Dzięki wydawnictwu Egmont wracamy na Dziesiąty Posterunek zwany potocznie Top 10, którego funkcjonariusze są bohaterami komiksu o takim właśnie tytule. Został stworzony przez Alana Moore’a, Gene’a Ha i Zandera Cannona. W drugim tomie do tych autorów dołączają Paul Di Filippo oraz Jerry Ordway.
Nietypowy posterunek
Jeśli to wasze pierwsze zetknięcie z Top 10, przypominam tylko, że posterunek zlokalizowany jest w Neopolis. Mieście zamieszkałym wyłącznie przez superbohaterów. Jest to kolejna zabawa tym gatunkiem i dekonstrukcja podobna do Watchmen, ale znacznie bardziej optymistyczna i idealistyczna. Posterunkowi podobnie jak Strażnicy mają ludzkie słabości. Jednak w świecie, gdzie superbohaterstwo nie wynosi nikogo na piedestał, bo wszyscy obdarzeni są supermocami, nie jest to tak istotne. Poza tym pomimo słabości w dużej części są to bohaterowie pozytywni.
Superpolicja, tak jak ta w rzeczywistym świecie, nie jest kryształowo czysta. Zmaga się z wewnętrznymi, często trywialnymi problemami takimi jak niedofinansowanie i braki kadrowe. Moore porusza też poważniejsze kwestie takie jak rasizm i brutalność funkcjonariuszy. Zupełnie inaczej czyta się ten komiks po niedawnych protestach ruchu Black Lives Matter, które były odpowiedzią na liczne patologie w amerykańskiej policji. W Polsce można zaobserwować podobne problemy chociażby przy zachowaniu policji na protestach Strajku Kobiet.
Typowe problemy
Alan Moore przerabia wiele ogranych schematów z seriali policyjnych. W tle rozmów na posterunku aresztowani są jacyś dobrze znani policji drobni przestępcy. Zawsze jest za dużo biurokracji, a policjanci nie mają czasu na życie prywatne. Jednak sprawy, jakie rozwiązują bohaterowie, są już umocowane w nadnaturalnych cechach świata przedstawionego i zgodne z zasadami, jakie nim rządzą. Jednym z głównych źródeł humoru, który cechuje tę serię, jest to, że bohaterowie traktują jako całkowicie normalne, a czasem wręcz sztampowe i nudne sytuacje, które dla czytelnika są czymś zupełnie obcym i dziwnym. Po prostu jest to dla nich kolejny dzień w pracy i kolejna inwazja śmiercionośnych mutantów z piątego wymiaru.
Ogólnie Neopolis zdaje się bardzo dużo czerpać z Mega City One, w którym porządku strzeże Sędzia Dredd. Oba miasta pełne są bardzo dziwnych indywiduów i jeszcze dziwniejszych (przynajmniej dla czytelnika) przestępstw, jakie popełniają. Bohaterowie bezustannie są w ruchu i działają. W 12 zeszytach zebranych w pierwszym tomie rozwiązują kilka mniej lub bardziej poważnych spraw. Scenariusz mistrzowsko je przeplata, odkrywa ich głębszy sens i ukryte aspekty, czasem ze sobą łączy. Jednocześnie wplata w nie prywatne życie bohaterów, ich przyjaźnie, romanse, antypatie i niesnaski. Zeszyt #12 zamyka większość ważniejszych wątków.
Pogłębienie uniwersum
Dlatego w tomie drugim, a właściwie w zebranych w nim miniseriach, Moore, Cannon i Ha eksplorują przeszłość niektórych bohaterów i początki Neopolis oraz rozwijają Top 10 – przykładowa stronaTop 10 – przykładowa stronapostać Jeffa Smaxa. Ostatnią opowieść stworzyli nowi twórcy. Jak mniemam, było to już jakiś czas po przejęciu pierwotnego wydawcy (Wildstorm) przez DC Comics. Redakcja najwyraźniej chciała rozszerzyć świat Top 10, a Alan Moore już nie był zainteresowany pracą dla tego wydawcy, z wiadomych względów.
Poza najdalszym komisariatem stara się być jak opowieści z pierwotnej serii i nawet momentami udaje się uchwycić jej klimat, ale ogólnie czegoś brakuje. Głównym problemem jest tajemnicze widmo, które burzy spokój mieszkańców Neopolis. W tle bohaterowie rozwiązują kilka pomniejszych spraw, zmagają się z osobistymi dramatami oraz nowym, twardym i nieustępliwym komisarzem, który zarządza komisariatem żelazną pięścią (dosłownie). Niby wszystko jest tak jak dawniej, ale brakuje równowagi pomiędzy elementami. Wydaje mi się, że całość jest znacznie bardziej przegadana i pełna przestojów na potrzeby ekspozycji. Moore’owi zajmowały znacznie mniej miejsca albo były podawane w bardziej skondensowanej formie i przeplatane większą ilością akcji.
W roku 1949
Z drugiej strony Di Filippo nie stara się wymyślić serii na nowo. Korzysta z pomysłów i furtek pozostawionych przez poprzednika. Część twórczo rozwija i rozszerza. Trochę szkoda, że nowe postacie są traktowane po macoszemu, a przywrócenie do życia jednej z bohaterek poległych w pierwotnej serii ma jedynie kosmetyczne znaczenie. Można było sobie to odpuścić, bo pozbawia emocjonalnego wydźwięku śmierć bohaterki. Wciąż jest przyzwoicie, ale poziom scenariusza zaliczył spadek.
Dwie pozostałe serie są już autorstwa Alana Moore’a. W roku 1949 pokazuje powojenne realia miasta i losy części starszych bohaterów, o których słyszymy jedynie w opowieściach bohaterów pierwotnej serii albo których obserwujemy już w podeszłym wieku. Koncept przypomina Minutemen, czyli protoplastów Watchmen. To całkiem ciekawa, nostalgiczna opowieść, która pokazuje problemy powojennych Stanów Zjednoczonych oraz mit założycielski miasta, z którym częściowo rozprawiają się bohaterowie pierwotnej serii.
Smax wraca w rodzinne strony
Najbardziej podobała mi się jednak historia Smaxa, który pochodzi z krainy rodem z literatury fantasy i baśni. Daje to miejsce na eksplorację i wyśmianie wszelkich konwencji rządzących tymi gatunkami. Co chwilę wybuchałem gromkim śmiechem w trakcie lektury. Trochę to przypomina Donżon, który opiera się na podobnym pomyśle. Przy okazji część wątków społecznych przenosi się na realia krainy, w której znajdują się bohaterowie (np. uprzedzenia rasowe względem elfów).
Style rysunku dopasowane do opowieści
Niewiele pisałem dotąd o rysunkach. Na uwagę na pewno zasługuje pomysłowość wszystkich pracujących nad serią rysowników, którzy stworzyli setki, jeśli nie tysiące kolorowych postaci przewijających się w tle. Każdy w unikalnym, kolorowym kostiumie superbohaterskim. Oczywiście jeśli się dokładniej przyjrzeć, w tle znajdziemy też mnóstwo mniej lub bardziej ukrytych nawiązań do całej popkultury. Jerry Ordway jest w tym najmniej subtelny. Chociaż nie wiadomo, na ile niektóre rozwiązania to pomysły scenarzysty. W większości serii rysunki po prostu służą opowiedzeniu historii i nie wychodzą przed szereg. Dopiero gdy duet rysowników pierwotnej serii się rozdziela, widać ich znacząco odmienne i wyraziste style. Cannon jest bardziej kreskówkowy i abstrakcyjny, a Gene Ha realistyczny i monumentalny. Oba style idealnie pasują do konkretnych historii.
Jeśli podobał się wam pierwszy tom, to warto sięgnąć po drugi. Jeżeli nie znacie w ogóle świata Top 10, a lubicie komiksy superbohaterskie, to bardzo polecam. To świetna seria, która bawi się gatunkiem i jego konwencjami. Jest niesamowicie zabawna, ale porusza też poważniejsze problemy. Wszystko w niej działa na kilku poziomach, dzięki czemu zarówno nowicjusz, jak i wytrawny czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie.
Konrad Dębowski
Dziękujemy wydawcy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.