THOR: GENEZA

NORDYCKI BÓG W SŁUŻBIE AMERYKAŃSKICH WARTOŚCI


W roku 1961 Marvel ponownie wkroczył, po trwającej od 1952 roku przerwie, na tereny komiksu superbohaterskiego. Stało się tak, gdy po długiej nieobecności zamaskowanych pogromców zbrodni, podczas której herosi nie cieszyli się dawną popularnością, na nowo wzrosło zainteresowanie ich przygodami. Nastała wtedy epoka zwana Srebrnym Wiekiem komiksu. Za sprawą popularności wydawanego przez DC „Justice League of America”, Martin Goodman, ówczesny redaktor naczelny Marvela, zlecił Stanowi Lee stworzenie komiksu z własną grupą superbohaterów. Lee zamiast jednak użyć dawnych herosów z czasów Złotego Wieku, wymyślił całkowicie nową grupę. Jedyne, co ją łączyło z postaciami z sprzed dziesięciu lat, to użycie mocy i nazwy pierwszego Human Torcha do charakteryzacji Johnny’ego Storma. Tak też 8 sierpnia 1961 roku wydany został pierwszy nr „Fantastic Four” ilustrowany przez Jacka Kirby’ego. Nowi herosi, którzy łamali ustalone konwencje i zaskakiwali nowatorstwem zyskali sobie wielką popularność. Idąc za ciosem Stan Lee począł kreować kolejne postaci. Już wkrótce na kartach komiksów zniszczenie siał zielony kolos, pewien przyjacielski ścianołaz skakał między wieżowcami, a prosto z Asgardu przybył bóg gromów imieniem Thor.

Mimo że data wydania pierwszego komiksu ze złotowłosym bogiem wyprzedziła o niecały miesiąc ostatni, 15. nr „Amazing Fantasy”, gdzie zadebiutował Spider-Man, to Thor został przez Stana stworzony po pajęczym herosie. Stan Lee wspomina, że mimo wielkiego sukcesu, jaki osiągnęli za sprawą innych komiksów, wciąż wszyscy w wydawnictwie próbowali stworzyć nowych superbohaterów, którzy byliby jeszcze bardziej intrygujący i zaskakiwali czytelnika jeszcze bardziej nowatorskimi pomysłami. Kto jednak mógł być silniejszy od Hulka i mądrzejszy od Mr. Fantastica? Chyba tylko Bóg. Albo raczej – bóg. I choć ostatecznie Thor nie został najbardziej inteligentną postacią w uniwersum Marvela, to idea boga-herosa pozostała.

Stan twierdzi, że od dzieciństwa fascynowały go nordyckie legendy i mity. Naturalnym więc dla niego było szukanie inspiracji na superherosa-boga właśnie tam. Tym bardziej, iż Lee uważał, jakoby on i pozostali twórcy komiksów tworzyli swymi pomysłami współczesną mitologię, która swym charakterem wcale daleko nie oddala się dawnych baśni i legend. Oczywiście już wcześniej postaci z różnych mitologii pojawiały się w komiksach, Superman walczył z Herkulesem czy Atlasem, Wonder Woman dostała moce od greckich bóstw, a Wenus była bohaterką własnej serii. Nikt jednak nie użył do tej bogów z mitologii nordyckiej. Tym bardziej więc wybór Stana wydawał się słuszny.

Gdy główna idea narodziła się, potrzeba było jeszcze czegoś, co wyróżniałoby nową postać od setek innych superbohaterów latających, skaczących czy poruszających się w jakikolwiek inny sposób na łamach wielu komiksów. Tym znaczącym, które miało wyróżniać herosa stał się młot, który nie tylko stanowił potężną broń, lecz również pozwalał właścicielowi latać. Tak też pierwszym bogiem-superbohaterem został Thor. Warto przy okazji wspomnieć, iż nazwę metalu z jakiego został wykonany jego młot, uru, wymyślił Larry Lieber, brat Stana Lee, który współtworzył scenariusze pierwszych przygód nordyckiego superbohatera. Użył on tej nazwy z jednej przyczyny, podobało mu się jej brzmienie.

Oczywiście, gdy Thor został już wybrany, pojawił się kolejny problem. Problem utożsamiania się z i sympatii do bohatera. Czytelnicy mogli z łatwością czuć więź z nierozumianym przez rówieśników, mającym typowe dla nastolatka problemy Peterem Parkerem, mogli czuć sympatię do młodego i wybuchowego Johnny’ego Storma, lecz dlaczego mieliby utożsamiać się w jakimkolwiek stopniu z bogiem z mitycznego Asgardu, który lata w hełmie ze skrzydełkami? W tym wypadku Lee odwołał się do klasycznego motywu superbohaterskiego, który zawsze wzbudzał pozytywne wrażenie w czytelnikach. Mowa oczywiście o sekretnej tożsamości. Ludzkim alter ego został człowiek, który nie dość, że nie posiada żadnych supermocy, to na dodatek jest słaby fizycznie i porusza się o lasce. Jednak po znalezieniu mitycznego młota, znajdującego się na co dzień w postaci laski, zostaje on nowym wcieleniem boga gromów, Thora. Początkowo więc wydaje się, że duch Thora jest czymś w rodzaju energii, która potrzebuje ziemskiego gospodarza by się manifestować. Kwestia genezy znajdzie swoje rozwiązanie dopiero po wielu latach, my natomiast wróćmy do sekretnej tożsamości boga z Asgardu. Został nim lekarz o imieniu Donald Blake. Stan Lee twierdzi, że użył postaci lekarza, gdyż w jego głowie pojawił się pomysł na konflikty między obowiązkami Blake’a wobec swoich pacjentów, a odpowiedzialnością Thora nie tylko jako superbohatera, lecz również jako syna Odyna i obywatela Asgardu.

Ważnym było również nadanie nowemu herosowi odpowiedniej aparycji, która by wzbudzała szacunek jego przeciwników. Było to tym trudniejsze, że Thor jest długowłosym blondynem, a, przypominam, że rok 1962 to czasy zanim tego typu fryzury weszły do mody i nie kojarzyły się od razu z męskością. Nawet „The Beatles” rozpoczną swą karierę po omawianym właśnie superbohaterze. Odpowiedni efekt wizualny udało się uzyskać dzięki talentowi Jacka Kirby’ego, który sprawił, że pomimo dość kiczowatego designu, Thor na pierwszy rzut oka prezentuje się jako potężny, groźny heros, którego nie chciałoby się mieć za swego wroga.

Taki też bóg zadebiutował w „Journey Into Mystery” #83 w czerwcu 1962 roku. Wyróżniał się w panteonie innych herosów w komiksach Marvela nie tylko boską genezą, lecz również poziomem scenariuszy. Za wyjątkiem „Fantastic Four” i, startującego w następnym roku, „The Amazing Spider-Man” opowieści o bogu gromów prezentowały się zdecydowanie lepiej niż fabuły, w których główne role odgrywali Iron Man czy Ant-Man. Oczywiście nie brakowało naiwnych i absurdalnych, nawet jak na ówczesne standardy, scenariuszy. Jednym z nich jest „Prisoner of the Reds”, w którym pretekstowość kolejnych scen i ilość dziur logicznych jest wręcz zatrważająca. W tej, jak i kilku innych opowieściach, nordycki bóg spełniał rolę propagatora amerykańskich wartości i demokracji, równocześnie atakując, a czasem niszcząc, rządy komunistyczne. Zdawać sobie trzeba sprawę, iż w początkach Srebrnego Wieku starcia z komunistami i widmo zagrożenia płynące z ZSRR było wciąż żywe i scenarzyści chętnie sięgali do niego by zaprezentować co jakiś czas negatywne postaci związane z komunizmem i urealniać w ten sposób komiksowe zagrożenie, równocześnie promując demokrację i „idealną” Amerykę. Żaden heros Marvela, który powstał na początku lat 60. ubiegłego wieku nie jest od tej reguły wyjątkiem, choć Spider-Manowi udało się tylko raz zetknąć z zagrożeniem zza Żelaznej Kurtyny. Kolejną regułą, która obowiązywała w tych czasach jest konieczne starcie z kosmitami, którzy planują podbicie Ziemi. Zwykle tego typu historie cechowały się dużą naiwnością i nielogicznością. Nie inaczej sytuacja przedstawia się w przypadku Thora, który zmierzył się z kamiennymi ludźmi z Saturna na samym początku swojej kariery. Na szczęście, jest to nr, w którym spotykamy boskiego superbohatera po raz pierwszy, więc kosmici służą tu jedynie za istoty, pełniące funkcję testu bojowego nowej postaci i nie zajmują nazbyt wiele miejsca.

Mimo jednak wyraźnych wad, które nie były niczym wyjątkowym na początku lat 60. ubiegłego wieku, świat Thora był bardziej rozwinięty i posiadał więcej płaszczyzn niż wspomniane wcześniej. Po pierwsze Thor już w drugim numerze swoich przygód otrzymał drugoplanową postać, która odgrywała ważną rolę w życiu herosa. Przypomnijmy, że Anthony Stark i Henry Pym bardzo długo nie posiadali wyrazistych postaci drugoplanowych. Po drugie, Don Blake bardzo szybko nawiązał romantyczny kontakt ze wspomnianą osobą, czyli swoją pielęgniarką, Jane Foster. Jest to pierwszy stuprocentowy niemal wątek miłosny w komiksach Marvela. Inne postaci na podobne muszą czekać jeszcze kilka lat. Pod tym względem Thor przecierał szlaki, którymi wkrótce podążą inni herosi, gdy okaże się, iż czytelnicy z wielką chęcią śledzą tak zawodowe, jak i prywatne perypetie swoich ulubieńców, a zawody i sukcesy miłosne zawsze do nich przemawiają z niesłabnącą do dzisiaj siłą.

Ponadto Thor otrzymał już w trzecim komiksie ze swoim udziałem wyrazistego przeciwnika. Loki, przyrodni brat Thora, bóg niezgody, znający niezliczone ilości magicznych zaklęć stał się z miejsca klasycznym wrogiem boga gromów, a potem jedną z głównych negatywnych postaci w całym uniwersum Marvela. Oprócz Thora tylko Fantastyczna Czwórka i, po rozpoczęciu solowej serii, Spider-Man natykali się na pełnokrwistych przeciwników w początkach swoich karier. Kolejne starcia z Lokim, nie tylko rozwinęły postać niegodziwego boga, lecz także sukcesywnie wprowadzały do świata komiksów Marvela Asgard, siedzibę nordyckich bogów. To z kolei pozwalało na eksploatację nie jednego, a dwóch światów, co niezmiernie zwiększało przestrzeń fabularną oraz generowało niezliczoną ilość nowych możliwości. Tym bardziej, iż wkrótce w Journey Into Mystery pojawił się panel zatytułowany „Tales of Asgard”, w którym to czytelnicy śledzili genezę mitycznej krainy, młodość Thora, jak przedstawiane im były inne postaci wywodzące się z ojczyzny superbohatera, takie jak Heimdall czy Balder. Również dzięki temu, bóg gromów musiał ścierać się z wrogami pojawiającymi się zarówno na Ziemi, jak i nadciągającymi z Asgardu. Potem również z coraz większą uwagą przyglądał się losom swej ojczyzny, przez co czytelnicy eksplorowali na łamach komiksów zarówno Ziemię, jak i Asgard.

Dzięki temu pojawiły się też kolejne postaci drugoplanowe. Tym razem byli to kolejni bogowie, z Odynem na czele. Wszystko to sprawiło, że seria o Thorze stała się bardzo ważna w mitologii Marvela. To tutaj też debiutowały takie postaci, jak Asborbing Man, Cobra, Mr. Hyde, Grey Gargoyle czy wywodzący się z Asgardu Enchantress, Destroyer i Executioner. Później wprowadzono dodatkowo kolejny boski świat, gdy Thor spotkał się z Herculesem i Zeusem w 1965 roku.

Można się jednak zastanawiać dlaczego, mimo wszystkich zalet, baśniowo-mitologiczny bóg spotkał się z tak dobrym przyjęciem. Przecież często zdarza się, iż dobre historie nie wystarczają by dany tytuł osiągnął sukces komercyjny. Co więcej, zdawać by się mogło, jakoby nieco bajkowy charakter opowieści mógł odstręczać miłośników komiksów superbohaterskich lat 60. ubiegłego wieku. Stało się zaś inaczej. Wyjaśnienie tego faktu należy upatrywać w tym, iż oprócz wszystkich wymienionych pozytywów, przygody Thora doskonale unifikowały ludzką i nadludzką stronę swego protagonisty.

Po pierwsze, nie mamy tu do czynienia z niezniszczalną istotą, której losy nie będą wzbudzać napięcia, gdyż z góry wiemy, że bogowi gromów nikt nie może zagrozić. Wręcz przeciwnie, nawet posiadając ogrom siły i odwagi, Thor wciąż był podatny na różnorakie ataki. Był wrażliwy na magię, niemal zniszczyła go siła Absorbing Mana, wiele problemów sprawiało mu pokonanie ziemskich wrogów jak choćby Radioactive Mana czy Mr. Hyde’a. Dodać do tego jego miłość do śmiertelniczki i otrzymujemy postać, która mimo boskiego rodowodu jest daleka od doskonałości, tym samym oddala się od baśniowej stylistyki, mogącej być nie do strawienia, gdybyśmy śledzili losy kolejnego niezniszczalnego herosa o niezachwianej moralności. Sama boskość też bywała powodem udręki, co objawiało się w relacjach z Jane Foster, z którą bóg-superbohater nie mógł się związać ze względu na zobowiązania wobec Asgardu. W jego ojczyźnie zaś z czasem wprowadzano coraz bardziej skomplikowane relacje z ojcem i innymi bogami, nie wspominając o przyrodnim bracie, Lokim.

Wszystko to sprawiło, że mitologiczne elementy obecne w komiksach o Thorze były pozbawione nadmiernej baśniowości, która mogłaby odstręczać część czytelników, a to, co zaabsorbowano paradoksalnie potrafiło dodać ludzkiej strony poprzez komplikowanie relacji rodzinnych i miłosnych. W dodatku dodając jednocześnie całkiem nowy, atrakcyjny świat do podziwiania. W przypadku boga gromów więc, można powiedzieć, że odniósł on sukces nie mimo mitologicznej stylistyki, lecz właśnie dzięki jej umiejętnemu wykorzystaniu.

Tak też, w miarę upływu lat, bóg-superbohater zyskał olbrzymie grono fanów, miejsce w szeregach Avengers, serię zatytułowaną jego imieniem oraz zmienił się jego sposób mówienia, gdy Stan Lee sukcesywnie dodawał do jego wokabularza zwroty inspirowane budową zdań z Biblii i dzieł Shakespeare’a. Był to kolejny pomysł, który wyróżnił Thora spośród innych postaci, dzisiaj stanowiący nieodstępną część jej cech.

To wszystko spowodowało, iż nordycki bóg-superbohater walczący w służbie amerykańskich wartości stał się kultową postacią oraz jednym z największych herosów, jacy kroczyli i latali na kartach komiksów. Teraz również rozszerza swój zasięg działania wkraczając do kin, rozbudowując tym samym filmowe uniwersum Marvela. Wszystko wskazuje na to, że siła gromowładnego Thora nie minie w ciągu wielu lat i kolejne rzesze czytelników będą z niekłamanym zainteresowaniem śledzić losy największego z nordyckich bogów. Tak im dopomóż Thor.

Mateusz R. Orzech