Od wydarzeń w ostatnim tomie „Bloodshot: Odrodzenie” minęło trzydzieści lat. Ray i Magia osiedli na pustkowiu z dala od cywilizacji. Dzięki temu ominął ich koniec świata, jaki znali. Starają się żyć z dala od problemów, nikomu nie wadząc. Niestety, jak to w takich historiach bywa, problemy same ich znajdują i Ray znowu musi stać się Bloodshotem.
Długo zbierałem się do napisania recenzji trzeciego tomu tej serii. Nie dlatego, że to słaby komiks. Nie, wręcz przeciwnie, w „Bloodshot: Odrodzenie” dostajemy opowieść pełną bardzo dobrze poprowadzonej akcji. Czego więcej oczekiwać od komiksu z gatunku superhero? Teoretycznie Jeff Lemire jako scenarzysta spisał się na medal. Po prostu w trakcie lektury ciągle zadawałem sobie pytanie, gdzie jest granica między inspiracją a plagiatem. I zastanawiałem się, czy o tym napisać, czy nie.
Bloodshot na emeryturze
W albumie „Staroświecki” dostajemy cztery zeszyty z głównej serii i na końcu dodatek („Sen”), który ukazał się z okazji Dnia Darmowego Komiksu. Jest spójnie, zgrabnie, przejrzyście. Tylko od początku, jak na dłoni, widać, jak Lemire wykorzystuje schematy, które pojawiały się w takich klasykach jak „Mad Max” czy „Staruszek Logan”. Zwłaszcza w tym ostatnim. Z powodu pewnych zwrotów akcji pod koniec albumu o plagiacie mówić nie można, jednak jest na tyle dużo podobieństw, że to nie daje spokoju.
Lemire bardzo sprawnie żegluje schematami, czy też kliszami, nie pierwszy raz i nie ostatni, ale w tym komiksie wybija się to na pierwszy plan aż za bardzo. Zazwyczaj jest to nieco lepiej ukryte, bardziej przypudrowane. Ale nie tym razem. Z jednej strony, od tysiącleci opowiadamy w kółko te same historie, nawet jeśli wydają nam się oryginalne. Ponoć jest tylko siedem podstawowych fabuł. Z drugiej, zazwyczaj, nawet gdy w trakcie lektury mamy świadomość tego, że autor wykorzystuje pewne popkulturowe schematy, nie jest to tak oczywiste jak tutaj. To mój największy problem z tym komiksem.
Oczywiście, jak wspomniałem, opowiadamy od wieków te same historie. Komiksy pod tym względem nie są wyjątkowe. Ba, w tym medium, a zwłaszcza w gatunku superbohaterskim, cytowanie, przetwarzanie, remiksowanie, czy jakkolwiek to nazwać, to chleb powszedni. I może to jedna z większych zalet tego komiksu, że podobnie jak ja, w trakcie lektury będziecie zastanawiali się nad tymi kwestiami. Przy okazji ciesząc się porządną dawką akcji.
Trup ściele się gęsto
Jak już o akcji wspomniałem, po raz kolejny, to nie byłaby ona na pewno tak efektowna, gdy nie jej wizualne przedstawienie. To zasługa Lewisa LaRosy (rysunki) i Briana Rebera (kolory), którzy wykonali kawał naprawdę dobrej roboty. Przy tym krwawej, naprawdę krwawej. Nie tylko trup ściele się gęsto, ale w powietrzu latają kończyny i głowy. Trzeba przyznać, że w Valiancie nie boją się dosłowności. Fani antybohaterów, a w szczególności jednego wcześniej wspomnianego, z dwóch głównych wydawnictw mogą zobaczyć, jak wyglądałaby sieczka w ich wykonaniu, gdyby nie bano się pokazania krwi.
„Bloodshot Odrodzenie: Staroświecki” to bardzo dobra pozycja dla fanów komiksów akcji, o ile nie będą mieli problemu ze wspomnianą powtórką z rozrywki. Album kończy się w taki sposób, że nawet ja, pomimo powyższych uwag, jestem zaciekawiony tym, co autorzy mają jeszcze w zanadrzu. Dla fanów superhero, mocnej, brutalnej wręcz akcji, to pozycja obowiązkowa.
Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunek: Lewis Larosa
Wydawnictwo: KBOOM
9/2019
Format: 170×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor