ZNALAZŁEM WARSZAWĘ. STOP. JEST PIĘKNA. STOP. POWIEDZCIE WSZYSTKIM, ŻE KOCHAM KOMIKS. STOP.
Komiksowa Warszawa opanowała umysły i przestrzeń publiczną. Tegoroczna edycja Warszawskich Targów Książki jest już historią. Jednak przez cztery dni od dwudziestego drugiego do dwudziestego piątego maja, w ramach dwóch połączonych imprez Festiwal Komiksowa Warszawa i Warszawskich Targów Książki, czekała na nas uczta ze słów i obrazów. Trzeba oddać, że była ona pouczająca. Cytując jednego z gości: „ Znalazłem Warszawę i jest ona piękna”. To, że słowa te są autorstwa Hermanna dużo mówi o charakterze największego festiwalu komiksowego w Warszawie. Był on wybitnie europejski.
Przynajmniej w części poświęconej komiksowi czuć było niedosyt gości tworzących dla rynku amerykańskiego, o mandze nie wspominając. Oczywiście, była plejada gwiazd zagranicznych, do których na pewno należy zaliczyć chociażby przywołanego wcześniej Belga. Byli młodzi ambitni twórcy jak chociażby Markus Färber, a środowisko rodzimych artystów również było licznie reprezentowane. Jednak widać było pewną niszę, która rzucała się w oczy. Mimo bogatego programu najbardziej spopularyzowana gałąź przemysłu komiksowego nie miała godnych reprezentantów.
Targi nie mogły narzekać na rozgłos ani nawet na lokalizację. W samym centrum Warszawy na ciekawym obiekcie, jakim jest Stadion Narodowy. Ogromna przestrzeń nie została jednak do końca wykorzystana, chociaż w ramach imprez towarzyszących jak Jubileusz Kaczora Donalda zagospodarowano nawet płytę stadionu. Reklamy i materiały promujące, czy same Warszawskie Targi Książki czy też Warszawski Festiwal Komiksowy, można było zobaczyć w komunikacji miejskiej, na bilbordach i innych miejscach.
Oczywiście na tego typu imprezach można zostawić w kasach poszczególnych stoisk nie jedną wypłatę, a wystawcy prześcigają się w swych ofertach. Mimo braku amerykańskich gości, ze spokojem można było nabyć topowe tytuły we wszelakich formach. Od wydań zeszytowych, przez miękkie oprawy, a kończąc na kolekcjonerskich rarytasach. Festiwal dla najbardziej zainteresowanych, czyli przedsiębiorców, był na pewno sukcesem komercyjnym. Rzeka ludzi płynęła przez korytarze stadionu z różnym natężeniem, ale nawet, jeśli nie każdy oddał się szaleństwu konsumpcji, dla wystawców nie był to czas zmarnowany. W godzinach szczytu i najlepsze dni festiwalu na poziomie -1 gdzie znajdowały się stoiska trudno było przejść. Wydawnictwa i te większe i te mniejsze przygotowały się na targi dość dobrze. Było kilka tytułów, które można było zdobyć przedpremierowo, albo które zostały wydane specjalnie na Festiwal jak chociażby „Uczta u Królowej”. Największe sklepy branżowe z regionu Warszawy nie zawiodły. Oferta była bogata.
Cenowo zdarzało się różnie. Naprawdę świetnym pomysłem było wystawienie przez jedne ze sklepów starszych komiksów z 50 procentowym rabatem. Nadmienić trzeba, że pośród tych tytułów znaleźć można było albumy autorstwa osób obecnych na festiwalu. Nie cieszy jednak, że nie wszyscy okazali się tak hojni. Tego rodzaju imprezy mają być rodzajem święta, które łączy zarówno fanów jak i osoby profesjonalnie zajmujące się prowadzeniem działalności na danym rynku. Porównując ceny niektórych wystawców można było dojść do wniosku, że lepiej jednak kupować w sklepach internetowych niż bezpośrednio na samych targach. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Skoro sklep stać na sprzedaż po niższych cenach niż wydawcę w tym szczególnym dla fanów dniu, to nie jest w porządku. Nawet, jeśli taka sytuacja dotyczyłaby jednego tytułu i jednego wydawnictwa. To nie wzbudza zaufania, pozostawia niesmak.
Koordynacja również pozostawia wiele do życzenia. Oprócz alei stoisk na stadionie można było brać udział w różnych panelach dyskusyjnych, spotkaniach czy też przysłuchać się wywiadom. Ambitne zadanie, jakim jest bowiem zapewnienie płynności w przebiegu wszystkich atrakcji jest trudne. Niestety organizatorzy nie sprostali temu trudnemu, ale jednak podstawowemu wymogowi. Na festiwalu można było doświadczyć całego wachlarzu niedociągnięć. Brak przepływu informacji pomiędzy organizatorami był namacalny. Cóż z tego, że miły głos z głośników informował nas o dziejących się atrakcjach wraz z miejscem i godziną, jeśli była to dezinformacja rodem z komiksów szpiegowskich. Instytucja erraty do programu nie istniała. Strona internetowa festiwalu nie uwzględniając zmian. Ogłoszenia o zmianach w programie albo pojawiały się tuż przed danym punktem albo wcale. Uzyskanie jakiejkolwiek informacji graniczyło z cudem. Najmniejszym grzechem było, jeśli spotkanie opóźniło się tylko z przyczyn braku przerw pomiędzy poszczególnymi panelami. Kuriozalnym było natomiast występowanie różnic pomiędzy angielską a polską wersją programu lub o zgrozo, wersji informatora z pierwszej partii druku i drugiej!
Odrobinę dobrej woli, a wszystkiego można było uniknąć. Oczywistym jest, że niektóre sytuacje są nie do przewidzenia. Środowisko fanów jest jednak wyrozumiałe, gdy przedstawi się mu szerszą perspektywę problemu. Na festiwalu mieli pojawić się twórcy i autorzy z Ukrainy. Reprezentacja tego kraju dotarła w bardzo okrojonym składzie. Nie starczyło nawet na zorganizowanie planowanego spotkania. Jest to smutna historia gdyż widać, że obecna sytuacja geopolityczna nie oszczędza nikogo, bez względu, jaki zawód wykonuje. Być może jestem malkontentem, ale zabrakło mi jakiegoś oficjalnego oświadczenia, co do sytuacji. Na stronie pozostał jedynie pusty punkt programu bez słowa komentarza. Szkoda, bo ten scenariusz napisało życie, a chętnie zobaczyłbym je zamknięte w kadry komiksu.
Jednak pomimo wad spotkania, które miały miejsce były w gruncie rzeczy ciekawe. Nie wiem czy dzięki nim uda się rozpropagować komiks, jako formę do szerszego grona odbiorców. Frekwencja nie była zbyt wysoka. Mimo tak znakomitych gości jak chociażby ambasador Belgii, który okazał się fanem Tintina. Można też nadmienić o pionierskich pomysłach Polaków którzy jako pierwsi na świecie przenieśli komiks w świat dźwięku, tworząc słuchowiska. Podbijają one kolejne rynki, zawierają nowe umowy z coraz większymi wydawnictwami i odważnie zmieniają kształt medium. Z takich inicjatyw należy się tylko cieszyć, a sukces wspierać.
Ogólnie rzecz ujmując Warszawski Festiwal Komiksowy był wart odwiedzenia. To, co razi to brak celebracji, ogólnej radości, atmosfery święta. Mimo, że można było obcować bezpośrednio z wybitnymi artystami, których znamy za pośrednictwem kadrów ich autorstwa. Mało było poczucia, że oto dzieje się coś niezwykłego. Jak chociażby na Pyrkonie w tej chwili największym konwencie Fantastycznym w Europie. Należy, więc wykrzyczeć: „KOCHAM KOMIKS!” i szykować się na Łódź. Następna taka impreza w październiku właśnie tam.
Rafał Pośnik