficzna pozostała bez zmian i tylko szkoda, że na tym papierze nie można w pełni docenić talentu Kennedy'ego. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś ktoś pokusi się o ponownie wydanie całej serii, tym bardziej, że polski czytelnik nie miał jeszcze okazji poznać zakończenia, wydanego w Ameryce "Empire's End".

Na "Mrocznym Imperium" TM-Semic zakończyła swój epizod z Gwiezdnymi Wojnami. Seria najwidoczniej nie cieszyła się zbyt dużą popularnością, ale w tym wypadku była to wyłącznie wina wydawcy, który dołożył starań by odstraszyć od niej czytelników. Jednak jeśli masz możliwość dotrzeć do tych zeszytów to i tak warto poznać ciągle jedną z najlepszych opublikowanych u nas historii z odległej galaktyki.

 

Nie tak dawno temu...
Nie tak daleko stąd...

STAR WARS

EGMONT KONTRATAKUJE

Kiedy TM-Semic po zaledwie sześciu numerach zaprzestała wydawania komiksów poświęconych światowi Gwiezdnych Wojen nic nie wskazywało na to, by miały one jeszcze powrócić na nasz rynek.

Trzeba było dwóch lat oczekiwań aby inne wydawnictwo podjęło się zaprezentowania polskiemu czytelnikowi kolejnych historii o zmaganiach Imperium i Rebelii.

W 1999 roku Egmont Polska rozpoczyna wydawanie miesięcznika "Gwiezdne Wojny Komiks" (o nim przeczytasz w artykule xiendza). Później w księgarniach pojawiają się pierwsze w Polsce albumy ze znanym chyba wszystkim logo na okładce...

Łatwo odgadnąć co kierowało początkowo Egmontem przy doborze tytułów. W czasach kiedy poza nielicznymi wyjątkami komiksów ukazywało się u nas tyle, co kot napłakał, wydawnictwo postawiło na "pewniaki". I tak polski czytelnik dostał do swoich rąk między innymi "Thorgala", "Slaina" (w tym przypadku magnesem było znane już u nas nazwisko Bisleya) i właśnie "Gwiezdne Wojny". Jednak Egmont nie zdecydował się na wydanie komiksu, którego akcja dotyczyła by wydarzeń znanych nam z pierwszej trylogii. Komiks "Opowieści Jedi - Złoty wiek Sith", przenosi czytelnika znacznie dalej w przeszłość.

Pięć tysięcy lat przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci młoda (zrzeszająca zaledwie siedem światów) republika, rządzona przez senat i cesarzową Tetę, stopniowo poszerza swoje granice, badając nieznaną przestrzeń kosmiczną. Właśnie tym zajmował się Gav Daragon i jego siostra Jori, dopóki kłopoty finansowe nie zmusiły ich do ucieczki w nieznaną część galaktyki. Tam, na odległej planecie Korriban odkrywają istnienie potężnego imperium Sith. Jeden z lordów, Naga Sadow, planuje wykorzystać przybycie rodzeństwa, aby przechwycić rządy w Imperium i poprowadzić je do walki z Republiką.

Na kontynuację tej opowieści polski czytelnik musiał czekać prawie rok. Rodzeństwo zostaje rozdzielone. Gav zostaje uczniem Sadowa, a jego siostra powraca na obszar Republiki i stara się ostrzec jej mieszkańców przed zbliżającym się zagrożeniem. Jej słowa trafiają jednak w próżnię i dopiero kiedy siły Sithów rozpoczynają inwazję, władze Republiki uświadamiają sobie skalę zagrożenia. Okazuje się, że ostatnią deską ratunku może być Gav, który nie w pełni uległ wpływowi Sadowa.

Z pozoru w obu komiksach jest wszystko co potrzeba aby zainteresować czytelnika. Mamy międzygwiezdne podróże, dworskie intrygi, pojedynki i kosmiczne bitwy. Wszystko to jednak podano w sposób wyjątkowo niestrawny. Odnoszę wrażenie, że scenarzysta Kevin J. Anderson próbował zmieścić w ograniczonych objętościowo zeszytach zbyt wiele wątków, przez co wszystkie one uległy wyraźnemu spłyceniu. Drażni również wyraźny podział na "złych" i "dobrych", oraz wałkowanie w kółko tych samych motywów (młody uczeń "prawie" przeciągnięty na ciemną stronę w ostatecznej walce opowiada się po stronie dobra). Czyżby był to standard, jeśli chodzi o komiksy ze świata SW? Może mam zbyt wielkie wymagania, no bo w końcu ciężko się spodziewać po komiksie fabuły na miarę powieści Zahna, ale z drugiej strony dlaczego nie?

Co do strony graficznej, to rysunki Daria Carrasca zupełnie nie przypadły mi do gustu. Toporna kreska, miejscami niedokładna, kanciaste twarze... Trzeba jednak przyznać, że rysownik postarał się, aby Galaktyka wyglądała tak, jak powinna wyglądać pięć tysięcy lat przed Lukiem. Stroje, statki, uzbrojenie, idealnie pasują do czasów, kiedy Jedi byli zaledwie małym zakonem...

Oba komiksy są dosyć słabe, chociaż przypuszczam, że fani Gwiezdnych Wojen znajdą w nich dużo więcej niż ja. Odnoszę wrażenie, że nie sprzedały się one zbyt dobrze (no bo jak wytłumaczyć roczny czas oczekiwania na kontynuację?) i dlatego Egmont dał sobie spokój z grzebaniem się w przeszłości Galaktyki. Następny komiks spod szyldu Gwiezdnych Wojen dotyczył już spraw bezpośrednio związanych z trylogią.

Han Solo zostaje zamrożony w karbonicie i odesłany Jabbie, Luke dowiaduje się prawdy o swoim ojcu, co zresztą prawie przypłaca życiem. Chyba wszyscy wiedzą w której części trylogii mają miejsce te wydarzenia? "Imperium Kontratakuje" to według wielu najlepsza, a z pewnością najmroczniejsza część sagi Lucasa. Czy zastanawialiście się kiedyś co wydarzyło się bezpośrednio po tym epizodzie, a przed "Powrotem Jedi"? Bo Lucas się zastanawiał.

Boba Fett wyrusza by dostarczyć ciało Hana Jabbie, a w trop za nim, nie licząc oczywiście załogi Falcona Milenium, rusza cała zgraja jego kolegów po fachu. Równocześnie jesteśmy świadkiem zmagań Lorda Vadera z ambitnym księciem Xizorem (żywiącym zresztą do ciemnego Lorda bardzo osobisty uraz). W pewnym momencie uwaga obu skupia się na nie podejrzewającym niczego Luku. Jeden pragnie go chronić, drugi zabić.

Tak mniej więcej przedstawia się fabuła "Cieni Imperium". Pod tą nazwą kryje się gra komputerowa, powieść Steva Perry'ego, płyta z muzyką Joela Mc Neelego, rozszerzenia do gry karcianej i RPG, a także najbardziej nas tu interesujący, komiks wydany u nas przez Egmont.

Jest to rzecz z pewnością lepsza niż opowieści z czasów Sithów. Komiks skupia się głównie na pościgu za Bobą, który nareszcie udowadnia, że jego reputacja nie jest przesadzona. Jesteśmy również świadkami zamachu na Luka, w którego obronie staje Jix (człowiek Vadera wykorzystywany do odwalania "mokrej roboty").

Konsultantem scenarzysty Johna Wagnera był Steve Perry, autor powieści pod tym samym tytułem, co sprawiło, że poszczególne dialogi i sceny są takie same w komiksie i książce. Sama opowieść jest na tyle ciekawa, że "Cienie" czyta się z przyjemnością i na nudę ciężko narzekać. Co do strony wizualnej chwalić nie ma za bardzo czego, ale czepiać się też nie będę. Ot przeciętna robota (kolejny standard w "gwiezdnych" komiksach?) bez fajerwerków i większych wpadek.

Całą rzecz mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto co prawda z przyjemnością ogląda trylogię, ale męczą go wszelkiego rodzaju (najczęściej słabe) kontynuacje opisujące dalsze losy bohaterów. "Cienie Imperium" doskonale wypełniają lukę pomiędzy "Imperium", a "Powrotem". Rzecz którą warto znać, a która jednak zdecydowanie ustępuje kolejnemu, wydanemu przez Egmont komiksowi.

Pamiętacie taki moment z szóstego epizodu, w którym obok Imperatora widać postacie w czerwonych pancerzach i płaszczach? Zawsze żałowałem, że ta elitarna gwardia Palpatina nie miała okazji zaistnieć w filmie. Praktycznie dopiero z komiksu "Karmazynowe Imperium" mogłem dowiedzieć się jak trenowali i jak walczyli ci ludzie.

Tym tytułem Egmont trafił w końcu w dziesiątkę. Dla mnie jest to najlepsza z wydanych u nas dotychczas pozycji ze świata Gwiezdnych Wojen. Powodów tego jest kilka, ale chyba najważniejszy to wyraźne ukazanie mrocznych stron tego uniwersum, brak jednoznacznie dobrych postaci, no i sama osoba głównego bohatera.

Kir Kanos należał do grona nielicznych, którym po morderczym treningu przypadł zaszczyt trwania u boku imperatora. Jednak zawiódł. Dopuścił do śmierci swojego pana. Teraz jego jedynym celem jest zemsta na zdrajcy - Carnorze Jaxie, byłym członku Gwardii Imperialnej, obecnie samozwańczym Lordem. Planuje on zjednoczyć rozbite Imperium, zdaje sobie jednak sprawę, że póki żyje Kanos jego plany pozostają zagrożone. Ten, ścigany przez szturmowców dociera na planetę Phaedę gdzie znajduje wreszcie okazję, aby ze zwierzyny przeistoczyć się w łowcę.

Kanos to prawdziwa maszyna do zabijania. Pozbawiony wszystkich uczuć z wyjątkiem pragnienia zemsty ima się wszelkich środków, aby osiągnąć cel i biada temu kto stanie na jego drodze. Prawda, że to miła odmiana po tych wszystkich praworządnych bohaterach, ryzykujących życiem w imię jakichś górnolotnych haseł? Zresztą cały świat przedstawiony w "Karmazynowym Imperium" przepełniony jest ludźmi, których kodeks moralny jest w najlepszym wypadku mocno "wątpliwy". Urzędników zżera korupcja, pijani wojskowi krytykują swoich dowódców, cywile sprzedają informacje zarówno rebeliantom jak i imperialnym. Na tle tego wszystkiego okres panowania imperatora jawi się jako czas ładu i porządku. W tym komiksie nie ma jednoznacznie dobrych postaci. Lokalna przywódczyni rebeliantów, która planuje wykorzystać Kanosa, obawy swojego zastępcy zbywa cynicznym uśmieszkiem i zdaniem "Nie martw się. Jeśli będzie nam przeszkadzał zawsze możemy się go pozbyć". To nie jest już "ugłaskany" świat szlachetnych bojowników o wolność i złych do szpiku kości imperialnych żołdaków.

W parze ze świetną historią panów Mike Richardsona i Randy Stradleya idą dobre rysunki Paula Gulacy'ego. Artysta doskonale ukazał dynamikę pojedynków, brawa należą mu się również za wyraziste twarze bohaterów, które ukazują targające nimi emocje. Jest również kila scen, w których szczególną uwagę zwrócić należy na doskonałe kadrowanie. Przyczepić się można do "lalkowatego" wyglądu szturmowców oraz do pewnej sterylności, która rzuca się w oczy szczególnie, kiedy akcja dzieje się na otwartym terenie. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze komiksu.

Aż ciężko uwierzyć, że spod ręki tych samych ludzi wyszła równie mizerna kontynuacja. "Karmazynowe Imperium II Rada we krwi", jeśli chodzi o scenariusz, nie może się równać z częścią pierwszą. Historia opowiada o tajemniczych zamachach na rządzącą resztkami Imperium Radę Tymczasową. Podejrzenia jej członków padają na Kir Kanosa, który, ukrywając się pod pseudonimem Kenixa Kila, zarabia na życie jako łowca nagród. Nie zdaje sobie sprawy, że na jego tropie jest ktoś, kto poprzysiągł mu śmierć.

Wszystko byłoby w porządku. Mamy tutaj całkiem ciekawą intrygę, pojawia się też niezwykle "sympatyczny" przedstawiciel mojej ulubionej rasy Huttów. Niestety z niewiadomych przyczyn Kanos nie jest już tym samym Kanosem. Autorzy "ugrzecznili" tę postać, przez co straciła wiele ze swojej wyjątkowości. Drażni również naiwność niektórych rozwiązań zawartych w fabule, a także niepotrzebne przeciąganie pewnych scen kosztem skracania innych, bardziej istotnych.

Rysunki są zbliżone do tych z pierwszej części, kilka razy odniosłem jednak wrażenie, że artysta rysował nieco zbyt pośpiesznie.

Unikajcie tego komiksu, szczególnie jeśli podobała wam się część pierwsza. Duże rozczarowanie. Pozostaje mieć nadzieję, że Kanos jeszcze powróci w lepszej formie.

I na tym w zasadzie kończy się przygoda Egmontu z "Gwiezdnymi Wojnami". Warto może jeszcze wspomnieć o dwóch komiksach będących adaptacjami pierwszego i drugiego epizodu sagi Lucasa. Ukazywały się one wraz z filmami i jak to bywa z komiksami tego typu nie prezentują najwyższego poziomu. Rysownicy "Mrocznego Widma" panowie Rodolfo Damaggio i Al Williamson to chyba jakaś trzecia liga, ponieważ postacie w ich wykonaniu przypominają nędzne karykatury znanych z ekranu bohaterów. W przypadku "Ataku Klonów" jest już znacznie lepiej i można powiedzieć, że Jan Duursema wywiązał się z postawionego przed nim zadania, ciągle jednak mamy do czynienia z adaptacją, która filmu zastąpić nie jest w stanie.

Póki co tytuły z szyldem "Gwiezdnych Wojen" na dobre zniknęły z zapowiedzi Egmontu. Najprawdopodobniej wiąże się to ze słabą sprzedażą, która ożywia się dopiero przy okazji premiery kolejnego epizodu. Tymczasem za promowanie komiksów z tej serii wzięło się inne wydawnictwo...


dasst


ciąg dalszy w następnym numerze