„Ghost World” Daniela Clowesa to komiks, który stał się kultowy. Został z powodzeniem zekranizowany i zdobył masę nagród, w tym Ignatz Award ‒ prestiżowe wyróżnienie dla autorów niezależnych. Tym trudniej jest opisać, dlaczego nie wszyscy będą w stanie przez niego przebrnąć i odpadną po kilkunastu stronach. Nic nie zmieni faktu, że to dzieło kultowe, ale jeśli wszyscy mamy się tylko klepać po plecach, to kto nas uszczypnie w sutki?
Więc po kolei. „Ghost World” to opowieści (początkowo publikowane w częściach) o życiu dwóch przyjaciółek. Enid i Rebecca mieszkają w jednym z tych anonimowych miasteczek w USA, które znamy dobrze z popkultury. Jest więc jadłodajnia, w której główne bohaterki przesiadują, są miejscowi dziwacy, których znają po imieniu, jest też ogólniak, który właśnie skończyły. Poznajemy również koleżankę, której nie znoszą, chłopaka, którego uwielbiają drażnić, i całą resztę drugoplanowych postaci.
Dusząc się w mieście
Daniel Clowes okazuje się być mistrzem nadawania kliszom i stereotypom kształtu i smaku. Mimo że ten zestaw widzieliśmy dziesiątki razy, to ten serwowany przez niego jest prawdziwszy, zgrabniejszy i paradoksalnie bardziej barwny. Paradoksalnie, bo autor zarówno scenariusza, jak i rysunków z palety barw zostawił tylko siny błękit, który uzyskujecie, kiedy dusząc człowieka, osiągacie zamierzony efekt.
I tak właśnie w tym mieście i w tym czasie czuje się Enid, wokół której toczy się narracja. Dusi się, nie pasując do swoich rówieśników, którzy są „Bandą lansiarskich, nadętych suk z prywatnych szkół, mających pretensje do „bycia na czasie”, bo kojarzą SONIC YOUTH”.
Obie przyjaciółki spędzają więc czas, szwendając się po mieście, robiąc głupie kawały czy wisząc na telefonie i tocząc rozmowy o wszystkim.
Tu Daniel Clowes robi coś wyjątkowego. Dialogi dziewczyn są niewiarygodnie wręcz wiarygodne. Być może dlatego, że jak sam powiedział w jednym z wywiadów ‒ był wychowywany głównie przez matkę. Nie można wyjść z podziwu, że te rozmowy nastolatek, te dygresje, huśtawki emocji napisał mężczyzna po trzydziestce.
Ale, to wszystko
„Ghost World” nie zaoferuje Wam intrygi, która będzie Was prowadzić przez wszystkie strony. Nie znajdziecie tu zwrotów akcji, których się nie spodziewacie. Nie będziecie kartkować komiksu tylko po to, aby JUŻ sprawdzić, jak zakończy się to, w co wpakowali się bohaterowie.
Ten komiks jest jak film przyrodniczy, w którym czyta Krystyna Czubówna. Fantastyczny, jeśli właśnie na to macie ochotę. Kiedy w niedzielne południe zaczynacie trzeźwieć i to jej głos w połączeniu z zielenią lasów deszczowych jest dokładnie tym, czego potrzebujecie.
Kiedy w okolicach 24 strony upewniłem się, że ta czujna i wnikliwa obserwacja bohaterów i ich świata jest wszystkim, co oferuje Daniel Clowes, zmieniłem podejście do tego dzieła. Zacząłem je czytać jak „Nowy Jork” Willa Eisnera. Skupiać się na emocjach, które autor pokazuje u swoich bohaterów.
Ale nie da się dogonić mistrza. Will Eisner w jednym pasku potrafił zmieścić tragedię życia czy wybuch największego szczęścia spowodowanego drobiazgiem. Sprawiał, że wystarczył jeden kadr, aby czytelnicy zaczęli współczuć bohaterom poznanym zaledwie kadr wcześniej. Jednym rysunkiem tworzył więź z kompletnie nieznaną osobą.
Pijacka gra
Daniel Clowes robi to, ale przez cały album. Strona po stronie buduje naszą więź z bohaterkami, ale nie wykorzystuje jej dalej do budowy czegoś więcej, dłuższej narracji. W przeciwieństwie do ekranizacji, która tę narrację posiada. Ma też młodą Scarlett Johansson. Ale narracja chwilowo jest istotniejsza. Dodam też, że pan Clowes był nominowany do Oscara w kategorii scenariusz adaptowany.
„Ghost World” przypomina odrobinę „Clerks” Kevina Smitha, ale w wydaniu dziewczęcym. Masa nawiązań do popkultury, wybijający się ponad szarą masę bohaterowie, czy przesunięcie ciężaru z tradycyjnej fabuły na rzecz leniwej obserwacji. No ale bez Scarlett Johansson.
Daniel Clowes sprawia momentami wrażenie, jakby był nieślubnym dzieckiem Kevina Smitha i Woody’ego Allena, ale z podejrzeniem, że Smith zdradzał Allena z Tarantino. (Krótko, ale w efekcie nie wiadomo, kto jest ojcem).
„Ghost World” nadaje się też na świetną grę pijacką. Jeśli musielibyście pić za każdym razem, kiedy w tekście pada „O boże” (15), „Nienawidzę” (12) albo „pierdol się” (13), to byłaby jedna z lepszych imprez.
Dwa słowa o polskim wydaniu
Enid, główna bohaterka, ma fiksację na punkcie lat 50. i 60. i wszystkiego, co się z nimi wiąże, a szczególnie popkultury. I tu należą się wielkie brawa tłumaczowi polskiego wydania. Dzięki świetnym przypisom jesteśmy w stanie wychwytywać smaczki, które serwuje nam autor.
Podsumowując. Jeśli lubicie dokumenty, jeśli zamiast intrygi, akcji czy zagadki wolicie podglądać i analizować, to „Ghost World” jest dla Was wymarzonym dziełem.
Jeśli natomiast zamiast obserwacji rzeczywistości wolicie wsiąknąć w tę wykreowaną przez kogoś i zapomnieć o świecie, to ten komiks może być wyzwaniem. Warto jednak mieć go na półce, kiedy obudzicie się w niedzielę, a w tv nie będzie filmu z Krystyną Czubówną, bo znowu są skoki narciarskie i wszyscy czekają, czy Żyła wrócił do formy.
Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji
Więcej recenzji wydanych przez nich komiksów znajdziecie TU.
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
1/2019
Tytuł oryginalny: Ghost World
Wydawca oryginalny: Fantagraphics Books
Rok wydania oryginału: 1997
Liczba stron: 84
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: dwukolorowy
ISBN-13: 9788366128095
Wydanie: II