„Kapitan Marvel” to dwudziesty pierwszy film osadzony w tzw. Marvel Cinematic Universe – MCU. Dwadzieścia filmów – tyle trzeba było czekać na pierwszy, w którym główną rolę będzie grała kobieta. Dla wielu to zbyt długo, ale warto było, bowiem Carol Danvers zasługiwała na odrębne wprowadzenie. I chociaż format filmu z genezą postaci zdążył się już nieco zużyć, to w gruncie rzeczy „Kapitan Marvel” jest porządnym dziełem. Obiecuję, że będzie bez spoilerów!
Dwadzieścia jeden filmów w ramach jednego spójnego uniwersum (plus kilka produkcji telewizyjnych, ale jednak bardziej obok) na przestrzeni 11 już lat. To chyba najdroższy serial na świecie. Tak, serial, bo dawno już kinowa odnoga Marvela wzięła na warsztat nie tylko bohaterów komiksów, lecz także charakterystyczną dla serii superhero formę. To staje się powoli problemem dla wielu odbiorców. Muszę przyznać, że m.in. dla mnie.
W tym miejscu wspomnę, że film mogłem obejrzeć w ramach nowego standardu wprowadzonego przez Cinema City – Screen X. Polega on na tym, że na bocznych ścianach sali kinowej też wyświetlany jest obraz – po prostu to, co dzieje się z boku. Póki co, w Polsce mamy tylko jedną salę kinową, która go oferuje. Czy warto? Powiem tak, to ciekawostka. Niezła alternatywa dla 3D, jeśli kogoś ono wizualnie męczy. Początkowo robi naprawdę niezłe wrażenie, jakby człowiek był tam na miejscu. Wszak film nas niemal otacza. Jednak przez fakt, że boczne ekrany są aktywne tylko w kilku(nastu) scenach, a nie przez cały film, czasami rozpraszają uwagę. Odciągają wzrok od głównego ekranu, to jednak minus.
Vers, Carol Danvers, Kapitan Marvel
Jestem fanem komiksów Marvela, a także tego, co udało im się zrobić z filmami. Staram się być fanem krytycznym, nie zaślepionym. Wszelkie filmy o superbohaterach, komiksy zresztą też, traktuję przede wszystkim jako rozrywkę, która może mi pomóc odprężyć się, uciec do innego świata. Chociaż często niosą ze sobą ważne przesłanie, to zupełnie tego od nich nie oczekuję. Jednak pomimo tego w pewnym momencie odczułem zmęczenie formą, powtarzalnością i można by rzec, odcinaniem kuponów, z jakim mamy do czynienia. Poczułem po prostu przesyt. Nawet nie samymi filmami, ale całą otoczką, która im towarzyszy. Teasery, trailery, plakaty, ich nie wiadomo jak dokładna analiza. Zmęczyli mnie fani, a może raczej fanatycy, którzy tę otoczkę tworzyli. I z takim podejściem podszedłem do oglądania „Kapitan Marvel”.
Mimo wszystko bawiłem się dobrze, ba, wręcz bardzo dobrze. Brie Larson w roli Carol Danvers jest po prostu idealna. Piękna, urocza i sympatyczna. Ma w sobie pewną zadziorność, którą jako widz kupiłem od razu. Co najważniejsze, nie epatuje seksualnością, nie musi nikomu niczego udowadniać, przez co jest jeszcze bardziej interesująca.
Gdy poznajemy filmowe wcielenie Carol Danvers, żyje ona na Hali, planecie, stolicy Imperium Kree, gdzie znalazła się w wyniku pewnych zdarzeń. Nie pamiętając swojego poprzedniego życia na Ziemi, stara się jak najlepiej odnaleźć w tym, które ma. Nosi imię Vers, jest żołnierzem oddanym Imperium, które pozostaje w trakcie wojny z podstępnymi Skrullami. Ich cechą charakterystyczną jest to, że są rasą zmiennokształtną i mogą przybrać postać każdej istoty. Co oczywiście powoduje, że są trudnym wrogiem. W wyniku starcia z nimi trafia na Ziemię. Swój rodzinny dom, o czym początkowo nie ma pojęcia. Jednak wskutek pewnych wydarzeń jej wspomnienia częściowo i powoli powracają. W trakcie fabuły „Kapitan Marvel” towarzyszymy jej w tej podróży, razem m.in. z Nickiem Furym i kotem Goose’em, dowiadujemy się między innymi, skąd Carol Danvers ma moce, kim była i jaką rolę w tym wszystkim odegrali Kree. No i jak Nick Fury stracił swoje oko. O tym musiałem wspomnieć.
Kapitan Marvel idealna nie jest, ale…
Pod względem realizacji, poprowadzenia fabuły czy kilku innych technicznych kwestii to dobry film. Przyznam, że na początku tempo narracji lekko nie gra, ale problem znika w trakcie. Trochę jak fale kamienia rzuconego do wody. Najpierw duże, ale potem się rozchodzą. I ja tak odebrałem te błędy, z którymi miałem do czynienia. Przy czym nawet błędami bym tego nie nazwał, raczej niedociągnięciami.
Zazwyczaj nie odnoszę się w swoich recenzjach do opinii innych. W tym przypadku jednak zrobię wyjątek, ale przywołam nie konkretną opinię, ale raczej pewien trend. Jak wspomniałem, „Kapitan Marvel” to dwudziesty pierwszy film produkcji Marvela. To także kolejny film przedstawiający genezę. Niektórych widzów mogło to znudzić, co szczerze rozumiem, w pewnym sensie mamy po raz kolejny do czynienia z tym samym. Tak, jego problemem jest to, że to kolejny film w pewnym formacie/schemacie opracowanym przez Feige’a i jego ekipę niemal do znudzenia. Trochę na zasadzie: jak coś się sprawdza, po co to zmieniać?
I rozumiem głosy tych, którzy mówią, że ile można to samo w kółko prezentować. Bohater, w tym przypadku bohaterka, odkrywa swoją moc, pokonuje trudności i daje łupnia, komu trzeba. Fin.
To między innymi dlatego śmierć połowy ekipy w ostatnich „Avengersach” niezbyt mnie ruszyła, bo przecież wiemy, że wrócą. Zwłaszcza gdy rok wcześniej zapowiedziano kolejne filmy z tymi bohaterami… Mam wrażenie, że gdyby nie to obciążenie, to dziedzictwo serii, tego elementu krytyki by nie było. Oczywiście Marvel powinien się postarać i produkować swoje filmy jak najlepiej, jak najoryginalniej. Powodów takiego stanu jest kilka. Raz, wspomniane „jak coś działa, po co to zmieniać”. Dwa, w skrócie DC po piętach im nie depcze, spoczęli na laurach i mamy efekty.
Dlaczego warto iść na „Kapitan Marvel”
Jednak moim zdaniem „Kapitan Marvel” się broni. Z kilku różnych powodów, także ideologicznych. Po pierwsze, relacja Carol i Nicka Fury’ego. Tego jeszcze całkiem młodego, który nie jest obciążony wszystkim, co go później spotkało. Nicka, który jest zszokowany, że widzi obcych. Do tego pojawia się dobrze nam znany agent Coulson, ku uciesze małego, ale wiernego fandomu serialu Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D.
Po drugie, efekty specjalne. Już sama młoda twarz Samuela Jacksona to powód, dla którego warto iść do kina. To naprawdę wygląda bezbłędnie. Cudownie, niesamowicie. Po prostu wow. Do tego dodajmy jeszcze Skrulli, efekty związane z przedstawieniem mocy Kapitan Marvel, czy też to, jak prezentuje się Hala (stolica Imperium Kree). Ale serio, młody Jackson.
Po trzecie, to czego niektórzy mogą się bać – feminizm. Czy ten film ma feministyczny wydźwięk? Tak, ale jest mądry pod tym względem. Nie znajdziemy tu płomiennych i topornych przemów o sile kobiet, czego niektórzy się bali (nikt tu nie pała nienawiścią do mężczyzn). To po prostu jest porządnie skrojony film o superbohaterze i tak się składa, że jest nim kobieta. Carol Danvers, która jest pewna siebie i nie musi nikomu niczego udowadniać.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież Marvel miał Czarną Wdowę. Tak jasne, ale jest poważna różnica między tymi dwiema postaciami, odmienny jest sposób, w jaki są przedstawiane. Postać grana przez Scarlett Johanson jest oczywiście silną kobietą, która niczego się nie boi, ale szczególnie w pierwszych filmach mieliśmy do czynienia z jej seksualizowaniem. Wiecie, zbliżenie na pośladki, dekolt, obcisły czarny kostium, który podkreśla walory jej ciała. Kobieta nie powinna być przedstawiana w filmie tylko przez swoją seksualność. A tak niestety to często wyglądało. Poza tym, jedna kobieta bohaterka to w sam w raz? No dajcie spokój.
Postać, której brakowało w MCU
Tymczasem w „Kapitan Marvel” dostajemy postać, której brakowało w MCU – wzór dla małych dziewczynek, które mogą poczuć, że superbohaterowie też należą do nich. Postać, z którą mogą się utożsamiać, która jest porządnie zarysowana, pokazana jako dzielna, silna i mądra kobieta. Carol Danvers może być wzorem dla młodego pokolenia fanek, tak jak dla chłopców był nim Kapitan Ameryka. Ten film bowiem to opowieść o odwadze, honorze, uporze i wierze we własne umiejętności.
Jest naprawdę uniwersalny w przesłaniu, ale to dobrze, że w końcu pokazano, że kobieta też może. I podkreślmy to, bez pompatycznych przemów, bez toporności, zadęcia. Tylko z klasą. To po prostu film dla wszystkich, niezależnie od płci czy wieku. Porządna opowieść, świetnie osadzona w latach 90., dzięki czemu możemy je ponownie przeżyć. Albo w przypadku młodszych widzów, nieco zobaczyć, jak to wyglądało. PS po napisach są dwie sceny ;)
Kapitan Marvel
Captain Marvel
Reżyseria: Anna Boden, Ryan Fleck
Scenariusz: Nicole Perlman, Meg LeFauve, Anna Boden, Ryan Fleck, Liz Flahive, Geneva Robertson-Dworet, Carly Mensch
W rolach głównych:
Carol Danvers/ Kapitan Marvel – Brie Larson
Nick Fury – Samuel L. Jackson
Talos – Ben Mendelsohn
Coulson – Clark Gregg
Maria Rambeau – Lashana Lynch
Yon Rogg – Jude Law
Supreme Intelligence/ Mar-Vell/ Walter Lawson – Annette Bening
Minn-Erva – Gemma Chan
Ronan – Lee Pace