BATMAN/DEATHBLOW: AFTER THE FIRE
GOTHAM, CIA I OGIEŃ
Jeżeli uważasz, że tylko Nolan potrafi ukazać „realistycznego” Batmana, to w takim razie przeczytaj „Batman/Deathblow: After the fire”. Reżyser „Mrocznego Rycerza” zapewne miał w rękach ten komiks, ale trudno byłoby mu się do tego przyznać. I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż opowieść trio Azzarello/Bermejo/Bradstreet jest na paru płaszczyznach bardziej przystępna i przemawiająca od wizji nadambitnego filmowca z Anglii.
Zaznaczę, że jest to jedna z najbardziej zaskakujących pozycji z Nietoperzem, jaką dane mi było czytać. Przede wszystkim nie sądziłem, że będzie aż tak dobra. W końcu to historia z gatunku team-up, które niezmiernie często są płytkie, do bólu schematyczne i stanowią co najwyżej ciekawostkę w kolekcji. Wystarczy sięgnąć pamięcią do „Batman/Spawn” Franka Millera i Todda McFarlane’a, gdzie jak na talerzu zostały wyłożone bolączki takich opowieści. Szczęśliwie autorzy „After the fire” odeszli od szablonów wydawniczych crossoverów i zaprezentowali nowy, ciekawszy pomysł dla tego typu projektów. Udowodnili, że następne spotkania Supermana ze Spider-Manem albo Lobo z Predatorami nie muszą być mdłe i efekciarskie za wszelką cenę.
Teraz co nieco o fabule. Rozwija się ona dwutorowo, a między wydarzeniami jest przedział dziesięciu lat. W pierwszym wątku zobrazowano ostatnią misję Deathblowa, najemnika będącego weteranem Wietnamu, dziejącą się w Gotham. W drugim zaś Bruce Wayne stara się odkryć okoliczności śmierci swojego przyjaciela z amerykańskiego wywiadu. Śmierć znajomego ma ścisły związek z misją sprzed lat w mieście Batmana, gdzie Deathblow miał schwytać cudaka potrafiącego wytworzyć ogień przez samo pomyślenie o nim. Jak się później okaże, podpalacz wrócił na stare śmieci, a zamaskowany mściciel będzie musiał postawić na szali swą podwójną tożsamość, by go złapać. Międzyczasie dadzą o sobie znać terroryści, Yakuza i agenci służb specjalnych.
Siłą starcia Mrocznego Rycerza z zimnokrwistym zabójcą jest to, że… ci dawaj się w ogóle nie spotykają. Jak już wcześniej wspomniałem, to nie jest typowy crossover, w którym łotrzy i herosi z różnych światów tworzą zespoły wszczynających spektakularne mordobicie na koniec historii. Idąc dalej, daleko historii autora „100 naboi” do pretensjonalności i sztampy. Azzarello stworzył zamkniętą historię szpiegowską z kryminalistami i mścicielem przebranym za straszydło, której wątki umiejętnie pomieszał. Za pierwszym razem historia wydaje się mętna, sprawiająca wrażenie nietrzymającej się kupy. Jeżeli jednak czytelnik wykaże się cierpliwością i uważną lekturą, zostanie mu to sowicie wynagrodzone. Ukaże mu się przemyślana, ponura historia o przewrotności losu, spłaceniu dawnych długów i intryga zahaczającą o politykę.
Twórcom nade wszystko jednak udało się przedstawić w wiarygodny sposób Batmana takim, jakim go uwielbiamy – bez pomocników, bez łotrów, bez wymyślnych zabawek. Azzarello udała się tutaj wielka (jak na dzisiejsze czasy) sztuka ukazania Batmana w trybie solo, z interakcją z Gordonem i Alfredem ograniczoną do absolutnego minimum. Co więcej, obserwujemy go nie tylko w stroju, ale także w czasie pracy w jaskini i w trakcie przebierania się za innych. Cieszy również to, jak scenarzysta rozegrał stosunki między zamaskowanym krzyżowcem a agentami służb specjalnych. Zostały one przedstawione z gracją równą Bendisowi w „Daredevilu”, gdzie świat superherosów był ściśle spleciony z tajnymi służbami. Wielka szkoda, że takie szpiegowskie gry bardzo rzadko są pokazywane w bat-seriach, szczególnie teraz.
Jeśli nawet zawiła fabuła nie przypadnie wam do gustu, zawsze pozostają piękne grafiki do podziwiania. A jest na co patrzeć, bo zespół Lee Bermejo (szkic) i Tim Bradstreet (tusz) stanął na wysokości zadania. Gotham w ich wykonaniu to industrialny moloch, tajemniczy i nastrojowy, trapiony przez niezgłębione fatum. Natomiast sceny ukazujące Batmana w akcji zostały nakreślone z pietyzmem i precyzją, stawiając tym samym wizję superbohatera Bermejo wśród bardziej wyrazistszych. Przede wszystkim rysunkami będą zachwyceni ci, którym doskwierał epizodyczny charakter Mrocznego Rycerza w „Jokerze” czy mini-serii „Lexi Luthorz: Man of Steel”, którym „Batman/Deathblow” niewątpliwie otworzył drogę do realizacji. Co prawda Bradstreeta w ostatnim rozdziale historii zastępuja Mick Gray (obecnie stały współpracownik Bermejo), ale jego sposób nakładania tuszu w żaden sposób nie niszczy klimatu wytworzonego w poprzednich częściach. Warto ponadto zwrócić uwagę na specyficzny sposób prezentowania postaci, posiadających kanciaste rysy twarzy niczym w grach komputerowych.
Reasumując, „Batman/Deathblow” to doskonały przykład na to, czym team-up może być, a najczęściej nie jest. By zachwycać się tą historią nie potrzebna jest znajomość historii obu herosów, choć przyznać trzeba, ze to bardziej komiks o Batmanie aniżeli wojskowym z uniwersum Wildstorm. Świetnie poprowadzone dialogi, płynne przechodzenie z teraźniejszości do retrospekcji oraz śmiałe połączenie realizmu z elementami nastroju wytworzonego przez Tima Burtona w jego „Batmanach” czynią ten komiks godnym polecenia. Doskonale spełnia wymogi dobrego kryminału szpiegowskiego. Nie zawsze łatwego w odbiorze, ale na pewno wartego wysiłku zgłębienia.
Michał Chudoliński
„Batman/Deathblow: After the Fire”
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Lee Bermejo
Tusz: Tim Bradstreet, Mick Gray (z podziękowaniami dla Petera Guzmana i Lee Bermejo)
Liternictwo: Todd Klein
Kolor: Grant Golleash i Jose Villarrubia
Wydawca: DC Comics – Wildstorm
Data wydania: 2003
Objętość: 160 stron
Druk: kolorowy
Oprawa: miękka
Cena: $12,95