„Czarni zdołali przetrwać w tym kraju, oszukując białych. Tańczyli i uśmiechali się, a biały człowiek nie miał pojęcia, o czym myślą.”
‒ Malcolm X dla „Playboya”, maj 1963 r.
Jestem biały. Nigdy nie zrozumiem kultury Afroamerykanów, którą stworzyli w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Zawsze będę obcym, który jedynie na chwilę wkracza do zupełnie innego świata, na co dzień niedostępnego dla białego człowieka. Mogę oczywiście próbować zrozumieć świat przedstawiony w ważnych dla tego społeczeństwa tekstach kultury, nigdy nie będę jednak posiadał perspektywy osoby, która się w niej wychowała. Nie słucham rapu ani hip-hopu, jestem dzieckiem innej kontrkultury. Jestem białasem, który na chwilę trafił do Harlemu. Wiem, kim są takie postacie jak Czarna Pantera, Martin Luther King czy Malcolm X, ale nie jestem świadom całego kulturowego kontekstu, jaki ze sobą niosą. Nie będę wiedział, co myśli czarny człowiek, czytając „Cage’a”. Wszystko dlatego, że jestem biały, a nasze światy są zupełnie inne.
Po pierwsze, wywiad Malcolma X wywarł na mnie szokujące wrażenie. Po przeszło 50 latach jego słowa wzbudziły we mnie bunt. Jego poglądy, dla mnie, białego człowieka, są skrajne, a jego zaangażowanie, język i argumenty obrazoburcze. Dla wielu osób Malcolm X jest symbolem, a jego poglądy wtedy i dziś są słuszne, szczególnie w toczącym się dyskursie na temat struktury społeczeństwa amerykańskiego. Dla mnie są niezrozumiałe, moja wyobraźnia nie potrafi przenieść mnie w jego świat. Dwa lata po udzielonym wywiadzie Malcolm X został zastrzelony, niektóre źródła wskazują na bezpośredni udział FBI w zamachu. Fakt ten leży poza granicami mojej percepcji, innymi słowy nie mieści mi się w głowie. Dla afroamerykańskiego obywatela Stanów Zjednoczonych w tamtym czasie, jak i dziś, była i jest to codzienność. Dlatego „Cage’a” należy czytać w pewnym kulturowym kontekście. Album wydany przez Muchę otwiera przedmowa Dariusa Jamesa, zanim sięgniecie do komiksu, przeczytajcie ją. Wstęp umożliwi wam zobaczenie szerszego kulturowego kontekstu. Przedmowa jest wulgarna, ocieka wprost seksem, uprzedmiotawia kobiety i pozostawia niesmak. Jest radykalna, to nie znaczy, że powinniście ją zignorować. Jest dokładnie taka, jaka powinna być w komiksie wydanym pod imprintem MAX. Jest tylko i wyłącznie dla dorosłych. Tak jak ten komiks.
Po drugie, przygotuje was na to, co znajdziecie w albumie. Świat głęboko osadzony w rzeczywistości, pełen seksu, korupcji i brutalnej przemocy. „Cage”, którego stworzył Azzarello, jest zupełnie inny niż ten, którego znacie z TV. Jest bliższy tym mrocznym korzeniom Harlemu czy getta, które lubimy ignorować. Nie jest już tylko i wyłącznie „eye candy”, nie jest ugrzecznionym wyobrażeniem czarnoskórego bohatera, jest częścią kultury, z której wyrósł. Środowiska pełnego przemocy, walki gangów, biedy i tego specyficznego podejścia do szacunku na dzielni. Jest też przestępcą. Nie człowiekiem niesłusznie skazanym przez system. Luke Cage przestał być niewinny. Album nie markuje ciosów, nie bawi się w półśrodki, jest szczery aż do bólu. Dlatego jest też dużo bardziej realistyczny, a jego przesłanie rozbrzmiewa z dużo większą mocą. W serialu Netflixa głównym bohaterem jest Harlem, w „Cage’u” są nim ludzie zamieszkujący ten niewielki skrawek ziemi, o który toczy się walka. To zasadnicza różnica, Azzarello szczerze postawił sprawę. W jego komiksie naprawdę nie ma bohaterów.
Mamy za to silne i jasne przesłanie. Do „Cage’a” usiadłem późno, miesiące po polskiej premierze tytułu. Dziś wiem, że będzie to album niewygodny, taki, który zmusza do myślenia. Kontrowersyjny i krzyczący głośno o sprawach, które, mimo że od lat 70. i pojawienia się Luke’a Cage’a minęło przeszło 40 lat, nadal są aktualne. Zupełnie jakby Ameryka dla kolorowych zupełnie się nie zmieniła. Malcolm X w swoim wywiadzie dla „Playboya”, pytany, co sądzi o sytuacji Murzynów w RPA, odpowiedział: „Afryka Południowa postępuje dokładnie tak samo jak Ameryka. Jest jedna różnica ‒ tam otwarcie głoszą i praktykują apartheid. W Ameryce głosi się wolność, a praktykuje niewolnictwo, mówi o integracji, a wprowadza segregację”. Czytając „Cage’a”, widać, że dla dużej części społeczeństwa amerykańskiego niewiele się zmieniło od tego czasu. Dlatego ten album będzie dla mnie ważny. I nie chodzi o to, że mamy tu klasyczną opowieść w stylu Kurosawy, która swoją konstrukcją nawiązuje do „Yojimbo”. Nie chodzi też oto, że jest doskonale przeprowadzona i wykonana z pietyzmem. Ten komiks opowiada o rzeczach społecznie istotnych, nawiązując wprost do kultury, która go stworzyła. Wszystko to w taki sposób, żebym mimo że jestem biały, miał szansę zrozumieć przekaz.
Dodatkowy atutem albumu jest jego oprawa graficzna. Richard Corben jest uznanym rysownikiem o zasługach dla przemysłu komiksowego, jego charakterystyczny styl jest znany polskiemu odbiorcy, a ja nie wyobrażam sobie lepszego uzupełnienia dla przekazu niż jego kreska. Dzięki jego rysunkom postacie wprost ożywają na poszczególnych kadrach, balonowy toporny styl stanowi świetny kontrapunkt dla opowiadanej historii. Sposób, w jaki przedstawia postacie, wzbudza w odbiorcy niepokój, gdyż jego bohaterowie są tak wizualnie podobni do nas, a zarazem tak zupełnie inni. Każdy kadr, każda postać przygotowana jest z pietyzmem, nadając niewyobrażalnej głębi całej opowieści. Mimo że zestawienie karykaturalnej oprawy graficznej z niezwykle realnym przesłaniem scenariusza nie jest zabiegiem nowym, znanym chociażby z „Mrocznego Rycerza” Millera, tutaj robi on piorunujące wrażenie. Każdy najdrobniejszy szczegół jest dopracowany do perfekcji, a wydawca nawet poświęcił posłowie, żebyśmy mogli w pełni docenić i zrozumieć znaczenie pracy Corbena.
Znalazłem tylko jeden mankament w tym albumie oprócz niewygodnej treści. Mój egzemplarz był uszkodzony. Tak czasem się zdarza, że gdzieś w trakcie procesu produkcyjnego, mimo najszczerszych chęci wydawcy, dochodzi do uszkodzeń egzemplarza. Jednym zdarza się to częściej, innym rzadziej. W tym przypadku dodaje mu to jedynie bardziej oldschoolowego charakteru, jednak mechaniczne uszkodzenia na kartach komiksu zawsze bolą. U mnie uszkodzenie wpisuje się w stylistykę albumu, strony wyglądają jakby na kadrze były przetarcia. Tylko dwie strony, jak w sali kinowej, gdy puszczamy film ze zużytej rolki. Białe smugi na napisach do filmu. Album ma też jeden raz zabawnie powtórzone zdanie, ale mimo tego czyta się go jak prawdziwy towar spod lady. Niedostępny, zakazany owoc, który zobaczyć mogą tylko nieliczni. Tak jakbyśmy na chwilę znaleźli się na tyłach baru ze striptizem i mieli okazję naprawdę zobaczyć, jak kręci się ten świat. Wszystkie te elementy sprawiają, że czujesz się jak widz grindhouse’owego kina, który na chwilę mógł zanurzyć się w pełni w epoce, której już nie ma. I nie jest istotne, że coraz więcej twórców sięga po tę stylistykę, ważne jest to, to że „Cage” w pełni wykorzystuje jej potencjał.
Jeszcze jedno, Azzarello w jednym z kadrów historii przygotowuje bibimbap, koreańską potrawę, która jest bogata w symbolikę i przebojem zdobywa kulinarny świat. Aby przygotować tę prostą potrawę, trzeba niezwykłego wyczucia. Wszystkie jej elementy muszą harmonijnie się uzupełniać, oddając jednocześnie piękno koreańskiej kuchni i nas samych. „Cage” definitywnie jest tego typu albumem, harmonijnym, doskonale zbalansowanym, który niewątpliwie przekazuje coś więcej niż tylko zwykłą opowieść o superbohaterach, w prostej, przystępnej formie. Tak, żeby każdy, nawet biały człowiek, mógł ją zrozumieć.
Dziękujemy Wydawnictwu Mucha Comics za egzemplarz do recenzji.
Rafał Pośnik
Tytuł: CAGE
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Richard Corben
Kolory: Jose Villarrubia
Tłumaczenie: Piotr Czarnota
Wydawnictwo: Mucha Comics
Data premiery: 10 kwietnia 2017 r.
Liczba stron: 128
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN 978-83-61319-85-6
Wydanie pierwsze
Cena: 49 zł